Pamiętacie film „Częstotliwość”, gdzie główny bohater zmienia przeszłość (w wyniku kontaktów poprzez radio krótkofalowe), tym samym modyfikując swoją teraźniejszość?
Powyższe porównanie może wydawać się nie na miejscu, bo powieść Marcina Wolskiego Doktor Styks nie ma nic wspólnego z wymienionym filmem. Relacja pomiędzy dwoma przedstawionymi w powieści światami może jednak takie skojarzenia wywołać. Przejdźmy jednak do rzeczy.
Zaczyna się dość zwyczajnie. Młody radiowiec, Gwidon Michałowicz, przejmuje od swojego kolegi po fachu słuchowisko kryminalne, którego akcja została osadzona w realiach przedwojennej Warszawy. Sytuacja jest jednak niezwyczajna – poprzednik bohatera popełnia samobójstwo w niewyjaśnionych okolicznościach. Z czasem okazuje się, że świat ze słuchowiska przenika do świata współczesnego (schyłek PRL, można domniemywać, że koniec lat 70-tych). Postacie stają się namacalne (tytułowy doktor Styks – szwarccharakter, składa nawet realne groźby). Niektóre wręcz materializują się (Agnieszka - wymyślona przez poprzednika Gwidona dziewczyna, swego rodzaju wyraz nie tylko platonicznej miłości artysty do swojego dzieła). Dochodzi do tego, że rozwój sytuacji zagraża w pewnym stopniu światu współczesnemu. Teoretycznie autor jest władny zakończyć swoją historię w każdej chwili. Jednak „uśmiercenie” Styksa vel Stykowskiego nie jest wcale takie proste jak mogłoby się wydawać.
Fabuła powieści rozwija się powoli, ale nie na tyle aby znudzić. Wydarzenia intrygują, a nagłe zwroty akcji przyśpieszają ją i uatrakcyjniają. Spokojny potok pozornie nie związanych ze sobą zdarzeń zamienia się nieoczekiwanie w wartki strumień aż do zaskakującego finału. Finału jakby wyjętego z Hitchcock'a. Wzorem jednego ze słuchowisk Wolskiego (Numer) następuje niestety moment, w którym trzeba powiedzieć, że to już nieuchronny „koniec powieści, koniec powieści...”
Wolski opisuje realny świat, wprowadzając do niego sporą dawkę fantastyki, elementy powieści kryminalnej i szczyptę sensacji. Przenikające się światy są zaskakująco wiarygodne. Bohaterowie powieści nie sprawiają wrażenia papierowych, nierealnych. To zwyczajni ludzie, których zachowania Wolski w jakiś sposób podejrzał i opisał. Widać, że dekadenckie środowisko artystyczne i radiowe realia nie są autorowi obce. Bohaterów nie ma zbyt wielu, przez co czytelnik jest w stanie z uwagą śledzić ich losy.
Nie ukrywam, że twórczość Marcina Wolskiego zawsze mnie przyciągała. Zarówno satyryczne audycje radiowe (np. 60 minut na godzinę), słuchowiska jak i późniejsze dokonania pisarskie (np. powieść Agent Dołu). Głównym czynnikiem przyciągającym jest oryginalny humor autora. Tutaj też go nie brakuje, choć nie jest zbytnio uwypuklony. Stanowi element dodatkowy, zdawałoby się, że nieważny. Bez niego jednak Doktor Styks nie miałby charakterystycznego klimatu.
Grzegorz Cezary Skwarliński ©
P.S. Mam nieodparte wrażenie, że Gwidon Michałowicz to alter ego Marcina Wolskiego z czasów młodości. Też nosi okulary, też pracuje w radiu, też pisze słuchowiska, a później powieści z elementami fantastyki... a może to tylko „figle” mojej wyobraźni?
Marcin Wolski
Doktor Styks
Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2011
str. 288