Nie ma możliwości życia poza opowieścią. Albo: „Mowa, która tryumfuje nad siłą fizyczną, nie może się zatrzymać”.
W istocie wpada się od początku Spisków Wojciecha Kuczoka w snutą, mówioną, gaworzoną opowieść. Być może słusznie, bo odkąd nie można opowiedzieć niczego, co pierwsze, nie może nic być, co byłoby pierwsze; zostaje tylko jedna droga, zrobić to, opowiedzieć jakąś historię, zemdleć na widok piersi Najświętszej Marii Panny, być sobą jako misiołakiem, iść w Tatry, gadać, godać, robić opowieść. To, co Landwehr uznaje za jedyne jako takie wyjście z chaosu, to właśnie przytoczyć, przysnuć, przygodę obgodoć przy samogonie, wspomnieć poharatania, które się zdarzyły, o tej porze zeszłego roku. I Kuczok to robi, każdym razie stara się to robić. Namiętnie, zapamiętale, niechybnie. Mówi o matkach, ojcach, gazdach, dziewkach, boskich genitaliach, no i o graniach mówi, i o tajemnicach zaklętych, w tych graniach, w tych wszystkich ludziach.
Opowieść w zasadzie się nie rozpoczyna, po prostu jest, tak jak i jest w tym samym czasie stan wojenny i trzeba z dwóch powód jechać w góry, w Tatry. Po pierwsze, bo mundial przecież anno domini 1982, więc grają Poloki, to i trzeba widzieć w telewizorze, jak nasi grają przeciw światu, a że został z rodzinnego gniazda usunięty jedyny odbiornik, to w takiej okoliczności należy gdzieś znaleźć jakąś alternatywę i najlepiej zrobić to w Tatrach, ot i jest już drugi powód. Więc narrator wyjeżdża w Tatry, wyjeżdża z rodzicami. Narrator to syn, synek, szczęście, nieco inny aniżeli ten w Gnoju. W każdym razie synek się przygląda sobie, rodzicom, światu i to wszystko zaczyna mocno wchodzić w młode ciało i umysł – pierwsze, dziwne, sobie nieznane jeszcze zbyt dobrze JA, narratora, ale wchodzą też rodzice, gazda wchodzi i gaździna, a potem też cyganka, i chórzystki, no i Fela. Nie należy jednak oczekiwać wiwisekcji czasu dojrzewania, zresztą chyba nie to Kuczokowi leżało na sumieniu, gdy pisał Spiski. To raczej wyimki z dojrzewania, raczej mgła opowieści. Pierwsza popędliwość. Pierwsze ognie, trochę sztuczne, ale jednak ognie, parzą. Pierwsze omdlenia i ostrzejszy klimat.
Trudno też mówić o jakimś szczególnie precyzyjnym rozpisaniu istoty ludzi gór, raczej spięcia, utarczki, kopniaki w kość ogonową, nieporozumienia, czyli jakieś rozmowy z ludźmi o twardych dłoniach i grubych skórach, i dużo twardej wódki. Bo to rzecz również o słynnym wielkim chlaniu.
I robi się to wszystko szybko, szybko się czyta, szybko przeżywa podobnie jak narrator. W gruncie jednak Spiski rozpoczyna mgła. Schodzi z gór, zatrzymuje się i nie sposób jej zdefiniować, złapać, dotknąć, dojść do jej bijącego ciszej i zupełnie biało serca. Spiski rozpoczyna mgła, bo wraz z nią zaczyna się ważenie Rzeczywistego i Magii. Tu się dopiero zaczyna ważne i istotne, zaczyna się pewne zaniechanie świata stałego, reistycznego, pewnego, opisanego i oddzielonego od ludzkiego ducha zasłoną fizyki. Teraz odkrywa się świat Tatr jako organizm, całość pełna koincydencji i pachnących ingrediencji. Na ten piękny przykład budzi Misiołaka jęcząca Fela, w której owy dysponujący słowem synek, kocha się potajemnie, tym samym budzi się to niewielka narracja rozgrzanego od tajemnych woni Feli, infanta. Dostajemy się w opowieść, w jej jąderko, w opowieść, która dostała teraz niezłego cugla i popierdziela swobodnie. To stanowi atut opowieści Kuczoka.
Można próbować punktować, więc zyskiem jest także pewna modulacja samej narracji i supozycji narratora. Niekonsekwentnie zmienia się i narracja, i narrator – raz mamy widzącego tyle co marne oko zdoła, innym razem bez większych problemów synek wchodzi w głowę księdza Bździocha i referuje wszelkie najgłębsze refleksje miejscowego plebana. Ostatecznie, jeśli Kuczok zrobił to umyślnie – bardzo interesujący zabieg, do prześledzenia dokładniejszego. Jeśli zrobił to nieumyślnie, to też dobrze, bo zostaje to interesującym odchyleniem, do prześledzenia. Tak czy inaczej, dodaje to siły opowieści, świat wydaje się, tu pomijam kwestię wahań zdroworozsądkowych, zaklętego istnienia i interwencji wyżyn mistycznych, wielopoziomowy, nieco bardziej skomplikowany.
Również interesująca jest postać ojca, który z męża, potem męża niekochanego i męża niekochającego staje się Wielkim Korektorem i usilnie, mimo pierwszych niepowodzeń przywraca obraz właściwy sztuce, Jezusowi i światu ogólnie, usuwając na końcu krzyż z Giewontu. Można wskazać różne powinowactwa z osobistościami i osobliwościami literatury, tak w budowie świata przedstawionego, jak w warstwie językowej, ale na cóż taka żałosna raczej skrupulatność. Ważniejsze, że śpią przecież Rycerze w salach wyżłobionych w skale Czerwonych Wierchów i trzeba opowiadać, trzeba opowiadać żeby znów zasnęli, nieopatrznie zbudzeni, żeby nadal czekali. Bo gdyby się obudzili na dobre i na dobre wyszli z jamy, złamałby się święty mit, bo pewno, by się spili szalenie i poszli gdzieś na Ruś, raczej kontynuować, bo przecież nie bić. I Polska, i Poloki zostaliby sami, z 1982 rokiem, z resztą wódki, z zalanym psią juchą juhasem-siuchajem co ochujał.
Swego czasu Kuczok rozłożył mit śląskiej rodziny, tym razem nieco dołożył do mitu skalnego Podhala i samiućkich Tater. To tylko i wyłącznie Spiski, spiski, czyli porady, opowieści, trochę magii, jak również trochę niewyszukanych, lecz całkiem rozochocających intryg. Spiski Kuczokowi całkiem wyszły, choć należy zastrzec – bez przesadnych oczekiwań. Ale są kopniaki, śmiech, jest łysa polana, śmierdząca Jadwicha i wycie wysoko w górach. To lubię, to lubię. I jest łajająca łeb wódeczka wszelkiego gazdy, ale politycznie nie pochwalam, choć takiej polityki to dopiero nie pochwalam, więc odpowiedź sama niech się mości. Opowieść zgrabna, urokliwa, jak już zastrzegłem, bez większych pretensji do łajania świata za jego szaloną i ohydną niekoherencję, smutną bezwzględność i mordujące zło. I raczej pociecha, bo każdy w końcu sobie znajduje: synek Felę, matka matematyka, ojciec misję, i Józuś Malinkę. Kuczok więc uwazuje stela co by na oryginała nie wylądowoł, nie fce to może i dobrze. No to opowiada właśnie tak.
Paweł Paszek
Wojciech Kuczok, Spiski. Przygody tatrzańskie
Wydawnictwo: W.A.B., listopad 2010
Seria: Archipelagi
Liczba stron: 272
____________________________________________________________
Inna wywrotowa rezencja tej książki: Baśnie ceperskie