Gombrowicza spotkało to samo, co staje się udziałem każdej awangardy: okrzepł, zmienił krótkie spodenki na gacie w kancik, przeszedł do klasyki, zaczął wypełniać listy lektur, po czym stał się obiektem nienawiści i rozprawek ze wstępem, rozwinięciem oraz zakończeniem.
Gombrowicza spotkało to samo, co staje się udziałem każdej awangardy (o ile szlag jej nie trafia): okrzepł, zmienił krótkie spodenki na gacie w kancik, przeszedł do klasyki, zaczął wypełniać listy lektur, po czym stał się obiektem nienawiści i rozprawek ze wstępem, rozwinięciem oraz zakończeniem. Straszne rzeczy. Jakby tego było mało, biedny Witold powoli znika, znika zupełnie jak kot z Cheshire, zostają z niego wiszące w powietrzu pupa igęba. Przypomina mi się niewielkie dziełko Flauberta, podręcznik kurtuazyjnej konwersacji, Słownik komunałów, zawierający pożyteczne truizmy i różnorakie banalne skojarzenia:
Abelard – Jest rzeczą zbędną mieć jakieś wyobrażenie o jego filozofii lub znać tytuły dzieł. Napomknąć skromnie, że wytrzebił go Fulbert.
Grób Heloizy i Abelarda: gdy zaczną dowodzić, że jest fałszywy, zakrzyknąć: Odziera mnie pan ze złudzeń!
[...]
Księża - Żyją ze swymi gospodyniami i mają z nimi dzieci, które zwą kuzynami. Mimo to i wśród nich bywają dobrzy ludzie!
Pomiędzy tym wszystkim pasowałoby akuratnie: Gombrowicz – Narzekać na zbyt wczesne wprowadzanie go na lekcjach, wspominać gwałt przez ucho, opowiedzieć o gębie i pupie właśnie. Zredukowany do kilku powieści, tak jak Nabokova sprowadzono do Lolity, a Jerzego Edigeya do Strzału na dancingu – smutny jest los pisarza, który pisze dużo dla ludzi, nie mających porównywalnie dużo czasu wolnego i chęci, by dogłębnie go poznać. Dla tych, którzy mają, Wydawnictwo Literackie przygotowało okazałą serię, dzięki której można się na przykład dowiedzieć, że Gombro jest autorem czegoś poza Dziennikami, Trans-Atlantykiem i Ferdydurke, a nawet zobaczyć na własne oczy, w jaki sposób zostały stworzone jego inne dzieła i o czym traktują!
Student Witold, wyjechawszy do Zakopanego, spotyka znajomego imieniem Fuks, wynajmuje z nim pokój w domu pani Kulki, jej męża Leona i córki Leny, poznaje ich służącą Katasię, poznaje wargę Katasi, poznaje kilku pozostałych bohaterów, po czym wyjeżdżają razem na wycieczkę i wracają – jedni do Zakopanego, inni do Warszawy. Tak w teorii prezentuje się to, co można nazwać warstwą fabularną
utworu; pisarzowi udało się jednak dokonać czegoś bardzo ciekawego. Niezależnie bowiem od tego, jak dokładnie starałabym się wypunktować zdarzenia i spoilerować, by zepsuć Wam, mili Czytelnicy, całą zabawę, nie byłabym w stanie, dopóki nie przepisałabym powieści względnie co do litery. W Kosmosiumbergu, eseju dołączonym do jubileuszowego wydania dzieł Gombrowicza, Jerzy Franczak zauważył słusznie, że świat Kosmosu to świat pansemiotyczny, w którym wszystko jest równie ważne i nieważne. A skoro fakty jako takie rozpływają się w szarą breję, istotniejsze musi być coś innego: interpretacja, rozpaczliwe poszukiwanie wzorów, a także fabrykowanie kolejnych wydarzeń, mających utrzymać wykoncypowany porządek oraz ocalić przed kompletnym chaosem, przy okazji stwarzając go i pogłębiając – trudno przecież oczekiwać od paranoika zdolności do wykreowania innego rodzaju rzeczywistości, niż paranoiczna. Całość przypomina studium wykluwania się teorii spiskowej albo interpretację dzieła malarskiego bądź poezji, przeprowadzaną przez uczniów liceum. To, co dostarczane przez odbiorców miesza się absolutnie i nieodwracalnie z tym, co przynosi samo dzieło. Dawno nie czytałam utworu sprawiającego mi tyle radochy podczas dopisywania ideologii.
Aleksandra Lubińska
Kosmos, Witold Gombrowicz,
Wydawnictwo Literackie,
edycja kolekcjonerska,
premiera: maj 2012.
(Tekst pierwotnie ukazał się na portalu LubimyCzytać. Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Literackiemu)