Wszystko jest gładkie, spokojne, niewzbudzające zastrzeżeń w neoliberalnym dyskursie. Od czasu do czasu pojawia się coś o walce klas, potępieniu wojen, mrocznych czasach, mordowaniu Żydów. Wszystko pięknie oswojone.
Ostatnimi czasy wrocławskie Biuro Literackie postawiło z wielką mocą na przekłady czołowych poetów i prozaików Nowego oraz Starego Świata. Dzięki tym szeroko zakrojonym translatorskim działaniom nie tylko otrzymaliśmy świetne książki naszych sąsiadów ze współczesnej Słowacji czy dalszych geograficznie, a bliskich kulturowo Amerykanów, ale także przypomniano nam wybitnych przedstawicieli pisarstwa niemieckiego, to jest Gottfrieda Benna i Bertolta Brechta. Łączy ich niewiele: rok i miejsce śmierci, użytek jaki robili z ojczystego języka, rozpoczęcie studiów medycznych, krótki pobyt w Stanach Zjednoczonych; dzieli niemal wszystko – w sposób iście dialektyczny. O ile Benn zachłysnął się nazizmem i zaufał Hitlerowi, o tyle Brecht pozostał wierny ideałom komunistycznym. Zauroczenie tego pierwszego skrajnie elitarną doktryną minęło po latach, wraz z zakazem publikacji; autor Opery za trzy grosze aż do śmierci oddawał cześć nowemu porządkowi świata.
Pomimo wspieranego przez państwa bloku wschodniego światopoglądu publikowanie i wystawianie sztuk Brechta nie było taką oczywistością, ponieważ nigdy nie wstąpił on do partii komunistycznej, co czyniło go elementem niepewnym w sowieckiej totalitarnej maszynie, kołem zębatym bez jednego, bardzo ważnego dla całej konstrukcji zęba. Tylko raz odczuł chęć przystąpienia do niej: w 1953 roku, gdy radzieckie czołgi przejeżdżały ulicami Berlina zdławić robotniczy bunt na Stalinallee. Nie jest to jedyny moment, w którym podejmował niezrozumiałe z dzisiejszej perspektywy decyzje. Na jednym z nowojorskich przyjęć w latach trzydziestych dwudziestego wieku osądził oskarżonych w pokazowych procesach w Moskwie, mówiąc iż „im bardziej są niewinni, tym bardziej zasługują na to, by ich postawić pod ścianą”. I miał w tym rację, ponieważ – jak tłumaczy Žižek – „w konkretnej historycznej walce »niewinna« postawa (»Nie chcę pobrudzić sobie rąk angażując się w walkę, chcę po prostu wieść spokojne i uczciwe życie«) ucieleśnia najwyższą winę”1. Jak o wiele mniej kontrowersyjnie brzmi to, gdy zastanowimy się chwilę nad sensem wypowiedzianych słów. Mimo to nie można zapominać, że Brecht był zagorzałym stalinistą, co może być odbierane w naprawdę przeróżny sposób, szczególnie mając na pamięci okropne zeszpecenie myśli leninowsko-marksistowskiej, pełne wypaczeń przeinaczanie egalitarnej ideologii szerokich mas robotniczych. I dokonywanych w te imię morderstw.
Mamy Brechta komunistę i stalinistę, szczerego i wnikliwego antykapitalistę i pacyfistę, kolektywistę pierwszej wody, twórcę kultowych dramatów i wierszy, a zarazem propagandowych tekstów literackich propagujących wielkość systemu Kraju Rad, twórcę Opery za trzy grosze, ale również poezji sławiących Stalina, twórcę teatru epickiego, jednocześnie wrażliwego marksisty. Wystarczająco wiele, by nie móc obojętnie traktować jego spuściznę. A to przecież nie jest jeszcze cały Brecht. Jaki więc on jest? Czy wciąż jest w stanie kogoś zdenerwować?
Ten cały Brecht w przekładach Jacka St. Burasa, Jakuba Ekiera, Andrzeja Kopackiego i Piotra Sommera nie wywołał jednak żadnej poważnej reakcji ze strony środowisk prawicowych i liberalnych, co nie dziwi mnie tym razem ani trochę. Wydaje się wręcz naturalne, by recenzenci i felietoniści innych opcji politycznych krzywili się i grymasili nad przywracaniem pamięci dorobku przebrzydłego komunisty, piewcy Stalina i Związku Radzieckiego. Tym razem szansa na zdenerwowanie środowisk prawicowych została zmarnowana. Nie sądzę nawet, aby w jakikolwiek sposób było to celem tej publikacji. Ale tym gorzej dla książki2! Postawa krytyczna, jaką Brecht promował całym swoim życiem, także tym artystycznym, została jawnie usunięta w cień wyboru tłumaczy związanych z Biurem Literackim. Gdyby Ten cały Brecht był dla kogokolwiek pierwszym zetknięciem się z twórczością autora Matki Courage i jej dzieci, mógłby zupełnie nie zrozumieć jak bardzo kontrowersyjny jest ów pisarz. Wszystko jest gładkie, spokojne, niewzbudzające zastrzeżeń w neoliberalnym dyskursie. Od czasu do czasu pojawia się coś o walce klas, potępieniu wojen, mrocznych czasach, mordowaniu Żydów. Wszystko pięknie oswojone.
Tymczasem prawdziwa siła Brechta leżała w bezkompromisowych tekstach obnażających nieuczciwość i szkodliwość systemu kapitalistycznego, a wraz z nią demokracji liberalnej. Nie raz i nie dwa wytykał to swoim piórem bezpośrednio w wierszach. Stawały się wręcz agitacją zmiany wszechrzeczy. Z tych najmocniejszych nawoływań i interpretacji ideologicznych pozostały nieliczne, aczkolwiek rewelacyjne w powziętej formie, poezje zaangażowane, takie jak „Do urodzonych już potem” czy „Wygnany nie bez racji”. Ciężko byłoby usprawiedliwiać tłumaczy miarą estetyczną, wyznaczającą minimalny próg wierszy przygotowanych do wyboru. Gdyby tylko mistrzostwo formy wchodziło w grę, to dlaczego z takim uporem pominięto chociażby „Pieśń o wrogu klasowym” lub „Pytania czytającego robotnika”?
Wbrew tytułowi, wybór wcale nie chciał pokazać nam „tego całego” Brechta, lecz kolejne wcielenie. Gdzieś w tle pamięta się o politycznych zapędach bohatera książki, lecz nie mówi się o tym wprost, nie pozwala się wypowiedzieć nawet samemu zainteresowanemu. W ten sposób tytuł staje się wręcz fuknięciem, żachnięciem w stronę dramatopisarza, a w delikatniejszej wersji słownym upomniemiem-wspomnieniem: ten cały Brecht, on to jednak jest.
Przyjmijmy jednak, że okrojenie autora Strachu i nędzy III Rzeszy ze sztandarowych – w dwójnasób! – tekstów nie jest wadą, a zaletą publikacji. Możemy poczytać Brechta zaangażowanego, niemilknącego w obliczu ubóstwa systemów („Wszystko co nowe jest lepsze niż wszystko co stare”) i wojennych mordów („Do urodzonych już potem”), a dodatkowo ziejącym nieopisaną mądrością („Legenda o powstaniu księgi Daodejing w drodze Laozi na emigrację”), prawdziwie ludzką empatią („Demokratyczny sędzia”). Dodatkowo przypomniane zostały teksty, które przyćmione przez ideologię twórcy uległy obniżeniu rangi. Chodzi o części z Baala, która to sztuka odświeżona, nowo przetłumaczona przez Jacka St. Burasa, miała już swoją premierę we Wrocławskim Teatrze Współczesnym w 2008 roku. Gdy mówi się: „Brecht” myśli się raczej: „Pochwała komunizmu”. Dlatego też songi z jego wcześniejszych dramatów umieszczone w niniejszym tomie stanowią dodatkowy smaczek, mogący choć w części pokryć zapotrzebowanie odkrywania autora na nowo. „Nowo”, czyli niepełno, z wyraźnym rysem mającym odczarować coraz bardziej powierzchowne recepcje.
Sumując, jest to udana próba wyboru „tego całego” Brechta. Pomimo kilku mankamentów dotyczących braków ważnych tekstów, nie można zarzucić tłumaczom i redaktorowi niewykorzystania szansy na dobrą antologię. Czterech autorów przekładów to aż cztery wizje istnienia wierszy oraz cztery sposoby ich tłumaczenia. Powinno zaspokoić nawet najbardziej wybrednych. Dodatkowo zamieszczone w książce eseje przybliżą nam myśl przewodnią tomu, co na tle innych tego typu projektów, ograniczających się wyłącznie do zamieszczenia przekładów, pozytywnie wpływa na ogólną ocenę i przyjemność, zwykłą przyjemność z czytania. Wniosek po lekturze: Brecht, ten dobry komunista.
Marcin Sierszyński
Ten cały Brecht. Przekłady i szkice
Wybór i tłumaczenia Jacek St. Buras, Jakub Ekier
Andrzej Kopacki, Piotr Sommer
Biuro Literackie, Wrocław 2012
okładka miękka, stron 192
1 S. Žižek, Rewolucja u bram, Kraków 2007, s. 366-367.
2 Im bardziej są niewinni...