Zamiłowanie do bezrefleksyjnego naśladowania, posłuszeństwo, brak poczucia indywidualnej odpowiedzialności oraz skłonność do tłumaczenia każdej zbrodni względami honorowymi czy religijnymi, według Kelek tworzą codzienność tureckich obywateli.
Od czasu do czasu zdarza mi się myśleć, że istnieje kategoria książek, które nadają się głównie dla ludzi z Szetejniami. To znaczy, że inaczej odbierać je będzie ktoś, kto był zmuszony opuścić okolice swojego dzieciństwa, a znowu odmiennie ten, kto przez cały czas miał nieograniczony dostęp do znanego sobie od dawna otoczenia. Kelek rozpoczyna Słodko-gorzką ojczyznę, wspomnieniami z Turcji, którą pamięta jako siedmio- czy dziesięciolatka – przywołuje dźwięki, zapachy, uczucia, a jej opisy z tamtego okresu są nasycone wrażeniami zmysłowymi – towarzyszy jej jednak świadomość, że powrót do tego, co najdroższe, jest niewykonalny, bo to, do czego chciałoby się wrócić, istnieje już tylko w wyobraźni.
Ojczyzna to nie miejsce.
Może ojczyzna to sila, tęsknota za utraconym.
Kto odchodzi, na zawsze traci miejsce, które było ojczyzną.
Retrospekcje mimo to pojawiają się w książce aż do samego końca, a ton, w jakim są napisane, stanowi przeciwwagę dla rzeczowego stylu reszty tekstu; jeżeli do tego dodać jeszcze dane statystyczne, pojawiające się od czasu do czasu, całość prezentuje się na pierwszy rzut oka dość groteskowo. Świadectwa tęsknoty Autorki podkreślają poza tym różnicę pomiędzy słodyczą przeszłości oraz wspomnień o niej, a goryczą konfrontacji ze współczesnością. A może po prostu ze światem rzeczywistym, obserwowanym już nie z dziecięcej, a z dojrzałej perspektywy. Świadomość tego, co czuje człowiek wykorzeniony z jakiegoś miejsca, pomaga w lepszym zrozumieniu książki. Jej zawartość obejmuje jednak o wiele więcej, niż ujęte w słowa sentymenty.
Necla Kelek czuje się Niemką i Europejką, czuje się także Turczynką i to w nie mniejszym stopniu, co wprost stwierdza w finale, zaś Słodko-gorzka ojczyzna jest próbą trzeźwego spojrzenia na zalety i wady Turcji; a liczba przywar, jak wynikałoby z treści, przewyższa znacznie ilość pozytywów. Kelek opisuje świat ponownie – po okresie Atatürkowskim – zdominowany przez mężczyzn, przestających dbać chociażby o pozory równouprawnienia, okrutny wobec kobiet, świat zabójstw honorowych, opartych najczęściej na plotkach i pomówieniach, sprawiedliwości wymierzanej przez domorosłych sędziów, realia oderwanych od rzeczywistości elit kemalistowskich, świat pogardzanej przez „postępowców” ludności wiejskiej, przybywającej do miast w poszukiwaniu pracy i przywożącej stamtąd swoje przyzwyczajenia, a często także swoje okrucieństwo i podporządkowanie grupie, które sumują się z tym, co już zastane, powodując tym większy impas. Zamiłowanie do bezrefleksyjnego naśladowania (określane tureckim słowem taklid, co oznacza 'imitację', 'naśladowanie' właśnie, ale także 'bezwarunkowe akceptowanie słów drugiego człowieka'), posłuszeństwo, brak poczucia indywidualnej odpowiedzialności oraz skłonność do tłumaczenia każdej zbrodni względami honorowymi czy religijnymi, tworzą codzienność tureckich obywateli według Kelek. To nie jest oczywiście lista wyczerpująca, ale właśnie te elementy wydają mi się podstawowe, łącząc się między sobą i owocując kolejnymi. Poznajemy więc policjanta, który wedle uznania „głaszcze” osadzonych w areszcie, prokuratora generalnego i jego żonę, tak odległych od anatolijskich wieśniaków, jak tylko można być, feministki z Latających Mioteł, działaczki z KAMER i wiele innych postaci.
Na Słodko-gorzką ojczyznę składa się pięć większych części, które dzielą się na mniejsze rozdziały oraz podrozdziały. Końcówka tekstu podsumowuje starania Republiki Turcji o przyjęcie do Unii Europejskiej i to w niej Autorka, po całej feerii zamieszczonych wcześniej anegdot, opowiedzianych jej przez różnych ludzi, czy też zaobserwowanych, dochodzi do wniosku, który na tym etapie nikogo nie powinien zaskoczyć: państwo tureckie w swojej obecnej postaci do UE w żadnym wypadku się nie nadaje. Argumentów przeciw jest tam sporo. By nie psuć ponurej przyjemności z czytania tej przygnębiającej pozycji, zacytuję jedynie fragment, w którym Kelek dokonuje podsumowania:
Turcja wciąż jeszcze nie wyrwała się spod wpływu starych autorytetów, Atatürka, Proroka. Nie stawia na odpowiedzialnych obywateli, lecz na naród, toleruje „państwo w państwie”, armię, która jak starszy abi stoi na straży honoru siostry, zazdrośnie nie pozwalając na żadną zmianę. Wzbrania się przed rozliczeniem z traumatyczną przeszłością i nie chce przeprosić za popełnione zło. Nad odpowiedzialność stawia posłuszeństwo, nad jednostkę – wspólnotę. Nie jest tak naprawdę zdolna do dialogu – na krytykę, ironię, czy kpinę reaguje urazą albo agresją. Wyklucza inaczej wierzących; nie akceptuje równouprawnienia kobiet. Turcja nie dojrzała jeszcze do stałego związku z partnerem, który jest inny, niż ona.
W krótkiej recenzji Słodko-gorzkiej ojczyzny na jednym z portali napisałam, że trudno nie zostać po jej lekturze islamofobem i dlatego czytając ją trzeba zachować czujność. Mam z tą książką spory problem. Nie neguję, co byłoby obłędem, że Turcja ma wiele problemów, z łamaniem praw człowieka na czele. Z drugiej strony – usprawiedliwianie okrucieństwa przy pomocy religii nie jest ani nowe, ani charakterystyczne wyłącznie dla islamu. Odnoszę wrażenie, że Kelek w pewnych aspektach zrozumiałaby się z Orianą Fallaci; opisując przywary Republiki, jak bumerang powraca do kwestii wyznaniowych, zauważa, że społeczności muzułmańskie w Niemczech powielają klanowe struktury, dochodząc w końcu do wniosku, że:
Usprawiedliwianie barbarzyńskich czynów tradycją, obyczajem, czy „inną kulturą” to zwykłe mydlenie oczu. Jak można określić mianem „kultury” traktowanie kobiet jak własności, o której decyduje ktoś inny? Trafniej byłoby mówić o energii kryminalnej, kryminalnych zjednoczeniach. Nie przekonuje twierdzenie, że to przejaw plemiennego egoizmu, a zabójstwa nie mają nic wspólnego z religią. Bo sprawcy i ofiary zabójstw honorowych są muzułmanami – nieważne, jakiego odłamu. I w Koranie, a także w słowach imamów znajdują dla siebie usprawiedliwienie. Tak samo sunnici jak alewici i szyici. Nie tylko na wschodzie, lecz w całej Turcji.
Trudno mi się zgodzić, przynajmniej w części, z takim postawieniem sprawy. Jestem zdania, że człowieka złego przed krzywdzeniem innych nie powstrzyma ani religia, ani jej brak, a okrucieństwo części muzułmanów nie wypływa z islamu jako takiego. Jest on instrumentalnie przez nich używany i, w zależności od potrzeby, przeinaczany lub traktowany dosłownie, zupełnie tak, jak bywało i bywa chrześcijaństwo. Gdy Autorka od konkretnych przykładów przechodzi do uogólnień, przypominają mi się głosy dotyczące demoralizującego wpływu gier komputerowych i muzyki któregokolwiek gatunku, będącego w danym momencie na czarnej liście. Skłonność do izolowania współobywateli od tekstów kultury, mogących mieć na ich umysły „zgubny wpływ” nie jest niczym nowym, obarczanie tych tekstów winą za wyrządzone przez jednostki zło również. Wierzę, że tak daleko posunięta opiekuńczość wypływa z jak najlepszych pobudek, ale wyczuwam tu niewiarę w intelektualne możliwości ludzi. Ja natomiast skłaniam się ku odmiennemu podejściu. „Wiemy – nawet jeśli wielu nie chce przyjąć tego do wiadomości – że każdy jest odpowiedzialny za swoje czyny” – pisze sama Necla Kelek, tworząc nie po raz pierwszy opozycję pomiędzy demokratycznymi Niemcami i islamizującą się Turcją, w której te pierwsze powinny być w kwestii wolności jednostki matrycą dla drugiej. Dlaczego więc chwilami podchodzi do Turków jak typowy Turek ze swojej książki, nie zaś z chwalonego przez siebie punktu widzenia? Dlaczego pisze o islamie i Koranie, zamiast skupić się na odpowiedzialności indywidualnej? Nawet jeżeli tak przyjemnie zabija się przeciwników na ekranie, a hodża uznał coś za świetny pomysł, ostateczna decyzja zawsze należy do człowieka. Zło, o czym pisała Arendt, najczęściej jest banalne i robi się samo, pomiędzy śniadaniem a kolacją. Problemem Turcji wydaje się być w związku z tym nie spora ilość muzułmanów, a spora ilość ludzi niezdolnych do empatii, kryminalistów i osób biernych.
Czy Słodko-gorzką ojczyznę warto w związku z tym wszystkim czytać? No jasne. To mimo wszystko dobra książka, zawierająca sporo wiarygodnego materiału, świadectwo okrucieństwa i piękna jednocześnie. Historii, które opowiada należy uważnie wysłuchać, powstrzymując się wszakże przed uogólnianiem ich na całość społeczeństwa. A poza tym, czytać w ogóle należy jak najwięcej. I wyciągać wnioski.
Aleksandra Lubińska
Kelek Necla, Słodko-gorzka ojczyzna. Raport z serca Turcji
Przekład: Kalinowska Elżbieta
Wydawnictwo Czarne, 2011
Liczba stron: 280