Irving to gawędziarz i to niezrównany. Nawet nie zauważysz, kiedy opowie Ci całą historię rodziny Berry wraz ze szczegółami, które bez wyjątku okażą się niezwykle ważnymi elementami opowieści. Żadna anegdota z życia tej niezwykłej, a może właśnie całkiem przeciętnej, rodziny ci nie umknie. Będziesz słuchał jej z uwagą od początku do końca i jak w życiu czasem śmiał się, a czasem płakał. A kiedy opowieść się skończy, wysłuchasz jej raz jeszcze.
Hotel New Hampshire swoje pierwsze wydanie miał w 1981 r. Nie jest to więc najnowsza książka Irvinga. Na szczęście polski czytelnik ma stały dostęp do prozy tego pisarza. Z pewnością znajdą się tacy, którzy pokochali Irvinga od pierwszej przeczytanej powieści, ale także i tacy, których już pierwszy rozdział zraził na zawsze.
W Hotel New Hampshire Irving przedstawia losy rodziny Berry. W jej skład obok dziadka i rodziców wchodzi pięcioro rodzeństwa: Najstarszy Frank, Franny, John, Lilly i najmłodszy Jajo. Narratorem tej opowieści jest środkowy syn Winslowa i Mary – John. To właśnie on wziął na siebie zadanie spisania losów swojej rodziny, a także ludzi, którzy mieli na nią duży wpływ. Irving za jego pomocą przedstawił niezwykłą więź, która łączyła wszystkich członków rodziny. Choć każdy z nich różnił się od siebie, jak tylko mógł, właśnie w rodzinie odnajdywał największe zrozumienie i miłość pomimo swojej inności i dziwactw.
Marzeniem Winslowa było prowadzenie własnego hotelu. Nieustający pęd za tym marzeniem spowodował, że cała rodzina mieszkała na walizkach, będąc wciąż w poszukiwaniu idealnego hotelu. Ostatnia z trzech prób założenia rodzinnego interesu była dla Winslowa najszczęśliwsza. Pomimo, a może właśnie dlatego, że była fikcją.
Przez całą powieść Irvinga przetaczają się słowa wiedeńskiego kuglarza, który w chwili swojego samobójstwa miał napisać „Życie jest na serio, a sztuka dla frajdy”. Co jednak w chwili, gdy sztuka, rozumiana jako przeciwieństwo życia – jako coś nieprawdziwego, zaczyna je zastępować?
Wciąż więc marzymy. Wciąż zatem zmyślamy własne życie. (…) Marzenia wymykają nam się z rąk, prawie tak żywe, jak tylko potrafimy sobie je wyroić.
Razem z utraconymi marzeniami, z utraconą granicą pomiędzy sztuką a własnym życiem, samobójstwo okazuje się niezwykle kuszące. To właśnie dlatego rodzeństwo Berry nieustannie powtarzało sobie słowa pozdrowienia „mijaj zdrów otwarte okna”, aby oddalić wizję samobójczej śmierci.
Hotel New Hampshire to także powieść inicjacyjna, powieść o dojrzewaniu, o odkrywaniu własnej seksualności i pożądania. Nie dla wszystkich ta inicjacja przebiega pomyślnie, niektórzy muszą zmagać się z traumą, budując nad nią wciąż od nowa kolejną opowieść, kolejną fikcję. Gwałt jest jedną z sytuacji traumatycznych pozostawiającą ranę, którą upływ czasu nie zaleczy.
Irving po raz kolejny daje pokaz swoich zdolności pisarskich i gawędziarstwa. Fabuła ocieka wręcz czarnym humorem, który zmusza nas do śmiechu przez łzy. Tak tragiczna historia nie może być pozbawiona tych wybuchowych dawek śmiechu i pewnego rodzaju dystansu, bowiem pamiętajmy, że „sztuka jest dla frajdy”. Na szczęście Irving, jak nikt, potrafi odnaleźć równowagę pomiędzy powagą a humorem, tragedią a komedią. To co pozostaje po lekturze to lekkie poczucie melancholii i nieco upośledzonego szczęścia, ale prawdziwego. Irvingowi udało się stworzyć zakończenie na miarę Wielkiego Gatsby'ego.
John Irving, Hotel New Hampshire
Tłumaczenie: Michał Kłobukowski
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka, 2016
Stron: 556