Miłosz spojrzał w lustro

Marcin Sierszyński
Marcin Sierszyński
Kategoria książka · 29 sierpnia 2012

„Prawicowa heca w późnych latach trzydziestych tak mnie brzydziła, że przez pewien czas nazwisko Brzozowskiego, jako że nabrało barw prawicowo-katolickiego totalizmu, gotów byłem odpisać na straty.” - wyznał Miłosz.

 

Jak bardzo ważny w sprawach światopoglądowych, a więc również literackich, był głos Czesława Miłosza, mogą świadczyć chociażby złośliwe i nieprzemyślane wypowiedzi młodych polskich poetów zaraz po jego śmierci w sierpniu dwa tysiące czwartego roku. Jeżeli dobrze sobie przypominam, a przypominam sobie słowa Piotra Śliwińskiego przy okazji jakiegoś spotkania autorskiego, krążyły w środowisku opinie wyrażające wielką ulgę po odejściu autora Pieska przydrożnego, co miało w jakiś niewytłumaczony sposób „zrobić więcej miejsca” dla kolejnego pokolenia.

 

Młodzi lirycy, nieustannie walczący o Lebensraum w mediach, ukryci byli w niebudzącym większych zastrzeżeń cieniu autorytetu tym bardziej, im więcej sam noblista chciał się wypowiadać na forum. Poszedłszy inną drogą niż nadmiernie skromna Wisława Szymborska, Miłosz był w stanie autorytatywnie wydawać opinie i osądzać, zazwyczaj jednak unikając szerszych konfliktów (miał zapewne głęboko w pamięci poważne niesnaski ze Zbigniewem Herbertem); tak więc zawłaszczył dużą część opiniotwórczą, wygłaszając wykłady, uczestnicząc w filmach dokumentalnych, audycjach radiowych, dyskusjach nie tylko stricte literackich, wywiadach dla wszelkich mediów oraz, co nie mniej ważne, promując książki młodszych autorów, których niedawnym sławnym przykładem był debiut Jacka Dehnela, ostatniego przezeń rekomendowanego poety i prozaika. Być może po śmierci Miłosza rzeczywiście zrobiło się więcej miejsca, jednak nikt jeszcze nie zdołał zapełnić pustki, jaka po nim została.

 

Podróż (intelektualna) Miłosza

 

Prestiż jego pióra był jednak wielokrotnie podważany przez całe życie. Nie były to ataki wymierzone w wartość merytoryczną tekstów, ani nawet w czystość estetyczną. Przed II wojną światową, w coraz bardziej nacjonalistycznej i szowinistycznej Polsce, uważany był za podłego komunistę, element niepewny ze względu na podwójną tożsamość polsko-litewską, gdzie napięte stosunki pomiędzy dwoma – złączonymi niegdyś politycznie i gospodarczo narodami – dają się we znaki także i dziś. Po wojnie, w Polskiej Republice Ludowej, gdy nie mógł już znieść represyjnego aparatu totalitarnego państwa nominalnie komunistycznego, uciekł na Zachód w 1951 roku, 1 lutego decydując się na dezercję, za co w ojczyźnie został potępiony jako zdrajca i obłożony cenzurą.

 

Po 1989 wrócił na stałe do Krakowa, gdzie w 1993 roku kupił sobie mieszkanie w kamienicy przy ulicy Bogusławskiego, wprowadzając się tam na stałe w 2000 roku, lecz znów nie było mu dane przeżyć spokojnie reszty dni, zmuszony do toczenia ciągłych dyskusji o swojej polskości, tym co robił podczas wojny, a także odpierając wyrwane z kontekstu zarzuty i niesłusznie napiętnowanie budowania stalinizmu w Polsce. Jak bardzo szkodliwe dla zdrowia psychicznego i fizycznego jest użeranie się z rodakami oskarżającymi cię o zdradę, prorosyjskość i współpracę z obcymi siłami, wiedział Miłosz od zawsze. Dlatego też pewnie zwrócił uwagę na Stanisława Brzozowskiego, filozofa kultury, publicystę i światłego pisarza.

 

Nasz noblista zmiennie odnosił się do autora Legendy Młodej Polski. Gdy współtworzył „Żagary”, jak sam przyznaje, jego wypowiedź programowa odnosiła się przede wszystkim do Brzozowskiego, a nie „komunistycznych propagandystów”. To był rok 1931. Później nastąpiło całkowite odrzucenie myśli wcześniejszego mentora za sprawą, jak sądzę, celowych i nie do końca uzasadnionych akcji przełożenia filozofa na język Narodowej Demokracji.

 

„Prawicowa heca w późnych latach trzydziestych tak mnie brzydziła, że przez pewien czas nazwisko Brzozowskiego, jako że nabrało barw prawicowo-katolickiego totalizmu, gotów byłem odpisać na straty. A wkrótce nastąpiła katastrofa i pod okupacją niemiecką w dalszym ciągu działały te same ideologiczne skłonności. Poeci »Sztuki i Narodu« niemało w swoim sposobie myślenia zawdzięczali Brzozowskiemu, ale to, co z niego brali, nie mogło nie natrafić na mój sprzeciw” – wyznał w Człowieku wśród skorpionów Miłosz. To właśnie Brzozowskiemu poświęcił tę książkę z 1962 roku, jako rehabilitację siebie, wypowiadającego niegdyś złe słowa o autorze Idei, ale również rehabilitację samego podmiotu swoich badań, któremu zarzucano niegdyś odwrócenie się od narodu – i to za pieniądze.

 

Niejasna sprawa „sprawy”

 

Szczególną rolę w Człowieku wśród skorpionów pełni tak zwana „sprawa Brzozowskiego”. Żyła nią cała inteligencka Polska w międzywojniu. Wywoływała niezdrowe emocje i tanią sensację, co było dla przeciwników politycznych perfekcyjnie wyważoną klingą wycelowaną prosto w serce chorującego już filozofa. Preludium „sprawy” miało miejsce w roku akademickim 1897/1898. Brzozowski, jeszcze student, pożyczył bez niczyjej wiedzy pieniądze z kasy Bratniej Pomocy, organizacji, w której miał zaszczyt pełnić funkcję prezesa, po to, by ratować swojego ciężko chorego ojca. Gdy defraudacja wyszła na jaw, zebrał się sąd koleżeński mający wydać wyrok towarzyski na oskarżonego. Niestety, był wielokroć odraczany, a w międzyczasie wielu z członków sądu zostało aresztowanych przez carskie służby, w tym sam podsądny.

 

Po wyjściu z więzienia, gdy sąd koleżeński wyrokował już w zmienionym składzie, postanowił sam wydać na siebie karę i na trzy lata zamilkł publicystycznie i towarzysko. Jednak podczas odsiadki, owianej po części rozwianą już dziś tajemnicą, nie tylko nabawił się gruźlicy zżerającej resztki jego sił do końca krótkiego życia, lecz również był przesłuchiwany przez Ochranę – instytucję, z której ducha czerpał późniejszy NKWD. Jakiekolwiek kontakty z tajną policją nigdy nie były pożądane. Od tego momentu Brzozowski musiał zmagać się nie tylko z własnymi myślami, ale przede wszystkim z bardzo nieufnymi ludźmi, „prawdziwymi Polakami”.

 

Zawężanie horyzontów Człowieka wśród skorpionów do jednego tylko rozdziału, poświęconego jednej tylko „sprawie”, byłoby literackim grzechem. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że Miłosz w pewnym momencie robi przerwę na esej „Filozofia Brzozowskiego” by, powiedzmy, utrzymać w napięciu czytelnika czekającego na rozwinięcie tematów poruszonych w „Co robić z Brzozowskim?”, gdzie nakreślił tło epoki, biografię intelektualną autora Płomieni oraz smutny (arcyciekawy) życiorys. Zagranie iście przemyślane, ukazujące erudycję i wykształcenie, także ogrom zainteresowań bohatera książki. Po prawdzie ukazało się wiele prac o tym traktujących, jednak Miłoszowi udało się zrobić to w sposób przystępny, nie budzący poczucia „czytania z obowiązku”.

 

Problemem może być zaś pragnienie, odczuwane przez odbiorcę, dokończenia wcześniej wspominanych wątków. Gdyby tylko można było czytać Człowieka... jak metafizyczny kryminał i dramat, wznowienie szybko ukazałoby się w TOP10 bestsellerów polskiej prozy. Mówiąc jednak poważniej: studium o Stanisławie Brzozowskim to świetny przykład połączenia biografii i eseju z fabularnym zacięciem.

 

Miłosz wśród skorpionów

 

Właśnie te zacięcie buduje całą książkę. Szlachetna rama scalająca kompozycję uzupełnia tytuł. Człowiekiem wśród skorpionów nie jest tylko Brzozowski, jednostka, kropla w morzu społeczeństwa; takim człowiekiem jest również Człowiek, nośnik idei, nieodporny na pobudki emocjonalne, wystawiony na ciosy, wrażliwy i przeżywający wszystko na własny sposób, mogący jednocześnie swoje doświadczenia przekładać na czyny, filozofię, kulturę, czyli to, co uczyniło z nas cywilizację. Dlatego pisanie o „sprawie” bez obszernego wyjaśnienia jego myśli nie mogłoby mieć większego sensu, nie byłoby niczym więcej jak definicją z encyklopedii, suchym stwierdzeniem historycznego faktu, niefinezyjnym opisem losów człowieka niepoznanego jak postać ze scenariusza, która i tak ma zaraz zginąć.

 

Wiedza o tym była poecie nieobca. Stąd nie sposób nie sprząc ze sobą doli Miłosza i Brzozowskiego. Ten żarliwy, a zarazem dość wyważony ton wypowiedzi autora, świadczy o rzeczywistym przeżywaniu tragizmu życia myśliciela. „Szkic niniejszy – pisze w pewnym momencie noblista – nie jest chłodną rozprawą badacza. Jedno pogardliwe zdanie, jakie napisałem kiedyś o Brzozowskim, jątrzyło mnie całymi latami i wreszcie postanowiłem wybić klin klinem”.

 

Ale nie chodzi tu tylko o jedno zdanie, a nawet nie o jedno słowo, jakie padło przy okazji eseju „Granice sztuki”. Miłosz spojrzał w lustro i zobaczył w nim Brzozowskiego jako swoje odbicie. Będąc już na emigracji nie został zaakceptowany przez sporą część Polonii jako kryptokomunista (tak właśnie odebrany został Zniewolony umysł, jako usprawiedliwienie ludzi narzucających nowy ład w Europie Środkowo-Wschodniej), co musiało skojarzyć się z florencką przeszłością Brzozowskiego. Klimat Maisons-Laffitte i odizolowanie z pewnością przysłużyły się w powrocie do dorobku filozofa kultury.

 

Zresztą sytuacje analogiczne można odmawiać jak różaniec: domniemana współpraca z obcym mocarstwem, pisanie listów i wiernopoddańczych oświadczeń do „narodu polskiego”, powrót do kraju i potępienie przez rodaków, szykany ze strony przeciwników politycznych, aż po zwrot konserwatywny pod koniec życia, o czym piszą we wstępie do Człowieka wśród skorpionów Cezary Michalski i Sławomir Sierakowski. Amen, tajemnice bolesne górujące nad radosnymi.

 

Wznowienie tej słabo rozpoznawalnej książki świetnie czyta się z Miłoszem. Biografią autorstwa Andrzeja Franaszka. Taki duet pomaga wychwycić wszystkie niuanse z jednej i drugiej strony. Chociaż los obdarzył noblistę dłuższym życiem, to twórca filozofii czynu przeżył je równie intensywnie. Chciałoby się powiedzieć za Błońskim, że „Miłosz jak świat”, a Brzozowski to świat w pigułce.

 

Można sobie tylko wyobrażać w jakich relacjach byliby ci dwaj pisarze, gdyby dane im było spotkać się, na przykład, u Giedroycia. Podejrzewam, że chociaż mogliby rozminąć się w pewnych kwestiach paradygmatycznych, to jednak Brzozowski byłby dumny wiedząc, jakiego wielkiego ma ucznia i uważnego czytelnika.

 

 

Marcin Sierszyński

 

 

 

 

Czesław Miłosz, Człowiek wśród skorpionów

Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2011

okładka twarda, stron 256