Koniunktura? Sprytnie ułożony plan na „modny tomik” czy – mimo wszystko – wiarygodność (żeby nie powiedzieć „autentyczność”, która przecież jest tematem zdecydowanie śliskim w literaturze)? Między innymi właśnie nad tym zastanawiałam się podczas lektury „Skaleczenia”.
Autorzy zauważeni jeszcze przed debiutem zwykle, mówiąc kolokwialnie, robią problem w branży wydawniczo-czytelniczej. Że za młodzi. Głos niepewny. Niewystarczająco donośny, odważny, samoświadomy. Że to dopiero jakieś próby. Że i tak jeszcze wszystko chwiejne i zmienne, więc nie warto się przywiązywać. Taka łatka nie ominęła również dwudziestojednoletniego (w momencie pojawienia się pierwszej autonomicznej książki) Filipa Wyszyńskiego – wyłowionego dwa lata wcześniej, a więc w 2010 r. przez redaktorów Połowu powiązanego z Biurem Literackim, które to właśnie zostało wydawcą warszawiaka. Co znamienne nawet sam wyławiacz Roman Honet podczas wieczoru autorskiego Filipa podkreślił, że dykcja Wyszyńskiego zmieniała się, książka musiała długo dojrzewać, a mimo to dalej mówimy o wczesnym debiucie. Dodałabym: wczesnym, czyli młodym – zarówno biorąc pod uwagę wiek autora, jak i konwencję, którą wybrał. To książka na wskroś debiutancka. Już w samej okładce widać sugestywną chłopieńcość. Zapytany o ważne książki 2012 r. Konrad Góra przytacza między innymi Skaleczenie chłopca, kwitując Filipa słowami: „Wyszyński odgrywa tu rolę dziecka do wychowania, który nam w końcu bez sentymentu sprawi wpierdol.” [1]
Z kolei Marek Olszewski w swojej recenzji z cynizmem wytyka poecie, że „nie stoi za nim ani traumatyczne doświadczenie pokoleniowe, ani siwa broda mędrca” [2] oraz – rzecz jasna – nie omieszkał wspomnieć o powracających wątkach dotyczących śmierci, pytając przy tym, czy nie jest to li tylko chęć wpisania się w koniunkturę na „ciemne wiersze”. Tyle z cudzych rekomendacji. Pora zatem przejść do czytania.
Koniunktura? Sprytnie ułożony plan na „modny tomik” czy – mimo wszystko – wiarygodność (żeby nie powiedzieć „autentyczność”, która przecież jest tematem zdecydowanie śliskim w literaturze)? Między innymi właśnie nad tym zastanawiałam się podczas lektury Skaleczenia.
Co ciekawe, tej przesiąkniętej motywami, które można określić jako insygnia młodego mężczyzny (jeszcze może niekonieniecznie dorosłego, ale jednak chyba nie chłopca) książce zdecydowanie brak młodzieńczej buńczuczności – żeby nie powiedzieć: odwagi. To wiersze owszem wzruszające, ale zdecydowanie nie zaczepne, intrygujące, silne i zdecydowane. Przynajmniej nie dla mnie. Już tekst otwierający sprawia wrażenie bardzo układnego i ułożonego:
[...] Czekam aż przyjdą
ludzie, których jeszcze
znam, żeby się pożegnać
jak człowiek. Chcę zrobić
sobie inny dom. Mam już
gwoździe. Dość tych nerwów,
kłucia przy pochylonej
szopie, dość firan żółtych
od dymu, dosyć ciebie. [3]
Dosyć. Dosyć nachalnych przerzutni połączonych z pogaduchami, z których niewiele prócz gadania wynika. Ani to świeże, ani szczególnie poruszające. Szkoda. Cóż, prawdę mówiąc, późniejsze wiersze również nie przemawiają szczególnie sugestywnie. Dość ograne rekwizytorium: wódka, śmierć, koledzy, wiatr, noc... etc. Lekko klasycyzmująca forma. Mnie to raczej znudziło niż zafrapowało.
Kolejne utrzymane w stałym rytmie i klimacie teksty, choć bardzo czujne (momentami nawet czułe) nieszczególnie zatrzymują uwagę czytelnika. Nie mogę jednak powiedzieć, żeby Wyszyński mówił tylko do siebie. Momentami niebezpiecznie przechyla się poza granicę marudzenia w poezji, ale i to można wytłumaczyć wspomnianą wcześniej konwencją chłopięcej dykcji:
Byłem nad morzem, nie widziałem
morza, bo ciągle musiałem
spoglądać na ciebie.
[...] Nie wiem,
czy wierzyć w Boga, czy być dorosłym,
bo moi rodzice bardziej kochają
Chrystusa ode mnie.
[...]
Chcę tak bardzo kochać
zmarłych, żeby o nich
zapomnieć, chciałbym, żeby
tak bardzo ich brakowało [4]
Uniwersalne toposy egzystencjalne zamknięte w sprawnych, niekiedy bardzo zmyślnych formach. Choć nie zawsze frapujące – autor osiągnął jednak swego rodzaju sukces, bo nie można mu odmówić pewnej dozy rozpoznawalności stylu, a to – zwłaszcza w przypadku pierwszych książek – bardzo dużo. Nie ujęłabym Skaleczenia chłopca w dyskusji o najważniejszych książkach roku (co to właściwie znaczy – najważniejsza?), ale dalszą twórczość młodego warszawianina warto jednak śledzić. Choćby przez ciekawość i upraszanie się owego wpierdolu, o którym wspominał Góra, a na który Wyszyńskiego prawdopodobnie stać. Debiut niczego jeszcze nie przesądza. Czekam zatem na kolejne książki. Może nie z utęsknieniem i niecierpliwością, ale czekam.
[1] http://artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=168&artykul=3582 data pobrania: 6.03.2013
[2] M. Olszewski, Głos po mutacji [w:], Arterie 14, Łódź 2012 r., str. 156
[3] F.Wyszyński, Chłód przy brzegu rzeki, [w:] Skaleczenie chłopca, Biuro Literackie, Wrocław 2012, str. 5
[4] Gdzie żyłem albo jak, Tamże, str. 46