Mechaniczny bodhisattwa. Żaby Mo Yana

Jakub Antolak
Jakub Antolak
Kategoria książka · 6 kwietnia 2015

1. Powieść

 

Motyw bodhisattwy[1] – kogoś, kto w jednym z przeszłych żywotów osiągnął oświecenie, ale ślubował nie opuszczać samsary[2] – przewija się przez całą powieść chińskiego noblisty. Wan Liufu, lekarka i położna, która wiele razy mogła zmienić najbliższe otoczenie, wybrać karierę zamiast służby, z początku przedstawiana jest jako istota pełna empatii. Jej wizerunek, w miarę lektury, zmienia się jednak, ktoś powiedziałby, że na niekorzyść, lecz właśnie na tym polega wielkość Mo Yana, że z białego charakteru potrafi on zrobić charakter może nie czarny, ale na pewno mocno przyciemniały.

 

Gdy stosujemy metaforykę kolorów, ciężko jest dobrać słowa. Zwłaszcza jeśli w grę wchodzi opis osoby kontrowersyjnej, a taką postacią jest właśnie prowincjonalna położna, ciotka Wan Serce.Wielkość Mo Yana polega na mistrzostwie w budowaniu niejednoznaczności. W tym, że uniemożliwia on czytelnikowi wydanie ostatecznego sądu na jakikolwiek temat.

 

Sprzyja mu w tym sama samsara. Chińska samsara. Rzeczywistość CHRL, pełna zjawisk absurdalnych i okrutnych, ale też w gruncie rzeczy dobrych, (fundamentalnych z punktu widzenia rozwoju społeczeństwa i jego dobrobytu), zapewnia już wystarczający poziom dezorientacji. Trzeba po prostu być (po pierwsze) Chińczykiem i (po drugie) co najmniej dobrym pisarzem, żeby nie tylko w tym się połapać, ale i przejawy absurdu wykorzystać jako narzędzia do budowy fikcji literackiej. Mo Yan czyni to znakomicie.

 

Jego opis nie jest statyczny. Umiejętnie, z gracją (choć może to złe słowo) pisarz przechodzi z „epoki” do „epoki”, nakreślając pejzaż Chin i jednocześnie umiejscawiając w nim i określając każdego z bohaterów. Metamorfozy nieszczęśliwie zakochanego Wątroby, który z miłosnego wariata zmienia się w lokalną gwiazdę marketingu, sprzedającą lalki pod świątynią, czy Yuana Policzka – chiromanty, wróżbity, stającego się nagle lekko szemranym przedsiębiorcą, lub przebranego za Cervantesa (Don Kichota?) Chena Nosa (jedna z najwyborniejszych scen to ta przy stoliku w restauracji) zapadają w pamięć i niejednokrotnie olśniewają mistrzostwem kompozycji. Na tle społecznym i historycznym bohaterowie Żab są zawsze autentyczni, bez względu na to, czym się zajmują i gdzie, i w jakich pozostają związkach z innymi.

 

Na odwrót – obraz społeczeństwa chińskiego, zmian w nim zachodzących, wydaje się jak najbardziej realistyczny (zachowuję ostrożność w wydawaniu w tej kwestii sądu z racji niedostatecznej wiedzy na temat chińskich realiów; postulat realizmu, wysuwany przez europejskich czytelników – i chyba po postmodernistycznych grach do dziś niezaspokojony – zostaje w moim odczuciu przez Mo Yana spełniony, być może to było jednym z kluczy do sukcesu czytelniczego Żab? A może kluczem był i jest po prostu fakt, że chińczyk to pisarz wybitny, niewahający się przytaczać niewygodnych faktów, kiedy trzeba, choć czyniący to przez swoje związki z władzą zbyt łagodnie?) Realizm Mo Yana nie jest statyczny, akceptuje zmiany. W tym tkwi jego siła.

 

2. Polityka jednego dziecka i kontrola urodzeń

 

W Polsce Żaby powinny być popularne i trochę się zdziwiłem, że od 2012 roku żaden z katolickich publicystów nie wziął tej książki na warsztat, i nie „przyklasnął” jej autorowi w rzekomej(?) krytyce chińskich rządzących (jeśli jest inaczej, proszę o oświecenie). Że nie potraktował powieści Mo Yana jako „moralnego dowodu” (sic!) na – nazwijmy to tak pokracznie – niesłuszność aborcji. Może dlatego, że, po pierwsze, Guan Moye (prawdziwe imię i nazwisko pisarza) „współpracuje” z chińskimi komunistami, jak głoszą oficjalne biogramy, oraz (po drugie) jest reprezentantem kraju zbyt odległego, by jego twórczość wplątywać w sprawy lokalne. No i, po trzecie, jaki z niego katolik?

 

Wszystko z korzyścią dla zainteresowanego. Choć bowiem aborcja i antykoncepcja w Polsce i polityka kontroli urodzeń w Chinach mają ze sobą coś wspólnego, to konteksty uniemożliwiają ich porównanie. Nie sposób nie znaleźć zrozumienia dla kroku, na jaki zdecydowali się Chińczycy w 1977 roku, chcąc zapobiec przeludnieniu. Nie sposób również nie boleć nad tym, że decyzji, tak siermiężnej w skutkach, dokonała garstka krótkowzrocznych aparatczyków, zdecydowanych działać metodami terrorystów. I to właśnie Mo Yan pokazuje, dowodem niech będzie scena „polowania” na żonę Kijanki.

 

Mo Yan znaczy „ten, który nie mówi”. Nie mówi, a więc nie ocenia. W Żabach widać to doskonale. Chińczyk po prostu obserwuje, „po prostu jest”, by użyć języka zen, nie poczuwa się do werbalnej krytyki kogokolwiek. Obserwuje i ukazuje cierpienia i życie prostych ludzi pod rządami władz CHRL, nie robiąc przy tym jednoznacznych podziałów.

 

Zresztą rozgraniczanie jest błędem zachodniego umysłu. Chiny XX wieku to wbrew pozorom nadal jin i jang, nieoddzielne od siebie, niemogące egzystować jedno bez drugiego. Choć pełno w nich kontrastów, wszystkie są „końcami jednego kija”. Głupcem byłby ten, kto nawet najbardziej niewiarygodnym związkom próbowałby zaprzeczyć. A także bezwzględnie trwać przy słuszności swojej ich oceny.

 

3. Mechaniczny bodhisattwa

 

Jak zresztą ocenić każdego z bohaterów, a zwłaszcza ciotkę Wan Serce, która z początku zaskarbiła sobie wdzięczność ludu ratowaniem rodzących i noworodków, a potem stała się tego ludu przekleństwem? Z początku nazywano ją bodhisattwą (warto zauważyć, że jej pojawieniu się w powieści towarzyszą, niczym w hagiografiach, cudowne wręcz, choć tu sprowadzone do poziomu groteski, wydarzenia: ubarwiona bohaterskim oporem niewola u Japończyków, czy określanie jej zawodu, zgodnie z chłopską metafizyką, świętym). Był to jednak tylko pierwszy z elementów portretu położnej.

 

Na umęczonej twarzy położnicy pojawił się promienny uśmiech. Ciotka była osobą o silnej świadomości klasowej, ale w chwili, gdy z dróg rodnych kobiety wydobyła na świat niemowlę, zapomniała o walce klas, a jej radość była nieskażona, czysta i ludzka[3].

Altruizm szedł w parze z idealizmem (czyt. materializmem), w tym wypadku wypaczonym, krańcowym, powodującym zaślepienie i zanik tego pierwszego. Z czasem częściej niż bodhisattwą, ciotka była wierną partii komunistką, bez szemrania i z uporem wykonującą polecenia góry (przytoczę raz jeszcze polowanie na Wan Renmei):

 

- Renmei! Chowasz się w dole na pataty koło chlewa! Myślałaś, że nie wiem? Twoja sprawa dotarła już do komitetu powiatowego i wzbudziła niepokój w wojsku, stanowisz negatywny przykład. Masz przed sobą tylko dwie drogi. Pierwsza jest taka, że spokojnie wyjdziesz i udasz się z nami do szpitala na zabieg indukcji (…) W drugim przypadku, jeżeli będziesz nadal się opierać, najpierw zburzymy domy waszych sąsiadów, a potem twój dom rodzinny. Wszelkie szkody poniesione przez sąsiadów zostaną spłacone przez twojego ojca. Wtedy również będziesz musiała poddać się aborcji.[4]

 

Radykalizm postaw i pracoholizm towarzyszą Wan Liufu niemal do końca życia. Z czasem ciotka zaczyna żałować wykonania wielu zabiegów. Kulminacyjny punkt stanowi scena tłumacząca w zasadzie tytuł powieści.

 

Wokół rechotały żaby – gdy w jednym miejscu umilkły, w drugim zaczynały; raz ciszej, raz głośniej, jakby śpiewały (…) Ciotka opowiadała, że przez kilkadziesiąt lat pracy setki razy chodziła sama nocą i nigdy się nie bała, ale tamtej nocy poczuła lęk. Często się mówi, że żaby rechoczą lecz tamtej nocy ich głosy brzmiały jak płacz, jak płacz tysięcy noworodków.[5]

 

Ważna uwaga: odradzałbym porównywanie tego do słynnego tekstu jednego z polskich parlamentarzystów.

 

Płacz świeżo narodzonego dziecka to jej ulubiony dźwięk, dla każdego położnika ten płacz to najpiękniejsza muzyka na świecie! Ale tamtej nocy w głosach żab był gniew, był żal i krzywda, jakby oskarżenie wypłakane przez dusze niezliczonych, skrzywdzonych niemowląt. Wypita wódka w jednej chwili zmieniła się w pot na jej ciele.

- Nie myślcie sobie, że to były omamy po przepiciu! Kiedy wódka wyszła na mnie wraz z potem, głowa mnie trochę bolała, ale umysł miałam całkiem jasny.[6]

 

4. Déjà vu

 

Podczas lektury Żab często miałem wrażenie, że tworząc postać Wan Liufu, Mo Yan inspirował się… literaturą żydowską. Gadatliwa, pełna energii, snująca intrygi ciotka przypomina jako żywo postaci z powieści braci Singerów i innych klasyków literatury pisanej w jidysz (na myśl przychodzi mi choćby Klara z Dworu i Spuścizny Isaaca Bashevisa). Może to jednak wina moich całkiem niedawnych doświadczeń lekturowych. Jeśli nie tylko, niech stanowi przyczynek do badań porównawczych.

 

Jakub Antolak

 

 

 

Mo Yan, Żaby

Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2013

Stron 542, okładka miękka

 

 

 

 

 

[1] „W buddyzmie tradycji mahāyāna istota, która przez systematyczne ćwiczenie wyzwalających działań (skt. paramita) dąży do stanu buddy, kierując się altruistyczną motywacją przynoszenia pożytku innym” (zob. http://pl.wikipedia.org/wiki/Bodhisattwa); inaczej mówiąc: altruista.

[2] „W hinduizmie, dźinizmie i buddyzmie termin dosłownie oznacza nieustanne wędrowanie, czyli kołowrót narodzin i śmierci, cykl reinkarnacji, któremu od niezmierzonego okresu podlegają wszystkie żywe istoty włącznie z istotami boskimi (dewy). Po każdym kolejnym wcieleniu następne jest wybierane w zależności od nagromadzonej karmy. W buddyzmie wyzwolenie z sansary następuje dzięki kroczeniu szlachetną ośmioraką ścieżką, która prowadzi do nirwany” (zob. http://pl.wikipedia.org/wiki/Sansara), termin ten rozumiem jednak po prostu jako całą otaczającą nas rzeczywistość.

[3] Mo Yan, Żaby, tłum. Małgorzata Religa, Warszawa 2013, s. 32.

[4] Tamże, s. 201-202.

[5] Tamże, s. 328.

[6] Tamże.