Ta książka to emocjonalny rollecoster. Gwarantuję, że długo po lekturze nie będziecie potrafili o niej zapomnieć… o ile zdobędziecie się, na doczytanie jej do końca.
Premiera Amber miała miejsce na początku lutego, dokładnie trzeciego, ale na długo przed tym w internecie pojawiło się mnóstwo pozytywnych opinii na jej temat. Wszyscy byli zachwyceni, chwalili, reklamowali, zachęcali do czytania. Kiedy zobaczyłam śliczną okładkę i pomyślałam o tych wszystkich entuzjastycznych opiniach, nie zastanawiałam się zbyt długo. W końcu książka jeszcze przed premierą została okrzyknięta erotykiem roku, a patronuje jej nawet portal lubimyczytać.pl. Jaki z tego wszystkiego wniosek? Nie ufać opiniom wszystkich i ostrożniej podchodzić do patronatów wspomnianego portalu.
Nie zrozumcie mnie źle. Te pierwsze dwa zdania w żadnym razie nie mijają się z prawdą. Amber to naprawdę emocjonalny rollecoster – wiele emocji towarzyszyło mi podczas czytania, choć zapewne nie takich jak się spodziewacie: irytacja (przede wszystkim), zniechęcenie, znużenie. Naprawdę długo o niej nie zapomnę. Podejrzewam, że nie przeczytam szybko czegoś, co przebije głupotą tę książkę.
Tytułowa bohaterka jest dziewiętnastoletnią dziewczyną, którą dręczą demony przeszłości. Pierwszego dnia na uniwersytecie poznaje dwóch największych przystojniaków i obaj błyskawicznie stają się nią zainteresowani. Jeden w dość bezczelny sposób informuje, że jest to zainteresowanie seksualne. To ten „zły” chłopak, wytatuowany bóg seksu, na którego widok wszystkim panienkom robi się mokro w majtkach – Ryder Ashcroft (żeby było jasne, ten opis nie jest może dokładnym cytatem, ale to słowa autorki, nie moje). Drugi, Brock Cunningman, to złoty chłopiec – dosłownie i w przenośni. Kapitan drużyny sportowej, synek wpływowych prawników, idealnie zbudowany blondyn, który również jest bogiem seksu. On gra tego „dobrego”, czaruje Amber swoją osobowością i zamiast od razu zabrać ją do łóżka, na co dziewczyna od razu by się zgodziła, bo musicie wiedzieć, że seks jest tym, wokół czego kręci się jej życie, woli ją w sobie powolutku rozkochać. Brzmi to wszystko dość stereotypowo, bo ileż już było takich skrzywdzonych przez los dziewcząt, które w pierwszym dniu na uczelni poznają przystojniaków, a potem za pomocą uprawianego bez przerwy seksu w cudowny sposób zapominają o traumie, której doświadczyły? Na pęczki, ale wierzcie mi, ten stereotypowy początek był w tym wszystkim najlepszy.
Zastanawiacie się pewnie, czemu tak bardzo mi się nie podobało? Ano byłby to całkiem niezły erotyk (tę funkcję książka spełnia aż za dobrze, biorąc pod uwagę, że opis seksu potrafi się ciągnąć przez trzydzieści stron), gdyby nie kilka tak rażąco głupich rzeczy, że czytanie tej książki stało się dla mnie w pewnym momencie zwyczajnie męczące. Jak pisałam Amber miała swoją traumę, jej rodzice byli narkomanami i ojciec zastrzelił matkę. Jak się okazuje, Brock, ten synalek prawników, złoty chłopiec, który również przeżył coś traumatycznego w swoim życiu, jest dilerem. Sprzedawanie narkotyków to jego sposób na radzenie sobie z emocjami. Co najlepsze to tajemnica poliszynela, jednak chłopak beztrosko i bezkarnie uprawia swój proceder. A wiecie, co robi Amber, gdy wreszcie się o tym dowiaduje? Uprawia z nim dziki seks i zostaje jego dziewczyną. Stało się to w okolicach setnej strony i wtedy już wiedziałam, że będzie tylko gorzej. Niestety miałam rację. Pewnego razu podczas przekazania towaru sytuacja robi się gorąca i Brock zabija dwoje ludzi. Ryder, ten zły chłopak, jest tego świadkiem i potem nie może sobie z tym poradzić. W tym momencie muszę wspomnieć, że obaj na zabój zakochują się w Amber, w książce pełno jest powtarzających się teksów o jej wspaniałej cipce, o tym jaka z niej królowa, anioł, jak to jest całym światem dla tych chłopaków i jak bardzo ją kochają. Ryder jednak nie wytrzymuje presji i mówi jej o morderstwach. I wiecie jak reaguje Amber? Uprawia seks z nimi oboma. A autorka opisuje ten trójkąt przez t r z y d z i e ś c i stron. Dodam jeszcze, że Amber, która w przyszłości pragnie zostać psychologiem, na sesjach z własnym specjalistą nie chce rozmawiać i nie daje sobie pomóc mimo, że w przyszłości chciałabym pomagać innym.
To wszystko raziło mnie najbardziej, a oprócz tego było już tylko dużo opisów seksu, gadania o seksie, myślenia o seksie i seksualnych przechwałek, obaj panowie byli bowiem bardzo pewni siebie i nie mieli żadnych oporów przed ogłaszaniem tego całemu światu. Obaj też pieprzyli się jak maszyny, nawet Brock zalany w trupa był w pełni zwarty i gotowy do gorącego seksu w trójkącie.
Co tu dużo mówić, to nie jest żadne love story, to erotyk zahaczający o pornografię, w dodatku z fabułą tak głupią, że nawet jeśli ktoś chciałby czytać tą książkę jedynie jako erotyk, będzie musiał zmierzyć się z rażącą głupotą rozwiązań autorki. Nie polubiłam głównej bohaterki, która sama siebie nazywała dziwką i w istocie nią była. Chłopak, którego wybrała też nie zdobył mojej sympatii, koniec końców najnormalniejszy okazał się Ryder, który na początku nie robił najlepszego wrażenia.
Zastanawiam się, co takiego sprawia, że Amber ma tyle pozytywnych opinii. Kobiety naprawdę kręcą takie niestworzone historie? Bo ta książka nie miała zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością, została napisana nieciekawym, wulgarnym językiem, a jej bohaterowie, choć wyraziści, w większości nie potrafią wzbudzić sympatii. Powieść spełnia się jedynie w roli erotyka i jeśli takiej lektury szukacie, możecie sięgnąć po Amber. W przeciwnym razie trzymajcie się z daleka.
Gail McHugh, Amber
cykl: Torn Hearts (tom 1)
wydawnictwo: Akurat, Warszawa 2016
liczba stron: 591