Boris Buden – chorwacki filozof, kulturoznawca i publicysta, tłumacz pism Zygmunta Freuda, działacz pokojowy.
Ja, rocznik 1970, pamiętam czasy realnego socjalizmu w polskiej specyficznej odmianie. Nie był to okres największej indoktrynacji tylko „błogie” czasy Gierka i późniejszy kryzys. Czas nieudanych reform i transformacja ustrojowa przypadły w wieku mojego dorastania. W wieku kształtowania się osobowości i poglądów społeczno-politycznych. Książka Borisa Budena Strefa przejścia wzbudziła we mnie zainteresowanie nie tylko z powodów, które można nazwać sentymentalnymi, ale także z chęci głębszego poznania i zrozumienia procesu przemian. Procesu, który zaczął się akurat w momencie, kiedy wkroczyłem w dorosłe życie (matura).
Książka, pomijając pewną historię zawartą we wstępie, zaczyna się od zdefiniowania pojęcia, kto to taki demokrata trzeźwy, a kto naiwny. Autor identyfikuje się w tych rozważaniach ze słoweńskim filozofem Radko Rikiem (notabene jest to część dająca dużo do myślenia w kontekście polskiej sceny politycznej). Dalej czekają na czytelnika nie mniej ciekawe rozważania. Rozważania o manipulacji, jakiej się dopuszczono wobec ludzi, którzy w trakcie rewolucji 1989-1990 dowiedli swojej dojrzałości politycznej, którzy niemal gołymi rękami pokonali totalitarne monstrum. Tych ludzi nagle nazywa się dziećmi, a dzieci oczywiście muszą się uczyć. Tylko czego? Okazuje się, że... demokracji. Rozważania o końcu społeczeństwa, czyli przemianie powodującej kruszenie się solidarności obywatelskiej. Coraz liczniejsze wirtualne wspólnoty nie są w stanie zastąpić dawnej zbiorowości i solidarności. Poza tym są obciążone poważną wadą – przekształcają świat w symulakrum, świat pozoru.
Sporo miejsca zostało poświęcone powtórnemu nawróceniu. Okazuje się, że kraje socjalistyczne nie zniosły religii, tylko przesunęły ją do prywatnej sfery Kościoła i życia jednostek. Po obaleniu komunizmu w większości z tych krajów Bóg nagle pojawił się w życiu publicznym, w mediach, szkołach, wojsku, partiach politycznych, parlamentach, na scenie artystycznej i kulturalnej, a także na rynku (zgodnie z maksymą, że wszystko można sprzedać). Równocześnie Bóg został niejako na nowo odkryty. Według mnie, autor nie analizuje – niestety – szerzej zaistniałej sytuacji. Polskiego Kościoła nie udało się, mimo starań, całkowicie wypchnąć ze sfery publicznej (oparł się niejako władzy i był ostoją dla opozycji). Po 1989 w Polsce zjawisko powtórnego nawrócenia nie było więc mocno zauważalne. Wiara weszła wprawdzie szerzej w obieg publiczny, ale nie przełożyło się to nijak na liczbę wiernych. Trzeba przyznać, że polski Kościół nie potrafi do dziś odnaleźć się w nowej sytuacji.
Esej skupia się na krajach Europy Wschodniej i Środkowej (trudno powiedzieć, czy to zaleta, czy wada). Krajach, w których można było zaznać namiastki demokracji, szczególnie w schyłkowym okresie istnienia. Przyczyn takiego stanu autor upatruje w bliskości liberalnych państw kapitalistycznych. Społeczeństwa w krajach leżących niejako na „peryferiach” cywilizacji zachodniej już nie miały tak „błogo”. Komunizm często przybierał tam mocno wypaczone ideologicznie formy (np. reżim Pol Pota w Kambodży/Kampuczy).
Buden trafnie rozpoznaje aktualne problemy z jakimi borykają się państwa postsocjalistyczne (ze szczególnym uwzględnieniem krajów powstałych po rozpadzie Jugosławii). Próbuje odpowiedzieć, czym właściwie jest tytułowa strefa przejścia. Czy to tylko jakiś określony punkt w historii, czy może proces rozciągnięty w czasie? Może swoisty wstęp do kapitalizmu w liberalnym wydaniu? Może ideologiczna przemiana, w dodatku odbita w krzywym zwierciadle zachodnich demokracji? Być może nawet wszystko razem wzięte. Lektura książki powoduje, że na usta ciśnie się pytanie, czy przypadkiem stan zwany postkomunizmem nie jest tylko domeną państw postsocjalistycznych. Czy przypadkiem nie dotyczy całego demokratycznego świata?
W opisywanym wydawnictwie brakuje mi nieco rozważań o terminologii. Według mnie, określenie „postkomunizm” nie jest odpowiednie, choć jest powszechnie i jednoznacznie rozumiane. Definicyjny komunizm w zasadzie nie istniał jako ustrój państwowy. Możemy mówić o dyktaturze proletariatu, totalitaryzmie, socjalizmie, o komunizmie – nie sadzę. Jednak tematyka eseju nie bardzo przystaje do tego, aby roztrząsać jeszcze nieścisłości nazewnictwa. „Wada” więc nie ma większego znaczenia dla lektury.
Grzegorz Cezary Skwarliński ©
Boris Buden, Strefa przejścia
Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2012
Seria Idee, t. 30
str. 192