Wiersze staroświeckiej młodej pani z Krakowa. Arcyselekcja

Marcin Sierszyński
Marcin Sierszyński
Kategoria książka · 21 lutego 2012

„Seans na dnie morza” miał być w zamyśle „przywróceniem” Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej do poważnej, wolnej od stereotypów lektury.

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska jaka jest, każdy widzi. Każdy czytał. A jeżeli nie czytał, to oznacza iż ma ten obowiązek dopiero przed sobą. I jeżeli słowo „obowiązek” kojarzy się z czymś nieprzyjemnym, to całkiem słusznie, gdyż wiele powinności czytelniczych nie odzwierciedla aktualnego stanu ducha, współczesnych trendów, a nieraz nawet i tych uniwersalnych wartości, które wzruszają nieodmiennie od setek lat. Niemały wpływ na taki negatywny odbiór ma archaiczność używanego języka czy niezrozumienie/brak wiedzy o ówczesnej sytuacji historycznej, społecznej i politycznej. Problem z Pawlikowską-Jasnorzewską jest zaś zupełnie innego rodzaju. Potrafiła napisać teksty, które do dziś ludzie cytują z rumieńcami na policzku swoim wybrankom serca; potrafiła napisać teksty, które do dziś zaskakują idealnym rytmem; potrafiła napisać teksty, które do dziś irytują swoim lekkim i naiwnym stylem; w końcu: potrafiła napisać teksty, które na stałe wpisały się w kanon polskiej liryki. Ta właśnie rozpiętość w recepcji stanowi jej problem.

 

Seans na dnie morza miał być w zamyśle „przywróceniem” autorki Niebieskich migdałów do poważnej, wolnej od stereotypów lektury. Za wybór czterdziestu czterech wierszy, składających się na tę nową książkę, odpowiada Marta Podgórnik, stojąca na antypodach poezji uprawianej przez Pawlikowską-Jasnorzewską. Spięcie, jakie musiało wystąpić podczas takiej konfrontacji, doprowadziło do frapującego, acz niekoniecznie rewelacyjnego tomu, w którym udowadnia się paradoksy twórczości przedwojennej poetki.

 

Jak wiadomo, choć może nie wszystkim, Podgórnik swoją karierę literacką zaczęła z wielkim hukiem, bo wygrywając w wieku siedemnastu lat drugą edycję (1996 r.) konkursu imienia Jacka Bierezina. Opublikowawszy tom Próby negocjacji od razu zyskała sobie przychylność krytyki. Awangardowość, drapieżność i nonkonformizm utrzymały się aż do jej najnowszego tomu, czyli Rezydencji surykatek. Stała się symbolem nowej kobiecej liryki. Tymczasem ducha poezji Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej najlepiej oddają tytuły jej tomików: Niebieskie migdały (1922), Różowa magia (1924), Pocałunki (1926) czy Balet powojów (1935). Z takich motywów była i jest wciąż znana. Z wierszem „Kobieta-Ikar” spotka się każdy uczeń szkoły średniej. Parskając śmiechem na zawartą w nim konstatację: „Kobieta-Ikar leci dłużej, bo jest lżejsza”.

 

Skąd więc wzięła się ta emocjonalna wypowiedź autorki Paradiso w posłowiu do Seansu na dnie morza? Być może jest to kolejny krok w twórczym rozwoju poetki, albo wyjawienie długo skrywanej mięty do poezji reprezentowanej przez Pawlikowską-Jasnorzewską: „Państwo Czytelnicy najpewniej się zorientowali, że piszę, czy raczej piszą tu za mnie, emocje. Że z radością przyznam, iż Maria z Kossaków Bzowska-Pawlikowska-Jasnorzewska (…) jest dla mnie autorką wyjątkową, autorką, z punktu widzenia w jakim się obecnie zajmuję, najważniejszą”.

 

Niezależnie od przyczyn kierującymi poczynaniami redaktorki tomu, dostaliśmy do rąk to, co było nam obiecane, czyli niekonwencjonalny wybór wierszy „mistrzyni bibelotów”. Znajdziemy tu, owszem, wiersze o miłości, ale o tej nieszczęśliwej, jak „Niedole miłości” czy „zgubiony tancerz”. Atmosfera przygnębienia i niespełniania dominuje we wszystkich opublikowanych tu tekstach, a szczególną wizytówką książki mógłby stać się wiersz „Topielice”:

 

Rudą nocą, pod mostem, w Sekwanie
płynie kotka, przemokła i sina.
Pod następnym mostem, niespodzianie,
przyłączyła się do niej dziewczyna.

 

Opryskują je lampy portowe,
owijają je posępne fale,
a one prowadzą rozmowę,
nie oddychają już wcale.

 

„Dzieci z mostu mnie w wodę wrzuciły.
A ciebie?” – I mnie także. Wiedz to…
Choć tak bliskie, dalekie, bez siły,
w zimną falę rzuciło mnie dziecko.

 

Teraz we mnie odpływa jak w łodzi,
w dal od brzegów, tonących w mgły krepie…
Nie zobaczy już świata.” – „Nie szkodzi”…
–„Nie wyrośnie na ludzi”… – „ To lepiej…”

 

(s. 24)

 

Tylko dzięki zgromadzeniu tak słabo rozpoznawalnych wierszy Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej tom wybija się ponad przeciętność. W zalewie coraz to więcej wydawanych na różne okoliczności poezji wybranych autorki Paryża, gdzie trafiały się nawet wydania kieszonkowe (dla potrzebujących ściągi początkujących amantów), przyszła pora na odświeżenie sobie pamięci o bardziej dosadnych tekstach. Uwagę przyciąga zdolność poetki do celnego definiowania swojej współczesności („Black-out Europy”), interesującej interpretacji niektórych problemów społecznych („Samobójstwo”, „Wojenna nowela”) i uwikłania w prywatne przeżywanie małych tragedii, w czym stała się specjalistką. Ból i cierpienie pozostawiły rysę w poezji Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, znaną głównie jako „poetkę miłości”.

 

Taka obiegowa opinia zaszkodziła (nie jestem pewny, czy te słowo zostało użyte w dobrym kontekście, wszak wiersze miłosne owej autorki cieszą się niesłabnącą i nieledwie bezkrytyczną popularnością) wizerunkowi „staroświeckiej młodej pani z Krakowa”, jak nazwał ją w wierszu Julian Tuwim.

 

Wydaje się jednak, że książki takie, jak Seans na dnie morza, nie zmienią nic w czytelniczym dyskursie. Choćbyśmy i tysiąc lat udowadniali, za Martą Podgórnik, że Pawlikowska-Jasnorzewska „była zarazem poetką śmierci, poetką wojny, choroby i lęku, poetką swojej niełatwej epoki (...)”, to przeciw naszym słowom wciąż będą pojawiać się teksty takie, jak „Kobieta-Ikar”, burzące forsowany przez nas obraz. Narracja, jaką chce redaktorka tomu narzucić odbiorcom, jest dopuszczalna jedynie pod pewnymi warunkami. Po pierwsze musimy uznać, że jest to tylko jakiś fragment całego dorobku artystki; po drugie, co wynika z pierwszego, pozostanie on niereprezentatywny dla jej twórczości; po trzecie trzeba przyjąć do wiadomości, iż te wiersze nigdy nie staną się ulubionymi tekstami dla znacznej części jej czytelników.

 

Dopiero mając na uwadze te trzy sprawy, można przystąpić do niezobowiązującej lektury. Puszczenie ich w niepamięć mogłoby jednak przysporzyć pewnego dysonansu poznawczego, spowodowanego powszechnymi opiniami a doświadczeniem czytelniczym. I chociaż może być to pozytywnie odbierane odczucie, to wmawianie odbiorcom myśli o paradoksach twórczości zdaje się być równie staroświeckie, co pierwsze wiersze Jasnorzewskiej. Gdy jednak przypomnieć sobie, jak stereotypowo przyjmowana jest szkolna wiedza, musimy przyznać prawo bytu takim projektom, jak subiektywny i arcyselektywny wybór wierszy.

 

Selektywność jest w tym przypadku promowana jako wartość. To kolejna niespodzianka. Zazwyczaj wybór będący przekrojem twórczości był stawiany jako wzór. Jednakże Seans na dnie morza realizuje w pełni założenia swojej serii: pokazuje i „tworzy od nowa” poezję autorki Różowej magii. Sądzę, że to dopiero drugi tom w „44. Polskiej poezji od nowa” (pierwszym był inaugurujący Złotniejący świat Konopnickiej), który będzie wywoływał gorące emocje związane ze swoim wydaniem, a mam nadzieję, że nie ostatni. Każda dyskusja, która będzie towarzyszyć podobnym publikacjom, przyniesie wiele dobrego dla ogólnego poziomu rozważań nad należycie i nienależycie poznaną polską poezją. Wraz z wyborem Marty Podgórnik dostaliśmy kolejny przyczynek do debaty, a oprócz tego ciekawie skomponowaną książkę ukazującą nam naszą ignorancję.

 

 

Marcin Sierszyński

 

 

 

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Seans na dnie morza

wybór i posłowie Marta Podgórnik

Biuro Literackie, Wrocław 2012

okładka miękka, stron 64