Świetlicki - reanimacja. „Jeden” Marcina Świetlickiego

Marcin Sierszyński
Marcin Sierszyński
Kategoria książka · 23 lipca 2013

Świetlicki pozostaje wciąż pewnym punktem odniesienia dla współczesnej polskiej liryki. Dlatego nawet gdy nie można już spodziewać się niczego nowego, zainteresowanie wokół kolejnych publikacji nie znika.

1.

 

Właściwie niewielu chyba wierzyło, że po Niskich pobudkach Marcin Świetlicki będzie jeszcze w stanie podnieść się na nogi. Można zaryzykować stwierdzenie, że wydany w 2009 roku tomik był nokautem dla autora, po którym ciężko dojść do siebie. Niemal wszyscy zwrócili uwagę na jego spadek formy, nieudane gry językowe oraz stępiałą  ironię i nawet jeżeli ktoś próbował ratować odczytanie tej książki poprzez niebezpieczną ekwilibrystykę interpretacji słabszych książek wielkich poetów jako czegoś szczególnego w swoim rodzaju, pozostawało to na obrzeżach recepcji. Od tamtego momentu czekało się na powrót twórcy Muzyki środka do prawdziwej gry, powstania z martwych, aby dalej mógł straszyć.

 

Nie powinno więc dziwić „nowe otwarcie” zasugerowane wielokroć przez Świetlickiego. Jeden od okładki po ostatni wiersz każe nam spojrzeć na jego poezję z nowej strony. Tytułem nawiązuje do napisanych przezeń powieści nieoczywiście kryminalnych, ale konotacje są o wiele bardziej zróżnicowane: oto początek, zerwanie z przeszłością, stwierdzenie, że Bóg jest jeden, a więc powrót do coraz mniej swoistej religijności, wyeksponowanie pierwszeństwa, może jakiś powrót do korzeni, zasugerowany przez niektórych recenzentów. Tytułem się kryguje, zaleca ponowne rozpatrzenie swojego talentu. Nie można jednak przypuszczać, że ktokolwiek potraktuje go jako „debiutanta” czy „ponownego debiutanta”, jeżeli w wierszach nie nastąpiło radykalne zerwanie z tym, co już znamy, lub poszerzenie horyzontów o nowe wzorce poetyckie. 

 

Świetlicki z Jednego postanowił zaczerpnąć ze Świetlickiego z Zimnych krajów czy z Piosenek profana. Osiemdziesiąt osiem tekstów jasno odwołuje się do czterdziestu czterech znanych z jego poprzednich dzieł, zaś układ wierszy tworzący historię od przedwiośnia („Przedwiośnie”, s. 5), przez upiorne lato (np. „11 lipca”, s. 41), kończąc na późnej jesieni („I Marcinowi dobranoc”, s. 91) odnosi się zapewne do jego doświadczeń z dużo nowszych książek prozatorskich, przesiąkniętych specyficznym dla niego sposobem pisania. Pojawiają się też znane nam formy wierszy-piosenek, jak „Gotham” (s. 38) czy wątki stale związane z jego twórczością: upiorność („Upiórczywość”, s. 44), trudna miłość („Kłopot z miłością”, s. 18) czy samotność („12 lipca”, s. 42) i próby odnalezienia się w nieprzyjaznym świecie („O, dom!” s. 54). Taki przekrój, mniej lub bardziej dokładny, można stworzyć na bazie najnowszego tomiku przy minimalnej znajomości jego wcześniejszych książek. Nawiązania widać na pierwszy rzut oka. To, co jedni przyjmują z zachwytem, inni wciąż będą traktować jako nieznośną manierę. Ale w tym właśnie tkwi siła jego poezji: porusza, pobudza, irytuje, czasem wręcz zachwyca. 

 

1.1

 

Pozostaje on wciąż pewnym punktem odniesienia dla współczesnej polskiej liryki. Dlatego nawet gdy nie można już spodziewać się niczego nowego, zainteresowanie wokół kolejnych publikacji nie znika. Można być przeciw lub za, ale nie zmienia to faktu, że bez Świetlickiego inaczej wyglądałaby rodzima poezja. Można się spierać czy był to dobry wpływ, czy wręcz cofający nas do poprzedniej epoki (korzenie romantyczne jego twórczości rozpoznał m.in. Piotr Śliwiński). 

 

Widać to szczególnie na poziomie deklaratywnym. Autor w niejednym wywiadzie odwołuje się do figury Boga, niekoniecznie katolickiego, ale już na pewno judeochrześcijańskiego. Mówiąc o tytule swojej nowej książki, stwierdza: „(...) Bóg jest jeden”. O religijnym charakterze wierszy Świetlickiego przekonał nas celny wybór przygotowany przez Wojciecha Bonowicza. Nigdy nie było tak, że podmiot liryczny nie wierzył w jakiś inteligentny projekt. Wchodził z nim w interakcje metafizyczne, posługując się zarazem bardzo przyziemną metaforyką. Nie inaczej dzieje się w najnowszym dziele, gdzie pojawia się bardzo często, towarzysząc autorowi na każdym kroku. Już w trzecim wierszu dowiadujemy się, że „(...) Bóg tu był, ale to poniechał, / patrzy przez palce, czule się uśmiecha”, a zaraz potem możemy przeczytać „Piosenkę Boga”. 

 

Dla tych wierszy Bóg jest niewątpliwym nieruchomym poruszycielem, z jednym zastrzeżeniem: w przeciwieństwie do arystotelesowskiej wizji wiecznego i doskonałego bytu będącym czystą myślą, Bóg poezji Świetlickiego jest bardziej ludzki, bardziej przy nas i bardziej uważny. Od niego pochodzi wszystko i wszystko zwraca się ku niemu:

 

No i normalnie znajduję kobietę.
No i normalnie jakoś radzę sobie.
Ciepły posiłek rano.
Ciepły posiłek tuż po południu.
Ciepły posiłek wieczorem.
No i normalnie znajduję kobietę.
No i normalnie radzę sobie.
Ale ponad tym wszystkim stoi
Pan Bóg.
Bądźmy ostrożni.
Bądźmy uważni.
(…)

 

„Pan Bóg (piosenka dla Mazzolla)”, s. 71

 

Tak więc żarty się skończyły, a przynajmniej żarty z wiary. Konserwatywne zwroty mogliśmy obserwować u wielu buntowniczych i zmieniających polską poezję pisarzy. Tendencja nie ominęła autora Muzyki środka. Jest na prostej drodze do stworzenia osobnej, a więc wartościowej pod względem literackim, liryki konfesyjnej, czego przykłady zaobserwować można także w Jednym. Lecz czy taka droga rzeczywiście doprowadzi do nowej jakości, czy skończy się na utrwalaniu schematów? Pytanie pozostawiam otwarte, odpowie na nie sam poeta świadcząc kolejnymi publikacjami. Zresztą sam podpowiada, co nas może czekać: „Konfesje / są prawdziwe, o ile są kłamstwem” („Po bandzie”, s. 74)

 

1.1.1

 

Przekorność typowa dla Świetlickiego daje się ponownie we znaki. Zaczynając tomik wiosną, to znaczy utworem z silnie zaznaczonym „czasem akcji”, sugeruje zarazem nadejście czasu złego, jak gdyby cykl przyrody budzącej się do życia zwiastował nieoczekiwaną śmierć. „Śniegi spłyną, lody zginą. / Wyjdzie trup z bałwana” („Niespodzianka”, s. 6). Wiosna jest symbolem nowego, ale strasznego i nieprzewidywalnego. To w tym właśnie czasie powracają upiory, a szczególnie ulubiona przez poetę „upiorność”, latem zamieniona na „upiórczywość.”

 

Ponieważ latem może być tylko gorzej. „Upał nie chce, abyśmy wychodzili z mieszkania” („5 lipca”, s. 40). Pora roku zachęcająca do wyjścia na zewnątrz dla bohatera wierszy jest trawiącą istnienie pustką, gdzie pozostaje sam sobie, nawet Boga niewiele tu jest, jedynie usilne pragnienie zaszycia się w mieszkaniu i próby ustanowienia jakiegoś (jakiegokolwiek) porządku. W takim stanie nic nie sprawia satysfakcji, życie ulega upiornej – raz jeszcze – wegetacji. 

 

Dopiero jesienią mija depresja. To czas odnowy, ponownego wejścia w świat i zwrócenia na niego, poprzez siebie, uwagi. Można z przekąsem zauważyć, że jesień to w ogóle dobry czas dla poetów, kiedy manie, obsesje i lęki powracają ze zdwojoną mocą. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale koncepcja powzięta przez Świetlickiego świetnie się z tym komponuje. Najwyraźniej bohater wierszy dopiero wtedy czuje się jak w swoim żywiole. Znów może bezpiecznie odżegnywać się od ludzi obniżając ich wartość do budek telefonicznych, a więc wartości użytkowej; ponownie wraca ochota na podtrzymanie legendy podwójnym stockiem i jednym papierosem; raz jeszcze może śpiewać o Bogu, o śmierci, o miłości. To w tym czasie poeta znalazł swoją bezpieczną przystań i czytać o tym, to jakby czytać samą kwintesencję poezji Świetlickiego.

 

2.

 

Kilka lat temu Świetlicki rozpoczął swój tomik od wiersza „Świetlicki – reaktywacja”. Zastanawiam się, czy Jeden nie powinien zacząć się od tekstu „Świetlicki – reanimacja” z postawionym pytaniem, czy pacjent jeszcze żyje? I byłby to przypadek na miarę kota Schrödingera. Można cieszyć się z nowego dzieła, uznając że autor wrócił do formy, a z drugiej strony być zawiedzionym, że tej formy nie przerósł. Na pewno będziemy się o to spierać my – czytelnicy. I to chyba najbardziej wyjdzie na korzyść poecie: spór o jego niezakończony jeszcze dorobek. A skoro wciąż wywołuje emocje, to istnieje. I nie sposób o nim nie mówić. Tymczasem niech Jeden przemówi sam za siebie:

 

Och, teraz wszystko,
mój Boże, wysoko,
Alpy i Himalaje!
We śnie i nie śnie!
Kieliszki przewrócone!
Rzędy martwych dusz w rządzie.
Osiemdziesiąt osiem!

 

„Jeden do jeden”, s. 65

 

 

Marcin Sierszyński

 

 

Marcin Świetlicki, Jeden

Wydawnictwo EMG, Kraków 2013

okładka miękka, stron 92