Zodiak Boga

Paweł Paszek
Paweł Paszek
Kategoria książka · 25 marca 2012

Opowieść o próbie identyfikacji, tym również jest „Dialog w ciemności”. Jeśli to, co do mnie w tej ciemności wraca, to tylko moje słowa, to muszę identyfikować siebie, siebie odnajdywać.

Należałoby „mówić” o pewnym „wydarzeniu”. Ta formuła mogłaby zakończyć wszelkie odpisy z czytania Władysława Sebyły, poety, który w świadomości historyczno-literackiej jest nieco odsunięty, tudzież w niewielkim stopniu wspominany. Owa formuła, która jest wypowiedziana, albo trafniej ujmując, która bywa wypowiadana jako stałe odsunięcie, odwleczenie przy równoczesnej konstatacji szczególnego „wy-darzenia”, jakim jest pewien rodzaj doświadczenia, któremu gdy już nastąpi nie sposób odmówić „racji”, a jednocześnie nie sposób o nim i „jego racji” mówić. Mam na myśli to „wydarzenie”, które próbuje zostać zaznaczone także w innym, przeciwnym do tego pierwszego, a podobnie krótkim stwierdzeniu: „Comment ne pas parle?”

 

W obydwu spełnia się ruch afirmacji i negacji w podobny sposób.

 

„JAK NIE MÓWIĆ?”, „ Jak mówienia uniknąć?” („Comment ne pas parle?”).

 

Należałoby jednocześnie dokonać kilku dziwnych ruchów myśli, które spełniają się w dwóch pytaniach: jak uniknąć mówienia (o „wy-darzeniu”)? Jak uniknąć uniku mowy w mowie o tym wydarzeniu?

 

To co przedstawiłem, to dziwna próba objaśnienia „wy-darzenia”, które w metodzie zostaje określone jako teologia negatywna. Teologia negatywna jest może przede wszystkim Dialogiem w ciemności. Dialog w ciemności, tak jak teologia negatywna posiada podstawową niezborność, nie sposób uznać jako dialog. To paradoksalne stwierdzenie, które w istocie odwraca tautologię, przewraca pleonazm odnajduje swą rację post factum. Z daleka mogę powiedzieć czy jest to dialog, czy też nie. Jednak wewnątrz ciemności, gdy mówię, i całym moim staranie jest mówienie skierowane do coś wyprowadza mnie nieustannie i powrotnie w „unik” i „unik uniku”, i „da capo, senza fine”. Tej pracy dokonuje zmysłowa ciemność, noc.

 

Nie sposób w ciemności klasyfikować, stanowić, a mowa własna, monolog, może być wyłącznie odbiciem od ciemności. Ciemność odwleka w nieskończoność wszelki wymiar teleologiczny języka. Mówiąc wprost w ciemność skąd można wiedzieć czy nie mówi się w pustkę, w nieokreślone „nic”, a rojeniem jest lub echem jest respons, bardziej zawsze mniemany niż rzeczywisty. Nie sposób pytać ciemności. Ten ruch opaczny języka jest w istocie rozpaczą. Wyraz temu daje poemat „Ojcze nasz”:

 

Ojcze nasz, któryś jest na niebie błękitny i pusty.
Nie święcę twoich imion, nie znam twoich znaków.
Z pianą oceanowe miotają wychlusta
Do nóg mi martwe ryby z twojego zodiaku

[…]

Jak cię przywołać? gestem rąk?
modlitwą? klątwą? czy milczeniem?
czy senny zamieszkujesz krąg?
czyś ptakiem, drzewem, czy kamieniem?
 

 

Sekwencja pytań, która objawia dyslokację samej struktury języka, języka zostającego wyłącznie zapisem drżenia, który nie jest w stanie dotrzeć do miejsca, którym jest „Bóg, bez bycia”:

 

[…]
O bezimienny, wiem, że cię nie zgadnę,
Bo wszystkie słowa są twoim imieniem.
Z nich narodzony, swym groźnym istnieniem
Wdzierasz się w moje modlitwy nieskładne.

 

To co Sebyła opisuje, to właśnie wdarcie się „jakiegoś” Boga w język. To myślenie adogmatyczne, poza wszelaką ortodoksją. Kiedy Wojciech Bonowicz mówił w rozmowie z Bartoszem Sadulskim o poezji jako teologii, miał na myśli właśnie takie mówienie, które byłoby nieustannym wahaniem („unikiem” i „unikiem uniku”), jak sprawdzenie możliwości i niemożliwości języka.

 

Metafizyczny kompleks w żaden sposób nie kończy jakiegokolwiek mówienia o tej poezji.

 

Należałoby „mówić” o pewnym „wydarzeniu” to również wskazanie, że pisanie Sebyły to równocześnie „wy-darzenie” egzystencji, usilne uzasadnianie jej i poręczenie równocześnie – opowieść o apartycji, o samotności.

 

[…]
W ponocnej pustce – samotni-
stoimy w zdumieniu niemem,
że już nie krzyczą słowiki od niepojętej rozkoszy,
a białe gwiazdy płyną – jak zawsze-
nad czarnoziemem-
i nocny wiatr nas pustoszy.

 

Egzystencjalizmu Sebyły można się doszukiwać w katastrofizmie, tak można uzasadniać go, aczkolwiek skłonny byłbym wskazywać jego punkt właściwy w uświadczeniu oddalenia mającego miejsce w immanencji. Ciemne chmury zbierające się nad Europą w XX wieku, po pierwszym końcu świata, jakim była zakończona w 1918 roku wojna, były w istocie nietrudne do zauważenia, w latach trzydziestych z pewnością było już dość ciemno aby widzieć, że zaczyna się robić niebezpiecznie. To nie jest rewelacją u Sebyły, ale to, że ciemność ta zaczyna się wewnątrz tego, który mówi w wierszu. Nie tylko konstatuje przeraźliwą noc świata, ale wskazuje i to z podobną siłą noc ciemną siebie, odległość, ziejącą próżnię wewnątrz własnego „ja”.

 

Opowieść o próbie identyfikacji, tym również jest Dialog w ciemności. Jeśli to, co do mnie w tej ciemności wraca, to tylko moje słowa, to muszę identyfikować siebie, siebie odnajdywać.

 

Próba czytania Sebyły dziś jest bardzo ważna. Jest też – raczej być musi – inna niż wszystko, a było tego niewiele, co do tej pory powiedziano. Nie interesowały mnie z pewnych względów kwestie historyczno-literackie, zależało mi na nowym czytaniu, nie do końca jednak się udało, bo powtórzyłem w tych fragmentach bardzo wiele, ale jak powtórzeń uniknąć?

 

Sebyłę należy czytać i jeszcze raz powtórzę – tym razem za Romanem Honetem – „czytajcie sami”.

 

 

 

 

Paweł Paszek

 

 

Władysław Sebyła, Dialog w ciemności

wybór i posłowie Wojciech Bonowicz
Biuro Literackie, Wrocław 2012

okładka miękka, stron 80