Trzynastu jeźdźców Wroclove

katarzyna kozlowska
katarzyna kozlowska
Kategoria książka · 13 kwietnia 2012

Czyli przegląd miłości, jaka zdarza się we Wrocławiu, oczami czołowych polskich prozaików.

Antologie mają to do siebie, że bywają gatunkowo nierówne. Także w omawianym zbiorze Milość we Wrocławiu mnóstwo jest różnorodnych stylów pisarskich. Jak należy więc czytać tę oraz generalnie wszelkie antologie? Jak zmierzyć się z jej niejednolitą treścią? Samo słowo odsyłające do antologii, oznacza zbiór najbardziej wartościowych utworów zebranych w jedną, spójną całość. Niczym wieniec, powinien zawierać bezsprzecznie te najpiękniejsze zwoje literackie.


Nie ulega wątpliwości, że temat przewodni, jaki nadano zbiorowi o mieście Wrocław, jest ogromnym i obiecującym toposem literackim. Stąd jak zachęca również sam wydawca, należy na nowo doczytać ów niezgłębiony motyw przewodni, tj. miłość z perspektywy topograficznej miasta zwanego Wenecją Północy.


Właściwie juz sam tytuł antologii narzuca nam pewien sposób czytania. Od początkowych kart książki, niczym w soczewce skupia owy zbiór wszelkie stany miłości i jej świadectwa. Zamiarem wybranych literatów było wplecenie toposu w życie mieszkańców czy turystów konkretnego miejsca. Miłość została ściśle podporządkowana duchowi ulic i zakamarków Wroclawia.


Literacki klucz do bram miasta został przekazany autorom. Cóż więc wyłania się z całości? Trzynaście opowiadań pisarzy o różnorodnych przekonaniach i doświadczeniach w wiodącej sprawie. Swoje własne przemyślenia zawarli w jednym, zamkniętym tomie. Warto pamiętać, przy okazji czytania antologii, iż nie należy czynić zbyt pospiesznych sądow odgórnych i ogólniających.


Antologii Miłość we Wrocławiu nie da się określić i postawić w szereg tych godnych bądź niegodnych spojrzeń czytelnika. W tym literackim ornamencie bardziej należy zwracać uwagę na poszczególne perły, znaczne kroki dekonstruujące, przyświecające świeższemu spojrzeniu na miłość, aniżeli rozpatrywanie całości w kategoriach „miłość a Wrocław”. I właśnie wielu autorów antologii tak potraktowało ten temat – zbyt biegunowo i podręcznikowo, nie dając się obejść toposowi i miastu z nowej strony, uchwycić temat z zaskoczenia.


Jednak o konstruktywną krytykę tutaj chodzi. Więc kto wsławił się na wskroś najbardziej wrocławskim opowiadaniem w Miłości we Wrocławiu? Niebywale najlepszym podejściem wobec dwóch gigantów, bo i miasta o ogromnych tradycjach kulturalnych, jak i ogromnego motywu literackiego odznaczył się Łukasz Orbitowski (ur. 1977). W Oddanej mamy bowiem do czynienia z przekrojem historycznym, który opowiada w ramach swoich wyznań morderca w trakcie wielkiej powodzi w 1997 roku. Gdzieś na zalanych, zapomnianych rejonach wrocławskich Popowic, w oczekiwaniu na pomoc, „słuchając piosenek z innego świata, gdzie woda nie podchodzi ludziom pod domy” (s. 113). Słuchaczem domniemanego mordercy jest siedemnastoletni wówczas Jacek, który jest świadkiem runięcia kobiety do wody. Jednak morderstwo w trakcie „wielkiej powodzi”, to tylko narysowana kalka, do opowieści mordercy Dragi z czasów, gdy „Wrocław fikał koziołki, a Hitler wszedł w Sudety” (s. 119). I nie chodzi tu o grozę czy rodzaj opowiadanej miłości. Dawno nikt tak treściwie i z sensem nie pisał na polskiej scenie literackiej. Opowiadanie ma wszystkie wartości dobrego stylu i niesamowitą gawędziarską narośl na styku fantastyki i prawdy o rzece Odrze (u Orbitowskiego: „ta mokra, zawistna suka” s. 129). Solidne i dopracowane w szczegółach opowiadanie, co tym bardziej cieszy, gdyż raczej sama forma, jaką jest opowiadanie uchodzi generalnie za niewdzięczny utwór prozatorski. 


Niektórzy zamiast narracją, bardziej bawią się formą, prezentując tok wypowiedzi bełkotliwy i pełen przerywników. Marta Syrwid (ur. 1986) w utworze Tzw. miłość opowiada historię Mileny („nasza źródlana bohaterka” s. 186) i Maksymiliana, przeplatając ją skalą czasu uformowaną na wzór: Teraz, Wtedy, Od dawna, Od zawsze. Milena pracuje jako bileterka we wroclawskiej rotundzie. Matka Mileny konkluduje ten rzeczywisty fakt „dziecko, toś dopiero robotę znalazła” (s. 187). Zas Maksymilian „już się trzęsie, czy mu lakieru nie obtrąciła, dziewucha osiedlowa, ale prześliczna” (s. 189). W tekście zauważam mnóstwo świetnych obserwacji rzeczywistości, ukazanych szczególnie w szorstkiej relacji Mileny z matką: „Nic z ciebie nie będzie, a co dopiero dzieci” (s. 200), „(…) dobrze postawię ci bańki, a po pracy odbiorę magla” (s. 203). Jednak obok historii, trafnie zdiagnozowane jako polskie lata 90., czuć nieznośne przeplatanie zabawy z formą i suflerskiej rozmowy z czytelnikiem: „Tymczasem zamiast miłej przyszłości rodzi się tu krzywda, która wyjdzie na jaw (kwestia czasu), teraz jest jeszcze mała i cicha oraz nikt się jej nie spodziewa oprócz mnie i państwa” (s. 198). W ujęciu podsumowującym opowiadanie Syrwid ma bardzo duży potencjał. Dużym plusem są dialogi jako jeszcze niewyeksploatowane w kontekście obserwacji codzienności pokolenia autorki („coś ty, co za historia lub „niemożebyć” s. 198). Być może powinna młoda prozaiczka iść w stronę dramato-pisania?


Stefan Chwin (ur. 1949) autor słynnego Hanemanna, związany z Gdańskiem i Pomorzem, nie potrafil oddać się w pełni tematowi miłości we Wrocławiu. Aż wstyd przyznać, ale jego historia miłości za bardzo przypomina mi kalkę twórczości Janusza L. Wiśniewskiego. Historia rozpadu związku kobiety i mężczyzny, i uwikłanie w tę scenę szczudlarzy, zwabionych do Wrocławia z powodu zasłyszanej legendy o gnomach z Karkonoszy, to coś, o czym Chwin raczej powinien zapomnieć. Postacie Istvana i Pogo rozrysowane są bardzo sentymentalnie, niczym obrazek płaczącego klauna w opowiastce dla dzieci, które dopiero muszą nauczyć się oddzielać dobro i zło na zasadzie grubej kreski, jaką dopuszczają w pisarstwie autorzy raczej slabszych opowieści. Oboje Istvan i Pogo dzięki obserwacji obcej im pary pomogą im na nowo zespolić zepsutą relację. Taka to jest „Poczta listów sentymentalnych”, nie widać tylko umownego mrugnięcia do starszych czytelników.


Co słychać u Krzysztofa Vargi? (ur. 1968) Niewątpliwie jego nazwisko, autora słynnej Tequili zawsze przyciągnie mnie do jakiejkolwiek antologii. I rzeczywiście opowiadanie, o jakże śpiewnym tytule Moon River, jest zgrabne niczym felieton. Bohater Piotr to yuppie, który w ramach awansu został wysłany do pracy we Wrocławiu. Podczas wolnych od pracy piątkowych wieczorów, napotykając się na wrocławskie krasnale, próbuje wtopić się w tłum uprawiając sztukę mimikry (s. 237). W klubie „Niebo” gdzieś pomiędzy średniowiecznie brzmiącymi nazwami ulic tj. Igielnymi, Więziennymi, Łaciarskimi i Kotlarskimi poznaje Karolinę, koleżankę swojej asystentki. I nawet jeśli „jej czarne kamienne oczy o barwie gęstej nocy na moim osiedlu (…) zabrać i zderzyć te dwie czarności w moim domu" (s. 245), to świeża, bo urocza opowiastka, pokazuje, że może i warto brać miłość, szczególnie we Wrocławiu nadzwyczaj luźnie, bez specjalnych ozdobnień, dać się nie tyle porwać, co …przejść pod rękę.


W sposób najbardziej przewrotny i zaskakujący temat antologii potraktował w opowiadaniu Zapach Maciej Malicki (ur. 1945). Jako jedyny zagrał konwencją, przyznając: „W wymyślaniu historii, delikatnie mówiąc, nie jestem najlepszy” (s. 95) i zamiast opowieści serwuje nam myśli z własnego diariusza, wagabundzkie przelotne słowa i zapachy. Nie będzie przesadą stwierdzić, że z Malickim poznamy Wrocław jak własną kieszeń. Prawdziwa podróż sentymentalna, gdzie „podziemne przejścia mają swój specyficzny mikroklimat” (s. 96), a o tym gdzie jest ulica Eugeniusza Gepperta dowiadujemy się w trakcie trwającego właśnie spotkania literatow (w tym samego autora) z prezydentem miasta.


Można by każdemu autorowi z osobna poświęcić sporo uwagi, jednak przedstawione opowiadania są wypadkową tematu, miłości jaka zdarza się/nie zdarza się we Wrocławiu.
Pryzmat miłości to koło zamachowe dla szeroko pojętej kultury. Temat godny opiewania w każdym czasie, miejscu oraz epoce. Jednak pozostaje mieć nadzieję, że inne miasta nie zostaną potraktowane tak tematycznie i ogólnikowo jak Wroclaw. Gorące uczucie bowiem zdarza się nie tylko we Wrocławiu, który poprzez słynny już motyw „Wroclove” został nawet takim okrzyknięty. Jak powiedział kiedyś Karl Kraus „Wymagam od miasta, w którym mam mieszkać asfaltu, kanalizacji, klucza do bramy i ciepłej wody. Dowcipny i kulturalny jestem sam”.

 

 

 

Katarzyna Kozłowska

 

 

 

Miłość we Wrocławiu (antologia opowiadań)
Wydawnictwo EMG, Kraków, 2011
Liczba stron: 265