Roszczenia Ceaușescu do władzy nad kobiecym ciałem przeorały rumuńską świadomość oraz politykę. I mimo że udało się wówczas wywołać błyskawiczny wyż demograficzny, to równolegle do oficjalnej, propagandowej historii, kobiety zaczęły pisać własną – na tapczanach i blatach kuchennych, pozbywając się niechcianych ciąż wieszakami, łyżkami, korzeniami i wszystkim, co było pod ręką.
W zbiorze esejów i reportaży Małgorzaty Rejmer, będących efektem wielu jej podróży do Bukaresztu, pojawia się zdanie: „(…) w Rumunii czuję, jakbym chodziła na szczudłach i z niewidzialną lornetką, wszystko wydaje mi się najpierw interesujące, a dopiero potem straszne”. W tej krótkiej frazie zawiera się główny walor książki. Jednocześnie naświetlone zostają wszystkie słabości zbioru Bukareszt. Kurz i Krew.Słońce nigdy nie świeci
Autorka opisując Bukareszt z czasów Ceaușescu przyjmuje bezpieczną, zdystansowaną pozycję. Dopuszcza pierwszeństwo fascynacji przed przerażaniem czy troską. Kiedy dociera do historii, do których wszyscy z konieczności mają już jedynie pośredni dostęp, robi to w sposób, któremu czytelnik nie może się oprzeć. Wspólnie ze swoimi rozmówcami oraz rozmówczyniami rekonstruuje wspomnienia, wyobrażenia i lęki – zarówno te indywidualne jak i społeczne. I w tym przypadku zachowawcza pozycja, nieco ironiczny stosunek zarówno do opowieści, jak i samych opowiadających, pozwala jej na przedstawienie interesującej historii najnowszej Bukaresztu, nie odpływając w rejony taniego, naiwnego sentymentalizmu.
Nie znaczy to jednak, że wszystkie teksty zebrane w części „Komunizm. Złoto i błoto”, poświęcone czasom reżimu Ceaușescu trzymają równie wysoki poziom. Na pierwszych kilkudziesięciu stronach komunistyczna Rumunia zostaje zredukowana do klisz znanych z telewizyjnych programów dokumentalnych. Życie mieszkańców i mieszkanek Bukaresztu wydarza się gdzieś między katowniami, których najbardziej przerażającym przykładem jest więzienie Piteşti, a bezsensownie długimi kolejkami do sklepów, gdzie na końcu i tak czeka na nich pustka regałów. Rumuni mogą konstruować swoją rzeczywistość jedynie ze smutku, cierpienia, kolejek, państwowego terroru i groteskowej propagandy. Słońce nigdy nie świeci, ludzie od urodzenia umierają, a jakakolwiek forma buntu nie ma prawa się zrealizować – wszyscy zajęci są beznadziejnym podtrzymywaniem życia. Do tego dołożyć można jeszcze drażniącą dowolność, z jaką Rejmer naprzemiennie stosuje terminy „kolektywizm”, „marksizm”, „socjalizm”, „komunizm”. Narracja o powojennej Rumunii przypomina momentami krytykę reżimów komunistycznych uprawianą na łamach prawicowych tygodników. Opowieść kreślona z subtelnością kilkustronnicowego komiksu obniża krytyczny potencjał reportażu Rejmer.
Dom Ludu i egipskie piramidy
Dość jednostajnie prowadzoną historię komunistycznej Rumunii przecina jednak dwoma silnymi akcentami. W rozdziale „Grobowiec rumuńskiego Boga” centralnym punktem staje się Dom Ludu, jedna z największych administracyjnych budowli na świecie. Autorka wychodzi od rozmowy, a raczej próby nawiązania rozmowy, z przewodniczką oprowadzającą turystów po gmachu, w którym obecnie zasiadają rumuńscy parlamentarzyści. Stara się dowiedzieć ile ofiar pochłonęła ta wielkościowa fantazja „Słońca Karpat” i jego żony. W odpowiedzi uzyskuje jedynie porównanie do egipskich piramid i konkluzje, że teraz już „nikt im tego nie odbierze”. Ta scena pozwala wskazać wiele mechanizmów, które będą powtarzać się w kolejnych rozmowach autorki z mieszkańcami rumuńskiej stolicy.
Rejmer otwarcie decyduje się na opowiadanie Bukaresztu przez pryzmat własnych doświadczeń tego miasta. Dlatego nie ukrywa przed czytelnikiem historii, które przydarzyły się jej przy zbieraniu materiałów do reportażu. To dość uczciwe rozwiązanie, dzięki któremu widzimy, że autorka przyjmuje raczej rolę lepiej wykształconej turystki niż ekspertki. Symptomatyczna zdaje się też odpowiedź przewodniczki, która nie decyduje się rozmawiać o problematycznej genezie Domu Ludu. Wizja przeszłości, którą reprezentuje kobieta jest dziwną mieszanką podziwu dla monumentalnych osiągnięć Ceaușescu i próby wyparcia wspomnień terroru państwowego. Kilka rozdziałów dalej czytamy, że rumuński dyktator pozostaje liderem wszystkich sondaży przeprowadzonych na ogólnokrajową skalę. Dosłownie wszystkich. Wygrywa plebiscyt na najlepiej ocenianego polityka ostatnich kilku dziesięcioleci, co nie przeszkadza mu triumfować w rankingach na tych najbardziej znienawidzonych.
Historia budynku pozwala autorce na nakreślenie znacznie szerszej historii Bukaresztu, czy nawet samego Ceaușescu niż gdyby zdecydowała się na psychologiczny portret ekscentrycznego, narcystycznego władcy. Bukareszt. Kurz i krew pełny jest też komentarzy pod adresem samego medium reportażu – autorka bawi się stylem, przeskakując od bajki przez legendę, nawet po dramat – nie rezygnuje jednak z bardziej tradycyjnych technik, wplatając do tekstu obserwacje i surowe rozmowy z bohaterami.
Ojciec Narodu
Drugą osią, na której Rejmer osadza opowieść o komunistycznej Rumunii jest Dekret nr 770. Zgodnie z rozporządzeniem „Ojca Narodu” z dniem 1 października 1966 roku przeprowadzanie aborcji i stosowanie antykoncepcji zostaje zakazane w całym kraju, ponadto obydwa „przestępstwa” karane są od tej chwili więzieniem. Dostęp do środków antykoncepcyjnych i możliwości przerywania ciąży miały jedynie te kobiety, które w akcie patriotycznego obowiązku urodziły co najmniej czwórkę dzieci. Kiedy w 1986 roku okazało się, że przymusowa polityka „pro-life” nie działa jak należy, limit podniesiono do pięciu.
Roszczenia Ceaușescu do władzy nad kobiecym ciałem przeorały rumuńską świadomość oraz politykę. I mimo że udało się wówczas wywołać błyskawiczny wyż demograficzny, to równolegle do oficjalnej, propagandowej historii, kobiety zaczęły pisać własną – na tapczanach i blatach kuchennych, pozbywając się niechcianych ciąż wieszakami, łyżkami, korzeniami i wszystkim, co było pod ręką. Rejmer przybliża tę brutalną, ludową historię kobiet. Historię boleśnie powszechną, ale opowiadaną niezwykle rzadko, gdyż w katalogu rumuńskich traum dekret zajmuje jedną z czołowych pozycji. Restrykcyjne prawo reprodukcyjne odcisnęło się nie tylko na życiorysach kobiet. W książce pojawia się nawet teza, że jedną z konsekwencji wprowadzenia dekretu było obalenie samego Ceaușescu. Władze państwowe skupione były na przymuszaniu kobiet do maszynowego wręcz wydawania potomstwa. To, co później będzie działo się z dziećmi z dekretu nie było już tak istotne. Po ponad dwudziestu latach generacja wyżu, która stawała twarzą w twarz z szeregiem problemów Rumunii, była wystarczająco dojrzała, żeby dokonać, bynajmniej nie symbolicznego, ojcobójstwa – nadając tym samym zupełnie nowe znaczenie przydomkowi „Ojciec Narodu”, którym zwykł posługiwać się Ceaușescu.
Rumuńskie arche
To, co pozwala Rejmer dogrzebać się do najbardziej bolesnych wątków rumuńskiej historii i przetworzyć je na zbiór błyskotliwych wypowiedzi czy słodko-gorzkich fraz, osłabia jej umiejętność opisania współczesnej kondycji Bukaresztu. Kiedy opisuje miejsca czy historie, które sami ich bohaterowie określają, jako wycieczki do jednego z ostatnich kręgów piekielnych, robi to sprawnie ubierając ich opowieści w oniryczny, momentami wręcz groteskowy język. Rozmontowuje dramaturgię wypowiedzi przysłowiami czy własną refleksją nad tym, co właśnie usłyszała i w czym uczestniczy. Kiedy język autorki spotyka się z językiem historii, które przedstawiają Rumuni i Rumunki zyskują na tym obydwie strony.
Problem pojawia się, kiedy to, co ma zostać opisane jeszcze nie przeminęło, nie jest wspomnieniem, historycznym zapisem tylko pozostaje nagim doświadczeniem. Na dodatek sam pomysł odnalezienia jakiegoś rumuńskiego arche – zasady określającej istotę rumuńskiej tożsamości, który przewija się przez całą drugą cześć książki – jest mocno irytujący. Rejmer poprzedza artykuły portretujące współczesną Rumunię legendą o Jagniątku, żeby później szukać analogii między współczesnością, a postaciami z legendy. Autorka jest na szczęście wystarczająco inteligentna, żeby zdawać sobie sprawę z naiwności tego pomysłu.
Mieszkańcy i mieszkanki Bukaresztu wypowiadają się w tekście dość często, ale niestety pozbawieni są swojego języka. Styl autorki – który bezdyskusyjnie jest literacko atrakcyjny – dominuje nad tym, co mówią taksówkarze, rodzina głodującego imigranta czy nawet jej znajomi. Problemy Bukaresztu, jakkolwiek drastyczne by one nie były, są tutaj tylko przyczynkiem do zachwytu nad specyfiką tego, co rumuńskie. W efekcie czytelnicy otrzymują fragmentaryczną opowieść o miejscu trawionym przez straszliwe – a co ważniejsze nie do końca zrozumiałe – traumy, lęki i zagrożenia. Ale ku uciesze zdystansowanych obserwatorów, mimo całej okropności biedy i przemocy współczesnego Bukaresztu pozostaje on baśniowo piękny.
Podróżując na szczudłach i z niewidzialną lornetką Rejmer jest w stanie dojrzeć znacznie więcej w odległej historii Bukaresztu niż sami Rumuni – ale to, co jest historycznie bliższe zdecydowanie jej umyka.
Małgorzata Rejmer, Bukareszt. Kurz i Krew,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013
okładka miękka, stron 272