Nieujarzmione zwierzę zrodzone z Góry

Marcin Sierszyński
Marcin Sierszyński
Kategoria książka · 15 kwietnia 2013

Czytając „Siłę niższą (full hasiok)”, zapomnijmy na chwilę o całym kontekście narzuconym aktualną recepcją wierszy „zaangażowanych”, jakkolwiek byłby on przydatny jako skrót myślowy.

 

Kiedy wspomina się w prasie literackiej o Konradzie Górze – a ostatnimi czasy nie należy to do rzadkości – wciąż umiejscawia się go wśród takich nazwisk, które jednoznacznie związują go z określonym typem poetyckim, zaniżając zarazem wkład własny autora Requiem dla Saddama Husajna w odkrywanie nowych języków lirycznych. Szczepan Kopyt i Kira Pietrek, postaci zgoła odmienne nie tylko od Góry, ale i od siebie samych, niemal odruchowo są wrzucane do lekko pordzewiałego kufra z napisem „poezja zaangażowana”. Ciężko wprawdzie ustalić, na czym miałaby ona polegać oraz czy przypadkiem nie należałoby na jednym wydechu wymówić jeszcze nazwisko Jarosława Rymkiewicza, jeżeli „zaangażowanie” sprowadzałoby się do komentowania aktualnych wydarzeń społecznych i politycznych. Bardzo słusznie wydaje się to pomysłem absurdalnym. Dopiero przy doprowadzeniu etykietki do swojej granicy można wyjaśnić, dlaczego Kopyt nie równa się Górze i dlaczego zrównywanie ich ze sobą (poetycko) mija się z celem.

 

Dlatego czytając Siłę niższą (full hasiok), zapomnijmy na chwilę o całym kontekście narzuconym aktualną recepcją wierszy „zaangażowanych”, jakkolwiek byłby on przydatny jako skrót myślowy.

 

Do nowego tomiku Góry należy podchodzić jak do nieujarzmionego zwierzęcia, może lisa niosącego w pysku łożysko, albo myszy zrodzonej z góry. Wydaje mi się to odpowiednim na tę okoliczność porównaniem, bowiem pomimo znajomości jego poprzednich dzieł, nie sposób od razu oswoić się z proponowaną przezeń dykcją. To trochę tak, jakby mówił do nas językiem, który (już?) nie istnieje. Zagląda na dno polszczyzny i szuka w niej dziur, które znanym sobie sposobem stara się łatać. Gdy już uda się je przyfastrygować, prezentuje nam wyrób „polskopodobny” – oryginalnie brzmiący i wymykający się prostemu sensowi. Należy mieć przy tym na uwadze, że nie jest to pokłosie pleniącej się sosnowszczyzny i neolingwizmu. O ile utwory takie traktują słowo jak przygodną niespodziankę i słów zestawienia mają na celu wyłącznie brzmienie, Górę trudno posądzić o zabawę dla samej uciechy z wyniku. To raczej próba wymuszenia odpowiedzialności za to, co się czyta i pisze, obrona przed zbyt łatwą reakcją i zaniechaniem refleksji. Bez tego wiersz pozostałby zaledwie informacją, rzuconym w eter komunikatem o stanie ducha (zapewne ubogim).

 

Być może stąd bierze się prostota w odrzuceniu takiej poezji. Nietrudno odłożyć na bok coś, co mówiąc do wszystkich, nie mówi ich językiem. Zdezorientowanie pojawia się już w podtytule: full hasiok. To po trosze ostrzeżenie przed zawartością. Ów „pełny śmietnik” nie przyjmie niczego więcej, a jego składowe muszą być teraz samowystarczalne. Warto w nim pogrzebać, nawet jeśli wszystko leży tu obok wszystkiego, czyniąc pozorny chaos. Brak mapy lub przypisów zmusza do znalezienia własnych rozwiązań na poziomie metajęzyka, może również metafikcji. Rozrysowanie czy przetworzenie podanych nam składowych prawdopodobnie niczego nie ustali, ale wpisze się w podstępną rozgrywkę autora. Gdyby jednak klarowność stanowiła istotę poezji, musiałaby wystarczyć nam jej namiastka lub odruchowe wymienianie się wiadomościami, jak w gazetach.

 

I tu właśnie docieramy do kolejnej formy przyjętej przez Górę. Za tło wierszy posłużyło wydanie „Słowa polskiego” z 1995 roku. Śmiały gest zważywszy na korzenie gazety i jej późniejsze losy. Ale przede wszystkim jej nazwa od razu odsyła do tego, czym zajmuje się twórca Pokoju widzeń jako poeta. Słowo polskie na tym przykładzie przypomina palimpsest (przepraszam za wyrażenie tej oczywistości), wiecznie domagający się uznania swojego nowego, coraz nowszego znaczenia, z zakodowaną podskórną treścią. Właśnie tak wyglądają wiersze Góry, są wielopoziomowymi, wyskandowanymi manifestami potrzebującymi podbudowy.

 

Czy jest w tym jakiś buntowniczy sygnał? Coś niepokornego na pewno wypływa na wierzch. Chciałoby się przypisać temu jakieś doniosłe znaczenie, ale jest prawdopodobne, że prawda leży znacznie niżej, jest tą tytułową siłą niższą, leżącą u podstaw działań twórczych Góry. Impuls płynie z metaforycznego dołu, potem filtruje go przez język, by wreszcie wizualnie wpłynąć na odbiór. Zniżając się do „gazetowej” formy, może w domyśle „brukowej”, wywyższa jednocześnie, a więc w pewnym sensie zrównuje, masowy odbiór sztuki. Tu właśnie bym widział, choć nie sugerowałbym szczególnej intencjonalności, ten właściwy bunt, tę właściwą niepokorność. Jest nią niezgoda na podział wysoki-niski (kultura masowa, wysoka literatura, sztuka popularna, artyzm). Śmiałe posunięcie, a śladu deklaratywności można szukać w poszczególnych wierszach.

 

To, co mnie najbardziej cieszy w Sile niższej, to momenty, w których autor daje się ponieść swojemu liryzmowi. Obok znanej dobrze z poprzednich tomików poetyki, konsekwentnie i twórczo rozwijanej („Okopań poideł”, „Gramatyka”, „Późna rzecz do naszych”), znaleźć można wyróżniające się formą i znaczeniem utwory. Mam tu na myśli chociażby „Weź sobie”. Jest to wiersz, który swoje zakończenie znalazł dopiero po ponad piętnastu latach, a jego ostateczna wersja pochodzi z października 2012 roku. Początkowe strofki, odnoszące nas do „bełkotu z Wata”, zostają przerwane prozatorską wstawką dziejącą się w okolicy wrocławskiego ZOO. Można tylko zgadywać, do jakich rzeczy przyrównuje swoją sytuację autor: „dobre piętnaście miesięcy przed śmiercią Tomka – pragnąc, ze straszliwego zdarzenia końca miłości z mojej winy, spędzić dzień o kilku butelkach egri bikaver – schlałem się straszliwe w tramwaju nr 1 (...)”. To bardzo osobisty, nie kryjący swych uczuć wiersz. Podobnie jak Wat w gorączce choroby tworzący „JA z jednej strony i JA z drugiej strony mego mopsożelaznego piecyka”, tak i Góra w gorączce istotnych doświadczeń przelewa je na papier.

 

Równie nietypowe, wobec tego co już poznaliśmy, jest krótka seria zatytułowana „Banały (13-30)”. Te fragmentaryczne miniopowieści, czy może nawet skrawki wierszy, czasem aforyzmy zwracają uwagę swoją nietuzinkowością. Z jednej strony osobiste wynurzenia, z drugiej liryczne sytuacje zostawiające miejsce na komentarz. Wyróżniają się zwięzłością i maksymalnym skupieniem na zdarzeniu, a nie języku. Nie wątpię, że to zaledwie wprowadzenie lub glosa do większych całości zawartych w książce. Ustawiają wiersze w szeregu, dopowiadają niewyrażalne w zupełnie inny sposób.

 

Można uznać, że to najlepsza dotychczasowa książka Góry. Autor pokusił się o krok do przodu w stosunku do wcześniejszych publikacji i stworzył dzieło najdojrzalsze ze wszystkich w swoim dorobku. Zaskoczył formą i coraz śmielszym ujarzmianiem języka. I choć taka ocena nic nie mówi o samej książce, warto o niej mówić w jakikolwiek sposób, właśnie dlatego, że prowokuje nas do tego. Zostaliśmy właśnie zmuszeni do zastanowienia się ponownie nad poezją – nad tym co nam daje oraz co z niej wynika. I to nawet nie odwołując się do kategorii zaangażowania społecznego. Żyjemy wszak w języku i to on napędza nasze działania. Czy Siła niższa zweryfikuje nasze poglądy? Wierzę, że na różnych płaszczyznach jest to książka ważna dla rodzimej poezji. 

 

 

 

 

Konrad Góra, Siła niższa (full hasiok)

Fundacja na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, 2012

Liczba stron: 32