Wrzut na tyłku – „​Wojna na ściany"

Aleksandra Lubińska
Aleksandra Lubińska
Kategoria książka · 15 lutego 2013

Banksy jest niegrzeczny, bardzo pomysłowy i jeszcze bardziej przekorny. Napiszę ponadto, że od dość dawna biega z puszkami farby, głównie po Anglii i że właściwie nie wiadomo, jak wygląda, a nawet – czy jest jedną osobą, czy kolektywem.

„Za nic w świecie nie wyciągniesz od nas wypowiedzi, którą wykorzystasz na okładce swojej książki" – rzecznik Metropolitan Police (cytat umieszczony na okładce książki)


Banksy ma terapeutyczne działanie. Poważnie. Za każdym razem, kiedy przeglądam oferty pracy i desperuję, kiedy okazuje się, że dwuletnie doświadczenie na kierowniczym stanowisku w branży IT jest mi absolutnie niezbędne, w przeciwnym wypadku zostanę wyrzucona na śmietnik społeczeństwa, oglądam sobie, co tam znowu nasmarował. Banksy jest niegrzeczny, bardzo pomysłowy i jeszcze bardziej przekorny. Napiszę ponadto, mimo że nie bardzo chce mi się wierzyć, by przypominanie było naprawdę potrzebne, że od dość dawna biega z puszkami farby, głównie po Anglii i że właściwie nie wiadomo, jak wygląda, a nawet – czy jest jedną osobą, czy kolektywem. Ale niech będzie, powiedzmy, że ktoś mógł jeszcze o nim nie słyszeć.

Skąd zależność pomiędzy nieszczęsnym IT a wrzutami? Otóż stąd, że „Wojna na ściany” to nie tylko zdjęcia, ale także tekst: zwykle są to anegdoty dotyczące momentu powstawania konkretnego utworu, albo ogólne uwagi na temat kapitalizmu, społeczeństwa i tak dalej. Jak łatwo można zgadnąć, wychylają się one jednoznacznie w lewo, stąd polecam przeglądanie albumu właśnie w chwilach chronicznego bezrobocia, zwątpienia w swoje szanse oraz szczurzego samopoczucia i we wszystkich innych, ponieważ jest najzwyklej w świecie diabelnie dobry. Prezentowany przez Banksy'ego styl, dowcip, zaangażowanie oraz zawadiackość przeciągną wielu na swoją stronę, nie mam co do tego większych wątpliwości. Trochę gówniarz, średnio zabawny pijak, jak o sobie pisze, buntownik bez wyraźnego pozytywnego programu, robiący dokładnie to, czego nienawidzę – zaprzęgający sztukę do wózka ideologii, a przy tym człowiek, którego każda praca bucha od najbardziej fantastycznego rodzaju energii twórczej, jaki tylko można sobie wyobrazić. Nie do podrobienia. „Wojna na ściany” (tłumaczenie tytułu jest całkiem niezłe, chociaż oryginał to majstersztyk – Wall and Piece) to kompilacja, zbierająca dzieła artysty z różnych zakątków świata i wykonane różnymi technikami – od szablonów do regularnego malarstwa. Obejrzeć można prace wykonane na izraelskim murze „bezpieczeństwa”, w Londynie, w Stanach Zjednoczonych, zmodyfikowane obrazy znalezione na pchlich targach i po partyzancku zawieszane w muzeach. Znalazło się i miejsce dla szczurów, które setkami pojawiały się na ulicach angielskich miast, dla słynnej dziewczynki z odlatującym balonikiem, wariacji na temat policji, fałszywych oznaczeń stref legalnego graffiti, na szczęśliwego nabywcę czeka wszystko to i nie tylko to. Można się pokrzepić, jest zaangażowanie oraz artyzm wysokiej próby. A poza tym – coś więcej.

 

Pamiętacie może Thierry'ego Guettę, bohatera "Wyjścia przez sklep z pamiątkami”? Sprzedawca ubrań, zachęcony przez Banksy'ego do tworzenia sztuki, buduje konglomerat rzemieślników, którzy zajmują się wcielaniem w życie podrzuconych im przez szefa pomysłów. Efekty tej pokrętnej współpracy, pod którym Guetta bez żenady podpisuje się swoim pseudonimem, sprzedawane są za grube sumy – również przez niego. Całość, razem z wielką, pełną przepychu i japiszonów wystawą, zostaje sfilmowana, po czym jako „komedia dokumentalna” (wspaniałe przyporządkowanie gatunkowe!) gości w kinach. Jak to z Banksym bywa, niczego tak do końca nie wiadomo. Nie wiadomo, kto jest kim: czy Guetta bezwiednie pozwolił się użyć, czy świadomie grał. Nie wiadomo, komu można wierzyć i które świadectwa przyjąć jako te prawdziwe. Artysta zaczyna mówić, zachowując przecież pełne prawo do kontynuowania procesu tworzenia także w tej formie i być może! korzysta z niego. Podobnie jest z książką. W warstwie ideologicznej nie pozostawia wątpliwości, „ma terapeutyczne działanie”, ale to przecież Banksy, zawsze istnieje ryzyko, że pewnego dnia ometkuje to wszystko jako pic dla witzu, stojąc z boku w pełni anonimowości, by obserwować reakcje. Jedyne, co można zrobić, by nie dać się wystrychnąć na dudka, to patrzeć i nie ufać. Wówczas zostanie – a przynajmniej taką mam nadzieję – wyłącznie zachwyt oraz świadomość obecności boskiego pierwiastka, a te, oderwane od argumentacji i światopoglądu, z nikogo nie zrobią idioty.

 

Aleksandra Lubińska

(Tekst pierwotnie ukazał się na portalu Lubimy Czytać. Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Sine Qua Non)

 

Banksy, Wojna na ściany

wydawnictwo: Sine Qua Non,

liczba stron: 208,

tłumaczenie: Kamila Kamińska.