Amerykańscy Marzyciele – Michael Kazin

Dominika Ciechanowicz
Dominika Ciechanowicz
Kategoria książka · 28 lutego 2013

Jak to jest, że tej lewicy niby w USA nie ma, a jednak jest i że niby nic nie zmienia, a zmienia wszystko?

 

Podobno w Stanach nie ma liczącej się politycznie lewicy.

 

Są za to, jak powszechnie wiadomo, Republikanie oraz Demokraci, a w związku z tym jedni i drudzy muszą ciągnąć do centrum, by zdobyć elektorat, polityka bowiem cyniczna w swej istocie jest i wcale nie dba o ludzi, ideały i marzenia, lecz o władzę, pieniądze oraz wpływy.

 

To tak w skrócie.

 

Bo lewica, rzecz jasna, w Stanach jest. Musi być, i to nie tylko dlatego, że w Stanach  jest ponoć wszystko, włącznie z Woodym Allenem, Madonną, japońskim jedzeniem w proszku, jajowatym futbolem, Amiszami oraz człowiekiem, który ma dwa i pół metra.

 

Nie wiem jak Wy, ale ja, jak słyszę frazę „amerykańska lewica”, to mam dziesiątki skojarzeń. Widzę barwne tłumy na ulicach, antywojenne marsze, hippisów, pacyfistów, Czarne Pantery, feministki, Woodstock, Martina Luthera Kinga, Malcolma X, Obywatela Milka, Noama Chomskiego, Woody’ego Guthriego („This land is your land, this land is my land, from California, tra la la la la”) oraz Patti Smith („People have the power, people have the power, ło-oo”). No i jeszcze Allena Ginsberga, jak stoi z tą swoją brodą i szalikiem i deklamuje:

 

Ameryko, oddałem ci wszystko i jestem teraz nikim.

Ameryko, dwa dolary dwadzieścia siedem centów 17 stycznia 1956.

Nie mogę znieść samego siebie.

Ameryko, kiedy skończymy wojnę ludzi?

Pieprz się sama swoją bombą atomową.

 

Dlatego na widok tytułu wydanej przez Krytykę Polityczną książki Michaela Kazina Amerykańscy marzyciele. Jak lewica zmieniła Amerykę, wykrzyknęłam z oburzeniem: „No, jak to, jak? Przecież wszyscy wiemy, jak!” Przecież te ruchy społeczne, przecież ci ludzie, przecież te słowa – to wszystko przeszło do historii i zmieniło nie tylko amerykańską rzeczywistość, ale rzeczywistość w ogóle, to pchnęło tłumy do działania, o tym się filmy teraz robi, o tym się książki pisze!

 

A jednak – jak przekonuje we wstępie do książki Kazina Agnieszka Graff – „Żadna lewica nigdy nie wygrała w Stanach Zjednoczonych wyborów, a popularność ideałów lewicowych wśród zwykłych ludzi zawsze dyskontowali reformatorsko usposobieni liberałowie”.

 

No więc faktycznie, jak to jest, że tej lewicy niby w USA nie ma, a jednak jest i że niby nic nie zmienia, a zmienia wszystko?

 

Michael Kazin przeanalizował całkiem sporą liczbę zjawisk wykluwających się po lewej stronie sceny politycznej mniej więcej od lat 20-tych XIX wieku aż po dziś dzień i doszedł do paru ciekawych wniosków. Chyba nikomu za bardzo nie popsuję zabawy, jeśli zdradzę, że jeden z tych wniosków brzmi mniej więcej tak: nawet jeśli radykalne ugrupowania nie zdobywały nigdy znaczących pozycji, to ich idee w zadziwiająco naturalny sposób przyjmowały się na  gruncie oficjalnej kultury i mainstreamowej polityki, by skutecznie zmieniać mentalność.

 

Może to dlatego mam tyle skojarzeń? Może po prostu amerykańskiej lewicy udało się to, co nie za bardzo udało się prawicy: wyhodować sobie na łonie twórców, którzy ruszyli z posad bryłę świata, twórców, którzy napisali Chatę Wuja Toma i Grona Gniewu, narysowali Kota Prota i Simpsonów oraz nakręcili Fahrenheita 9/11. Być może USA to żywy dowód na to, jak wiele kultura zmienić potrafi, a działający tam lewacy szczególnie wzięli sobie do serca przestrogę Patricka Buchanana (polityka i publicysty, żeby było śmieszniej, konserwatywnego): „Kultura jest ścieżką (…) do władzy; poddajcie tę prowincję, a stracicie Amerykę”.

 

Radykałowie może i bywają postrzegani jako nieszkodliwi wariaci, którzy coś tam sobie krzyczą i machają chorągiewkami, ale światu zdarza się jednak usłyszeć, co właściwie krzyczą. A już szczególnie udało się przebić ze swoim przekazem do masowej świadomości ruchom utożsamianym z Nową Lewicą lat 60-tych. Skutki, zdaniem Kazina, widzimy do dziś: „nowi radykałowie i ich odpryski ideologiczne – black power, feminizm, ruch na rzecz wyzwolenia gejów – odcisnęły głęboki i przynajmniej z pozoru trwały ślad na życiu codziennym. Mało kto negował wartość równouprawnienia, bez względu na to, czy miało ono dotyczyć jednostek, czy większych grup społecznych (…). W rezultacie na początku XXI wieku większość zwykłych Amerykanów cieszyła się takim poziomem wolności osobistej, który w latach 60-tych uznano by za ultraradykalny.”

 

Zmiana jakościowa dokonała się nie tylko w życiu prywatnym obywateli, ale również w wielkiej polityce: „Wyzwania, które rzucali bezkompromisowi odszczepieńcy, sprawiały, że rządzący liberałowie i progresiści starali się praktycznie rozwiązywać „konkretne problemy” i łagodzić napięcia społeczne. Bez silnych ruchów lewicowych ani Bill Clinton, ani Barack Obama nie mieliby szans stać się przywódcami, dokonującymi wielkich przemian, do której to roli obaj aspirowali”.

 

Amerykańscy Marzyciele to książka o lewicy napisana bez ideologicznego nadęcia i świętego oburzenia, dzięki czemu udaje jej się postawić kilka trafnych diagnoz i odpowiedzieć na istotne pytania. Czy tak rzeczowe mówienie o słabościach i bolączkach toczących środowisko, bez popadania w płaczliwe tony i powtarzania w kółko tych samych, zużytych zażaleń wobec sceny politycznej stanie się możliwe i u nas?

 

Nie wiem, ale tego Wam i sobie życzę.

 

 

 

Amerykańscy Marzyciele. Jak lewica zmieniła Amerykę Michael Kazin

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

Warszawa 2012

Stron 400, okładka miękka.