Przyznaję szczerze – nie czytałem innych kryminałów Michaeala Kobra i Volkera Klüpfela, tego niemieckiego duetu pisarzy. Obawiam się, że po przeczytaniu Szczodrych godów już tego nie zrobię. Na pewno nie w najbliższym czasie.
Szczodre gody nie są złym kryminałem. Dla mnie są poprawne i bardzo dobrze realizują schemat gatunkowy. Bez eksperymentów, bez kombinowania, wszystko odbywa się po bożemu. Autorzy dopilnowali, aby akcja była spójna i wartka. Dzięki temu nawet przez moment nie czułem się znużony. Przeczytałem tę książkę bardzo szybko, z ciągłą potrzebą poznania dalszego ciągu. Dodatkowego polotu nadają Szczodrym godom bezpośrednie nawiązania do klasyki kryminału. Dla osoby uwielbiającej książki Arthura Conan Doyle'a oraz Agaty Christie, bal przebierańców, wokół którego jest osnuta fabuła, okaże się inspirującym pomysłem na domówkę. Dla reszty świata, najprawdopodobniej, pozostanie wydarzeniem w fabule powieści.
Dla każdego kryminału najważniejsze jest morderstwo. W przypadku Szczodrych godów czytelnik ma do czynienia z trupem w zamkniętym pokoju. I na pewno nie zabiła go klątwa, krasnale ani niewidoczny Predator. Hotel, w którym znajduje się komisarz Kluftinger (główny bohater powieści) zostaje zamknięty z powodu śnieżycy, nikt nie może się wydostać, a tym samym wszyscy są podejrzani. Komisarz od razu rozpoczyna śledztwo, a jego pomocnikiem zostaje, owładnięty detektywistyczną pasją, doktor Langhammer.
Sposób, w jaki zostały napisane morderstwo i śledztwo, to wyraźny ukłon w kierunku klasycznego kryminału. Śmierć w zamkniętym pokoju, to także motyw przewodni książek Agaty Christie. Tym samym niemiecki duet postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Wykorzystanie tego typu wydarzenia wymaga niezwykłej dbałości o szczegóły, w trakcie tworzenia fabuły. Bohaterowie muszą znaleźć się we właściwych miejscach, a dowody muszą być skojarzone z konkretnymi tropami. Autorzy stanęli na wysokości zadania, w chwili, w której Kluftinger rozwiązuje zagadkę, wszystkie elementy idealnie do siebie pasują.
Jeżeli chodzi o dialogi, to najzabawniejsze fragmenty pojawiają się w trakcie rozmów między Kluftingerem a Langhammerem. Dochodzi do zderzenia profesjonalisty, który siłą logiki rozwiązuje zagadkę, z amatorem uwielbiającym kryminały i posiadającym zestaw małego detektywa. Pierwszy pracuje jak rasowy śledczy, drugi jak detektyw z serialu telewizyjnego. Działają razem, wielokrotnie Langhammer skomplikuje sprawę, ale ich relacje są bardzo interesujące dla czytelnika.
Mimo wielu plusów Szczodre gody mają także minusy. Najważniejszym z nich jest niepotrzebna obfitość elementów, które rozbijają strukturę powieści i wprowadzają czytelniczy dyskomfort. Najmocniej zapamiętałem rozważania Kluftingera na temat pracy jego kiszek. I do dzisiaj zastanawiam się w jakim celu zostały one umieszczone w powieści. Nie były one zabawne, nie pogłębiały psychiki postaci i nie wprowadzały dodatkowego wątku. Być może w ten sposób autorzy próbowali nieco ożywić chłodnego i metodycznego komisarza? Marlowe lubił wypić, Holmes pograć na skrzypcach, natomiast Kluftinger z wielką namiętnością słucha własnych kiszek. Każdy ma jakąś pasję.
Michael Kobr i Volker Klüpfel przypominają o tym, że nie tylko w Skandynawii pisze się dobre i interesujące kryminały. A ja nie przeczytam pozostałych książek tego duetu, ponieważ postanowiłem odpocząć od kryminałów. Ale nie bierzecie ze mnie przykładu. Sięgnijcie po ich
opowieści i dajcie się porwać tym klasycznym i niezwykle precyzyjnym intrygom.
Michael Kobr i Volker Klüpfel, Szczodre gody
Tłumaczenie: Grzegorz Zaręba
Wydawnictwo Akcent, 2011.
okładka miękka, 382 strony.