Między snem a jawą - recenzja powieści Stefanii Jagielnickiej-Kamienieckiej

Jowita Szpilka
Jowita Szpilka
Kategoria książka · 29 października 2015

„Między snem a jawą“ to barwna opowieść, którą czyta się jednym tchem, z tak zaskakującym zakończeniem, że nawet najbardziej dociekliwy czytelnik nie jest w stanie się go domyślić, mimo prowadzącego do niego przez całą tę opowieść wątku. Na wnikliwie i ciekawie, z nutką sarkazmu przedstawionym tle społeczno-politycznym PRL-u aż do okresu pierwszej „Solidarności” i stanu wojennego rozgrywa się walka dziennikarki Ewy Podolskiej z bezpieką. Jest to postać spójnie zbudowana. Kobieta ambitna, z emocjami na wierzchu, prostolinijna, trochę próżna, w tym sensie, że odbieranie sygnałów na temat własnej urody i walorów intelektualnych poprawia jej samopoczucie i pomaga w przezwyciężeniu kompleksu niższości. Udaje się jej wyrwać z prymitywnego środowiska, uzyskując etat dziennikarski w gazecie. Szybko jednak naciski cenzury, cynizm i zakłamanie tego środowiska pogrąża ją we frustracji.

 

Doskonały jest początek powieści i opisy domu rodzinnego, szczególnie ojca. Autorce udało się stworzyć klimat, skupić na drobnych szczegółach, dzięki którym zbudowała postaci rodziców. Świetnie, bardzo przekonująco wypadł portret ojca jako człowieka o mocnym kręgosłupie i wyrazistej hierarchii wartości, nie całkiem świadomego zasad, jakie rządzą światem. Jest tu humor i dystans.

 

Znajdując się z jednej strony pod wpływem antykomunistycznego nastawienia rodziców, repatriantów ze wschodnich kresów, którym trudno jest przystosować się do życia na Górnym Śląsku a z drugiej pod naciskiem indoktrynacji komunistycznej, Ewa szuka ucieczki od tej schizofrenicznej sytuacji w łapczywym pochłanianiu książek i w marzeniach o ucieczce do innego piękniejszego świata. Po kilku humorystycznie opisanych przygodach erotycznych, nieudanym małżeństwie i wreszcie tragicznie przerwanej wielkiej miłości poświęca się całkowicie wychowywaniu ukochanego syna, którego urodzenie stanowi jedyny promień szczęścia w jej ponurym PRL-owskim życiu. W końcu jednak znajduje spełnienie. W Ruchu „Solidarności”, poświęcając się bez reszty bezkrwawej walce o wyzwolenie ojczyzny.

 

Po zwolnieniu Ewy z koszmarnego więzienia, w którym była internowana, bezpieka postanawia uczynić z niej wtykę w organizacji podziemnej. Gdy nic z tego nie wychodzi wtrąca ją do szpitala psychiatrycznego. Po odbyciu upiornej „kuracji” kobieta postanawia wyemigrować wraz z synem na Zachód. Jednak paszport znika w nocy z jej mieszkania. Jest to sprawka młodego ambitnego porucznika bezpieki, który przesłuchiwał ją w więzieniu. Kiedy zjawia się u niego z żądaniem zwrotu paszportu, pokazuje jej on zobowiązanie do współpracy, napisane jej charakterem pisma. Kobieta nie pamięta, czy istotnie podpisała je, gdy załamała się psychicznie, czy też funkcjonariusz je podrobił. Gdy za sprawą interwencji biskupa udaje się jej odzyskać paszport, potrąca ją samochód. 

 

W szpitalu nawiedza ją przedziwny sen. Sen, który przyśnił się jej po raz pierwszy przed laty w dniu, w którym zorientowała się, że jest w ciąży. Obudził on w niej wówczas marzenia o szlachetnie urodzonym ojcu i życiu w innym pięknym, arystokratycznym świecie, powodując obrzydzenie do PRL-owskiej szarej rzeczywistości i środowiska, w którym przyszło jej egzystować. Sen ów wywołał w niej również przekonanie, że to nie tylko bezpieka jest jej wrogiem, ale jakiś niematerialny, duchowy przeciwnik. Wie jednak, że istnieje też dobry duch, który wyciąga ją z wszelkich opresji.

 

Leżąc na szpitalnym łóżku i czekając na odwiedziny matki, gorzko wspomina wszystkie życiowe niepowodzenia. Ostatecznie jednak jej nieuchwytny wróg okazuje się w pewnym sensie przyjacielem. Gdyby bowiem nie wypadek i pobyt w szpitalu wyemigrowałaby do Stanów, chociaż chciała wyjechać do Francji, gdyż uwielbiała śródziemnomorską kulturę, znała język i zawsze marzyła, by ten kraj zwiedzić. Niestety w ambasadzie powiedziano jej, że załatwienie formalności zajmie sporo czasu, gdy tymczasem ona obawiała się, że porucznik będzie ją coraz brutalniej zmuszał do współpracy, załatwiła więc błyskawicznie emigrację do Stanów. Jednak pobyt w szpitalu po wypadku przedłużył jej obecność w Polsce. Ma zatem nadzieję, że teraz uzyska możliwość osiedlenia się we Francji. Poddaje się marzeniom o życiu w tym pięknym kraju, gdy do pokoju wchodzi jej matka. Siada na jej łóżku i wybucha płaczem, wyjawiając zagadkę jej snów i marzeń o wspaniałym ojcu i życiu w innym świecie. Jej dobry duch przybiera materialną, ludzką postać.

 

Pomysł połączenia początku i końca, wyjaśniający tytuł i tworzący ciekawą, wręcz błyskotliwą ramę kompozycyjną powieści, odsłania nietypowość bohaterki, jej marzenia kontrastujące z upokorzeniem dręczącym ją, podobnie jak i innych Polaków, w życiu społecznym, realnym.