„Finneganów Tren” – dzieło otwarte (w)koło – wielki sen ludzkości (nie)przetłumaczony na polski. Warto to zobaczyć. Warto ocenić.
Tłumaczenie Krzysztofa Bartnickiego, które było przygodą trwającą dziesięć lat, to nie pierwsza próba starcia się z tą przełomową, zagadkową i (na swój sposób) poetycką powieścią. Jest za to próbą kompletną i co ważniejsze (słusznie) docenianą.
Początek Finnegans Wake był tłumaczony m.in. przez Jerzego Strzeleckiego.1 Fragment przełożył także kiedyś Maciej Słomczyński, który przybliżył w sposób – jak wielu twierdzi – kongenialny polskiemu odbiorcy inne ważne dzieło Jamesa Joyce'a, Ulissesa. Ósmy rozdział Finegans Wake pt. Anna Livia Plurabelle ukazał się w 1973 roku w majowym numerze „Literatury na świecie”. Słomczyński, nazywając utwór Irlandczyka „najbardziej enigmatycznym dziełem naszych czasów”, twierdził, że nie mogłoby ono powstać, gdyby nie... Przygody Alicji w Krainie Czarów2. Oba teksty odwołują się do poetyki, choć słuszniej byłoby stwierdzić „logiki”, snu. Utwór Lewisa Carrolla przedstawiał sen jednej dziewczynki, utwór Joyce'a staje się próbą pokazania snu „całej ludzkości wirującej w nieskończonym czasie cyklicznie między śmiercią a zmartwychwstaniem”3.
Tutaj oczywiście pojawia się pytanie, czy język, który ma opisać owe widzenia całej cywilizacji – a może nawet w tej cywilizacji każdego z osobna – nadal będzie zrozumiałym językiem. Kto zanurzył się chociaż we fragment Finnegans Wake, wie, że James Joyce'a porzucił czystość i spójność jednego języka, w zamian stwarzając swoisty miks. Nie nadaje owej lingwistycznej hybrydzie spójnego kształtu. Dowolnie kojarzy formanty, fleksję a nawet fonetykę z różnorodnych języków. Oczywiście owa dowolność wydaje się sterowana na zasadzie poetyki kalamburu4. Ponoć Słomczyński, gdy wspomniał kiedyś, że tłumaczy „Finnegans Wake” na polski, usłyszał: Ale z jakiego języka?
Odzyskując znaczenia, czytelnik nie może zapomnieć w trakcie interpretacji nie tylko o sposobie złożenia, ale także o wyższej organizacji tekstu. Finnegans Wake zderza ze sobą całe światy kultur. Łączy dokonania filozofów z wierzeniami ludowymi, dramatyczne fragmenty z piosenkami. Na jednej stronie spotykamy Peruna i Baśnie z tysiąca i jednej nocy.5 Takich przykładów można mnożyć w nieskończoność. Każdy znajdzie w utworze Joyce'a coś... ciekawego(?). Inaczej: każdy znajdzie dzieło Joyce'a na swój sposób. Wydaje się, że nawet sam autor mógłby być zaskoczony tym, jak przebiega percepcja jego dzieła. Tworząc jednak dzieło tak bardzo otwarte, nie sposób kontrolować jego życia.
Czytelnicze interpretowanie – jak rzadko kiedy – zależy od skojarzeń i kontekstu, w jakim potrafimy osadzić konkretne zabiegi i całość. Czy zauważymy, że ilość stron (628) ma bezpośredni związek ze słowem grzmotem (lub słowem-gromem), które zaś łączy Finnegans Wake z poglądami włoskiego filozofa Giambattisty Vico zawartymi w jego Nauce nowej? Takich zabaw w owej „powieści nocy” (Ulisses był nazywany „powieścią dnia”) odnajdziemy wiele. W ten sposób Finnegans Wake staje się olbrzymim pudełkiem puzzli z elementami, które tylko pozornie mają wyznaczone jedno miejsce przez twórcę. Tak naprawdę zaś, czy po ułożeniu wyjdzie pejzaż, czy pozbawiony konstrukcyjnej logiki obraz abstrakcyjny, zależy od odbiorcy.
Wrzucenie (a właściwie próba wrzucenia) w jeden tekst całej kultury i zamknięcie jej w kolistym cyklu (gdzie pierwsze zdanie jest kontynuacją ostatniego) spowodowało, że Finnegans Wake stał się dziełem totalnym. Jako takie zaś trudnym w odbiorze. Obejmującym przeszłość, przyszłość i teraźniejszość. Na swój sposób wyprzedzającym popularne od pewnego czasu zabawy słowem, ale przecież i kalekie internetowe łączenie (na różnym poziomie, ale z reguły z marnym skutkiem) języków.
Oczywiście warto pamiętać, że to tylko próba. Nie każdy musi dostrzec w niej ową wielkość wychwalaną przez joyce'ologów. Nie każdy dostrzega. Nawet Krzysztof Bartnicki zaznacza: „Na trzeciej stronie można by przestać czytać” i (wbrew wielu badaczom) „Logika Finnegans Wake nie jest logiką snu”6. Bo czy faktycznie to wiekopomne dzieło nie otarło się o bełkot? Powiedzieć wszystko od razu, to nie powiedzieć nic. Podczas lektury możemy myśleć jak Alicja: „Trochę to trudno zrozumieć... nasuwa jakieś myśli... ale nie wiem dokładnie jakie!”
Każdy musi sam wyrobić sobie zdanie na ten temat. Teraz ma taką możliwość, bo Finnegans Wake ukazał się po polsku. A może dokładniej. Korporacja Ha!art wydała coś, co Bartnicki określa tłumaczeniem „z joyce'owskiego wakijskiego na polską wersję wakijskiego”. Tak oto na półki księgarń trafił Finneganów Tren. Postarano się o odzwierciedlenie wielu cech oryginalnego tekstu. Okładka wzorowana jest na pierwszym wydaniu. Podobnie ilość stron oraz wiele innych elementów. W końcu pozycja ta jest 19. na liście serii wydawniczej Korporacji Ha!art LIBERATURA. Joyce figuruje tutaj jako jeden z prekursorów zjawiska. W tej samej serii pojawią niedługo teksty towarzyszące dziełu Joyce'a. Z godnym pochwał rozmachem wydawniczym realizuje się więc wprowadzenie tego utworu na polski rynek.
© Michał Domagalski
Tytuł: Finneganów tren
Autor: James Joyce
Wydawnictwo: Korporacja Ha!art
Seria: Liberatura
Tłumaczenie: Krzysztof Bartnicki
Liczba stron: 628
Data Premiery: 2012-02-29
------------------------------------------------------------------------
1 „Twórczość” 12/1959. Informację podaję za Markiem Kośnikiem, który w Poetykach Joyce'a Umberto Eco (Warszawa 1998) przywołuje to tłumaczenie.
2 Por. Maciej Słomczyński Od tłumacza, w: Carroll Lewis, Przygody Alicji w Krainie Czarów, Kraków 2003.
3 Tamże.
4 Por. Eco U., Poetyka kalamburu, w: tegoż, Poetyki Joyce'a, Warszawa 1998.
5 Strona 5. polskiego wydania.
6 W wywiadzie dla „Książki”, nr 1 (4) 2012.
7 Tamże.