Przyznam szczerze, że długo zajęło mi zebranie myśli po przeczytaniu tej książki. Zrobiła ona na mnie niemałe wrażenie, przez co wydaje mi się, że nie znam słów, które mogłyby oddać moje odczucia.
Marie-Laure LeBlanc traci wzrok w wieku sześciu lat, tuż przed wojną. Jest bardzo inteligentnym dzieckiem, potrafi rozwiązywać skomplikowane zagadki, do których cierpliwości nie mają dorośli. Ojciec podarował jej miniaturowy model miasta, dzięki któremu może swobodnie poznawać okolicę. Wyobraźnię czytelnika pobudza nie tylko piękna okładka, ale również śledzenie Marie-Laure w życiu codziennym, opisy miejsc i ludzi przy pomocy zmysłów, jakie ma do dyspozycji główna bohaterka.
Drugim bohaterem, którego poznajemy jest Werner, który już jako kilkuletni chłopiec odkrywa swój talent i fascynację światem techniki – naprawia radioodbiorniki, ulepsza je, montuje. Jego wyjątkowość przejawia się również w zdolnościach, bowiem sam uczył się matematyki z bardzo dobrym skutkiem. Dzięki spotkaniu w sierocińcu odpowiedniej osoby ma on możliwość uczyć się w jednej z lepszych szkół, a po jej ukończeniu służy w elitarnej jednostce Wehrmachtu. Jego zadaniem jest namierzać i niszczyć nielegalne transmisje radiowe.
Ale nie wolno ufać rozumowi. Myślenie zawsze prowadzi do wieloznaczności, do stawiania pytań, a tak naprawdę potrzebujecie pewności. Celu. Jasności. Nie ufajcie swojemu rozumowi.
Kiedy do Paryża wkracza armia niemiecka, dwunastoletnia Marie-Laure ucieka wraz z ojcem do Saint-Malo na wybrzeżu Bretanii, wioząc ze sobą ważną dla wielu ludzi pamiątkę historyczną. Pragnie zdobyć ją niemiecki znawca, którym kieruje żądza wiecznego życia, spowodowana starą legendą dotyczącą tego przedmiotu. Niespodziewanie ojciec dziewczynki musi wyjechać. Obiecuje, że niedługo wróci, a Marie-Laure zostaje w domu z szalonym wujem, który wraz z jej dziadkiem walczył w I Wojnie Światowej oraz z pomysłową gospodynią w podeszłym wieku. Saint-Malo niebawem staje się ostatnim niemieckim bastionem, zaciekle odpierającym bombowe ataki aliantów. Marie-Laure musi radzić sobie sama w mieście, bez wieści o ojcu i wuju. Dopiero z czasem uświadamia sobie, że znalazła się w śmiertelnej pułapce...
W tym właśnie mieście losy dwojga bohaterów się splatają. Werner, którym targa poczucie winy ma wykonać specjalne zadanie w ogarniętym pożarem Saint-Malo. Spędzają se sobą zaledwie jeden dzień, gdy wszystko zaczyna się zmieniać.
Żyjemy w ciekawych czasach (...). Nie skarżymy się. Stoimy mocno nogami na ziemi i nie złamie nas żaden nieprzyjacielski atak.
Sięgając po Światło, którego nie widać chciałam sprawdzić, za co dostała nagrodę Pulitzera 2015. To spowodowało, że miałam wysokie wymagania, którym przedstawiona historia oczywiście sprostała. Książka jest niesamowicie wciągająca – "jeszcze jeden rozdział" towarzyszył mi przez kilka dni. Nie mogłam się od niej oderwać, odłożenie na stolik graniczyło z cudem. Nie mogłam się skupić, bo myślałam tylko o niej. Historia Marie-Laure i Wernera zawładnęła moja codziennością, jedyne czego pragnęłam, to skończyć czytać i dowiedzieć się, jakie będzie zakończenie.
Ucieszył mnie fakt, że jest to książka oparta na wydarzeniach historycznych, pokazująca życie zwykłych-niezwykłych ludzi. Niewiele jest w niej mowy o wojsku, manewrach, polityce i zagrywkach. Autor skupił się na przeżyciach zwykłych ludzi, na ich "prywatnych wojnach" i życiu codziennym oraz niesprawiedliwości. Nieszablonowe przedstawienie świata przy pomocy niewidomej, ale silnej i pewnej siebie bohaterki, wzbudziło mój ogromny podziw. Anthony Doerr nie stosował sztuczek, które miałyby wymusić na czytelniku współczucie dla tej postaci, po prostu opisał jej życie i uczucia. Język, jakim się posługuje, cały czas jest prosty i wciągający. Krótkie zdania sprawiają, że książkę czyta się szybko i z wielką chęcią. Dialogi nie są przesadzone, dzięki czemu można dostrzec ich wagę w opisywanych czasach – jakby to właśnie kontakt z drugim człowiekiem był najważniejszy.
Akcja powieści toczy się głównie w Saint-Malo, jednak nie jest to jedyne miejsce. Autor poświęca również uwagę nazistowskiej szkole w Niemczech, opisując wychowanie chłopców i segregację rasową. Anthony Doerr skupia się na latach 1942 i 1944, daty przeplatają się w książce: raz w przód, raz w tył. Nie wprowadza to jednak męczącego chaosu, przeciwnie – wzbudza w czytelniku chęć przewracania kolejnych stron, by znowu dotrzeć do tej właśnie daty i dowiedzieć się, co dalej. Rozdziały mają po kilka stron, co jest kolejnym elementem wpływającym na szybkość i chęć czytania.
Nasza misja to wprowadzanie porządku. (...) Porządkujemy ewolucję gatunku. Usuwamy gorszy materiał ludzki, buntowników, plewy. Oto wielkie zadanie Rzeszy (...).
Gdy tylna okładka książki opadła na przeczytane strony, byłam zaskoczona. Zaskoczona nie tylko zakończeniem, ale też wyjątkowością książki. Od razu uznałam, że zasłużyła ona na Pulitzera. Myślę, że zostanie w pamięci na bardzo długo i będę ją polecać wielu osobom.
Tytuł: Światło, którego nie widać
Autor: Anthony Doerr
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 640