Schulz, który kręci i podnieca. „Powszechna rozwiązłość” Michała Pawła Markowskiego

Patrycja Badysiak
Patrycja Badysiak
Kategoria książka · 20 września 2013

Markowski znosi Schulza z piedestału wzniosłości, zajmując się tym, co przez wielu innych badaczy pomijane i umyślnie przemilczane, mianowicie ciemną, przyziemną cielesnością i materialnością.

„W humanistyce największym niebezpieczeństwem nie są fantazyjne pomysły lub interpretacyjne ekscesy, tropione pilnie przez akademickie służby specjalne, lecz obojętność – czyli brak zaangażowania – z jaką pisze się o egzystencji: własnej i cudzej” – tak brzmi zdanie z książki Powszechna rozwiązłość. Schulz, egzystencja, literatura. Markowski, pisząc o egzystencji w prozie Brunona Schulza, ale także o egzystencji człowieka w ogóle, na pewno nie pozostawia czytelników, ani środowisk literackich czy akademickich, obojętnymi. To dlatego, że sam nie jest obojętny wobec tego, co czyta i bada, bo realizuje głoszony przez siebie samego (także w omawianej pozycji) postulat lektury zaangażowanej. Z przedmiotem swoich badań jest związany do tego stopnia, że bez skrępowania nazywa w końcu Schulza „swoim”. I nie jest w tym bez racji. Schulz go fascynuje, bo ma coś do powiedzenia dzisiaj, ponad osiemdziesiąt lat później, kiedy wydaje się, że większość interesujących wątków została wyczerpana, na wskroś przeanalizowana, opisana, przegadana. Markowski określa to „przyskrzynieniem Schulza na lata” i rzuca temu wyzwanie. Chce się bowiem zmierzyć nie tylko z samym pisarzem, lecz także z całą schulzologią. I rzeczywiście, można stwierdzić, że w rezultacie powstaje coś  „związanego z życiem”, uwzględniając całą wieloznaczność tego wyrażenia.

 

Markowski znosi Schulza z piedestału wzniosłości, zajmując się tym, co przez wielu innych badaczy pomijane i umyślnie przemilczane, mianowicie ciemną, przyziemną cielesnością i materialnością. Próbuje „z mitycznych wyżyn wrócić do mięsa”. Nadaje nawet jednemu z rozdziałów sugestywny tytuł „Więcej mięsa!”, a w końcu nazywa pisarza „niepoprawnym materialistą”. Poza tym obnaża bezzasadność pokutujących jako prawomocne tez o obecności u pisarza motywu cykliczności i powrotów bądź kabalistycznej wykładni jego tekstów. Wreszcie: sytuuje Markowski Schulza w tradycji parodii, odzierając go z przypisywanych mu poważnych i pełnych patosu intencji czy też poczucia misji.

 

Jak już wspomniałam, badacz występuje raczej przeciw dotychczasowym schematom interpretacyjnym, tradycji jednostronnego i przez to ślepego czytania Schulza, nie wypowiada zaś prywatnej wojny wybitnym literaturoznawcom. Choć na wstępie zaznacza, że on ma rację, a inni nie, Ficowskiego nazywa wiszącym nad Drohobyczaninem „cieniem”, a Sandauera – zjawą, oraz pozwala sobie czasem na ironiczne komentarze dotyczące krytyki i utartych w świadomości czytelników za jej sprawą przekonań; wszelkie zarzuty podpiera konkretnymi argumentami. Chociaż zastrzega już na początku, że większość znaczących opracowań przeczytał, lecz nie jest jego zamiarem w tej książce przedstawienie całego stanu badań. Najważniejsze pozycje, do których się odnosi, opatruje rzetelnymi przypisami z odpowiednimi komentarzami, wyjaśniającymi dlaczego „mylą się wszyscy autorzy”, dlaczego dany sposób lektury jest błędny lub – jak w przypadku odczytania Mariana Stali – jest słuszny, lecz płynie w innym kierunku, jest równoległy wobec drogi przyjętej przez Markowskiego.

 

Co więcej, w tym odrzuceniu interpretacji, które narosły wokół Schulza do tej pory, badacz podważa również część swoich własnych, wcześniejszych wniosków, zawartych między innymi w pozycji Polska literatura nowoczesna. Leśmian, Schulz, Witkacy. Potrafi się przyznać do mylnych osądów, bowiem wpisuje się to w model nieskrępowanej postawy badacza, który wciąż jest otwarty na nowe wizje i ciągłe zmiany. Krytykując środowisko akademickie za autorytarne narzucanie i podtrzymywanie skostniałych już i, jeśli nie fałszywych, to może nieaktualnych dziś, kanonicznych odczytań autora Sklepów cynamonowych, sam jednocześnie zarzeka się, iż nie chce „nikomu nic wmówić”. Nie rości sobie pretensji do wygłaszania ostatecznych, niepodważalnych prawd na temat twórczości Schulza. Tezy, które prezentuje, mogą być dla czytelnika przekonujące bądź nie, do zaakceptowania lub odrzucenia, ich autor pozostawia tu pewną dowolność. Próbuje wyjaśniać, udowadniać i popierać je cytatami z tekstów literackich i pozaliterackich twórcy, ale nie usiłuje nikomu wpierać, że pisarz zaczytywał się w Heglu czy Nietzschem, choć właśnie z tymi filozofami łączy on jego (literacki) światopogląd.

 

Swoje metody badawcze obwarowuje dygresjami, wyjaśniającymi, na przykład, kluczowe założenia wymienionych wyżej filozofów. Być może dla niektórych czytelników wydadzą się one zbędne, bo opisują oczywistości, jednak po chwili staje się jasne, że wszystko tu jest celowe. Te pozornie banalne czy niepotrzebne wtrącenia są mocno zanurzone w samym Schulzu i okazują się wielce przydatne w kontekście analiz konkretnych jego tekstów. Także niewielki rozdział poświęcony wyłącznie cytatom, mający być dowodem na występowanie u Schulza w różnych funkcjach wyrazów z przedrostkiem „roz-”, jest uzasadniony tym, że cała ta książka jest wykładnią na ich temat. Podobnie jest z powtarzającymi się wciąż tezami dotyczącymi Schulza jako pisarza egzystencjalnego, wyrastającego z tej samej co Hegel tradycji wyobraźni ontologicznej. Odnoszą się one do różnych aspektów twórczości Drohobyczanina, co dowodzi tylko konsekwencji i spójności budowanego przez niego świata, a także przydaje wiarygodności racjom samego Markowskiego.

 

Wobec czytelnika autor Życia na miarę literatury nie stawia się w pozycji wyższości, nie deprecjonuje go w żaden sposób, lecz prowadzi go po świecie Schulza (i nie tylko), niczym przewodnik i nauczyciel, starając się rozjaśnić miejsca najbardziej ciemne, wydobyć to, co zasłonięte czy też przesłonięte. Zasugerowałabym twierdzenie, że jest to niezwykle pozytywne podejście dobrego, kompetentnego pedagoga, który sprawia, że to, co trudne i przez to zniechęcające, staje się pojmowalne, dzięki czemu nagle nabieramy chęci do dokonywania własnych odkryć. W tym objaśnianiu polskiego twórcy, pokazywaniu wciąż tkwiącego w nim potencjału, a zarazem oswajaniu go i opanowywaniu, Markowski sam zdaje się tym, który Schulza „rozluźnia”. Zdanie wyjęte z filozofii drohobyckiego twórcy: „rzeczywiste jest to, co daje się wspólnie omówić” nabiera innego wymiaru, gdyż dzięki Markowskiemu, który pokazuje, że da się omówić nawet te niejasne fragmenty jego prozy, sam Schulz staje się dla nas w pełni realny. Jego świat, rozumiany przez badacza jako „zaszpuntowany, zamurowany (…) świat, który wybucha, rozkwita, pęka, dzieli się, różnicuje, indywidualizuje – to świat, który zostawił za sobą gotową, zastygłą postać substancji i przepoczwarza się w kolejne alternatywy” – wydaje się analogiczny do całej jego twórczości, jej rozumienia i funkcjonowania w czytelniczym obiegu. Idee zawarte wewnątrz tekstów Schulza zostają zatem przeniesione na poziom metapoetycki, realizują się bowiem w samej strukturze książki Markowskiego.

 

Żałować można jedynie, że niektóre wątki są potraktowane nieco pobieżnie. W kwestii mitu i mityzacji czy motywów żydowskich zostaje poruszona problematyka wcześniejszych odczytań i nakreślona idea nowych, lecz Markowski nie rozwija tego tak, jak reszty omawianych tematów. Co prawda, to wynika z konstrukcji i założenia tej książki, skupiającej się głównie wokół egzystencji, co sugeruje zresztą sam tytuł, jednakże czytelnik może pozostać w lekkim niedosycie. Z drugiej strony, wpisuje się to w filozofię niedopowiedzianej, nigdy niedomkniętej interpretacji oraz świata, który wciąż posiada w sobie potencjał do mówienia czegoś więcej. Z kolei raz otwarta bramka do nowej ścieżki poznawania Schulza, nowej perspektywy patrzenia na jego pisarski dorobek, zachęca tylko do wgłębiania się te w kolejne, zaproponowane tu płaszczyzny interpretacji. 

 

Powszechna rozwiązłość jest pozycją ważną nie tylko dlatego, że uczy nas od nowa czytać Schulza, ale pokazuje także, w jaki sposób krytycznie odnosić się do tradycji jego egzegez i jak buntowniczy gest uczynić zarazem konstruktywnym. Z tego względu być może warto wypatrywać badaczy, którzy podejmą się uzupełnienia tych obszarów twórczości pisarza, które wciąż domagają się równie wnikliwego spojrzenia, jak to prezentowane przez Markowskiego. Prawdopodobne jest również, że wykształcony przez niego w ten sposób czytelnik-badacz spróbuje obalić tezy zamieszczone w tej książce. Nie byłoby też niczym dziwnym, gdyby okazał się nim Michał Paweł Markowski.

 

 

 

 

Michał Paweł Markowski, Powszechna rozwiązłość. Schulz, egzystencja, literatura

Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2012.

okładka miękka, stron 190