„O dwa kroki stąd” nadają się do powolnego i wyrywkowego odbioru, lecz także wspólnego. Warto podkreślić: wspólnego, bo sam Pióro nazwał poezję „grą zespołową dla samotników”.
Nazwisko i twórczość Tadeusza Pióry na stałe weszły do wszystkich ogólnych opowieści o polskiej poezji po 1989 roku. Droga do tego wcale nie wydaje się łatwa, wszak jeżeli coś się zdarzyło, nie oznacza to, że stać się musiało, jak sądzą co poniektórzy wyznawcy różnej maści determinizmu. W tym przypadku warto sobie przypomnieć, że jeszcze w 2001 roku nawet Karol Maliszewski nie potrafił skojarzyć wcześniej (używając sformułowania „wcześniej”, należy sądzić, że stało się to przynajmniej na dzień przed oddaniem książki do druku) współautora Domu bez kantów „z niczym, a nawet z nikim”, przypisując mu także cechy „finezyjnego bytu fikcyjnego”, będącego pokłosiem twórczości Andrzeja Sosnowskiego1. Tyleż krzywdzące, co zabawne, choć sama anegdota niesie za sobą raczej pozytywne treści, sugerujące otwarcie nowego i pełnego, zarazem interesująco „niesłychanego” projektu lirycznego, jakim stała się poezja Pióry.
O dwa kroki stąd zbiera wiersze z lat 1992-2011, czyli 5 oryginalnych książek poetyckich, z pominięciem tych, które Pióro pisał w kooperacji, jak i Syntetyczności, z której wiersze w całości przeniosły się do poszerzonej o nowe teksty Woli i ochoty. Wspomnę jeszcze tylko, gwoli kronikarskiego obowiązku, że w 2008 roku ukazał się wybór wierszy, noszący tytuł Asortyment (WBPiCAK).
O poezji Pióry – a może dosadniej: projekcie poetyckim Pióry – rozpisywali się już niemal wszyscy, którzy mieli cokolwiek ciekawego do przekazania pragnącym poszerzyć swą wiedzę czytelnikom. Akademicy, zawodowi czytelnicy, recenzenci wysokonakładowych gazet, młodsi i starsi krytycy literaccy, „szlachetni amatorzy” w postaci autorów blogów. Słowem każdy, kto ma jakąkolwiek styczność z nowoczesną poezją nie mógł, nawet przez niezwykłe zbiegi okoliczności, nie zetknąć się z nazwiskiem tego autora, nie mówiąc już o nieznajomości chociażby kilku jego tekstów. Wiemy już, że neolingwista, że erudyta, że technika kolażu i samplingu są mu nieobce, że potrafił wskrzesić formę sestyny i villanelli, że jest i zabawnie, i miłośnie, i śmiertelnie poważnie, że to i że tamto. Wiele można powiedzieć na temat zaledwie paru książek, jakie zdołały się ukazać na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat i wiele już zostało powiedziane.
Od kilku lat te mądrości spokojnie wpisują się w księgę komunałów. Niewiele osób godzi się na zaprzęgnięcie nowych kategorii krytycznych w interpretację książek Pióry, przez co masowo zostają powtarzane przetworzone już informacje: że neolingwista, że erudytą jest... Ostatnią naprawdę ciekawą i rzucającą nowe światło na Wiersze okolicznościowe był esej Anny Kałuży „Pozorność i sztuczność”, zamieszczony w jej książce pt. Bumerang2, gdzie pisała o erotyce i wątkach seksualnych w tym tomiku. Poza tym raczej nuda, jakby literatura, jaką reprezentuje ze sobą bohater recenzji, nie wymagała kolejnych, coraz nowszych interpretacji, chociaż przyjmuję do świadomości istnienie zagrożenia, iż pominąłem coś, na co mogłem zwrócić uwagę w którymś czasopiśmie czy książce. Poezja ta domaga się nowego wglądu, a właśnie O dwa kroki stąd wydaje się idealną okazją do przeprowadzenia rewizji dotychczasowych ustaleń.
Chyba że wina leży po drugiej stronie i to sam autor jest sobie winien „zaszufladkowania”, nieustannych opowieści o niezwykłej choreografii języka, semantycznej pustce, przekazywaniu smutnej nowiny o śmierci idei, zabawnym brzmieniu i kryptocytatach, nawiązaniach. W gruncie rzeczy, co widać w najnowszym zbiorze, sytuacja z tą poezją klaruje się w miarę powstawania kolejnych książek. O ile z początku dało się wyczuć eksperymentatorski ton („Wycinanka kurpiowska”, „Defenestracja posłów greckich”), to w późniejszych tekstach forma już idealnie wpasowuje się w treść, nie pozostawiając znużenia i należycie bawiąc – nie można bowiem zapominać, że „cechą nadrzędną”, pozwolę to sobie tak nazwać, tej poezji jest nietuzinkowy humor. Czy więc to Pióro, eksploatujący zdobyte już tereny, winny jest sobie oddanego grona czytelników, lecz zarazem braku nowych odczytań? Sądzę, że tak postawione pytanie nie odnosiłoby się wyłącznie do autora Pieśni miłosnych, gdyż z podobnymi problemami boryka się niejeden literat (jeżeli chce mu się nad tym zastanawiać).
Aby najlepiej pojąć wartość tej poezji, należałoby znać dokładnie te same lektury, co autor. Nie ma w tym nic strasznego. Odwołania, zawarte w tekstach, są nam powszechnie znane, chociażby Mickiewicz, Norwid, Joyce, Niemen, Bishop... Można w nieskończoność. Prawdziwa erudycyjna gratka dla żądnych sprytnych parafraz zawartych między wierszami. Dlatego dobrze jest mieć pod ręką wszystkie samodzielnie wykonane twory literackie Pióry. Nie wiem, czy znajdzie się ktoś, kto od deski do deski przeczytałby te wiersze w ciągu kilku dni, bo nie miałby gwarancji, że czegoś nie pominie, a zbyt szybka lektura i poziom skomplikowania tekstów i ich intertekstualnych gier skazałaby takiego czytelnika na jakieś pominięcie, niezauważenie i powierzchowność lektury. O dwa kroki stąd nadają się do powolnego i wyrywkowego odbioru, lecz także wspólnego. Warto podkreślić: wspólnego, bo sam Pióro nazwał poezję „grą zespołową dla samotników”3. Niewiele rzeczy tak rozrusza towarzystwo przy lampce wina lub innego szlachetnego alkoholu, jak możliwość rozruszania wspólnie języka przy „Ponad stu wierszach i butelce rumu”, który to wiersz, na zakończenie, przytoczę w całości:
Jest pan poetą w czasie marnym:
na co społeczeństwu w takim czasie poeta?
A raczej – cóż po nim, jak pan
sądzi? Czy poeci są potrzebni,
albo poezja po Oświęcimiu, sam
Heidegger pytał w ostatnim wywiadzie
dla Die Zeit? Nie, nie, to był Adorno w wywiadzie
dla El Tiempo, zresztą dość marnym:
w tym sęk, czy poezja to sam
liryzm taki, albo może nie liryzm, bo poeta
lirykiem być nie musi, ciągle potrzebni
narodom są ludzie od epiki, wzniośli, zna pan
Homera od tej strony? Na mojej stronie znajdzie pan
linki do stron epickich i dane o wywiadzie
udzielonym Time'owi, w którym potrzebni
narodowi lirycy mówią o czasie marnym
- pan wybaczy, ale zabrzmię jak typowy poeta -
jednym głosem: marność nad marnościami, chyba sam
pan ma ten czas za marny? Więc pan sam
jako liryk narodowi zbędny... Chwileczkę, pan
miesza pojęcia, potrzeba epiki nie oznacza, że poeta
liryczny jest psu na budę. Przepraszam, ale w wywiadzie
dla L'Osservatore Romano mówi pan, że w marnym
czasie poeci marnieją, więc pytam, czy potrzebni
nam zmarniali tacy, marni, może nie są potrzebni
jak pan sądzi? Potrzebni jak najbardziej, sam
przecież by się pan nie domyślił, że czas mamy marny,
dopiero poeta musi panu objaśnić, żeby pan
mógł potem napisać. Zgoda, ale w wywiadzie
telewizyjnym, powołując się na Pascala, poeta
poświadczył, że poezja niczemu nie służy... Zaraz, jaki poeta?
A ten z wąsikami, nie pamiętam nazwiska, i że potrzebni
poetom są doświadczenia dziejowe, potrzebne, znaczy się, a w wywiadzie
dla radiowej Trójki określił pan jako sam
szczyt solidarności humanistów tę symbiozę, wie pan,
z prasą, żeby nie mieć na bakier z periodykami w czasie marnym
bo jesteśmy sobie potrzebni, więc sam
liryk nie podoła, a pan? Jak podkreślam w wywiadzie
dla pisma Poeta i Życie – owszem, i to w czasie marnym.
(Pieśni miłosne, 2004)
Marcin Sierszyński
Tadeusz Pióro, O dwa kroki stąd (1992-2011)
Biuro Literackie, Wrocław 2011
okładka miękka, stron 208
____________________________
1 K. Maliszewski, Zwierzę na J., Wrocław 2001, s. 141.
2 A. Kałuża, Bumerang, Wrocław 2010, s. 132-139.
3 [za:] K. Maliszewski, Rozproszone głosy, Warszawa 2006, s. 130. Nie udało mi się znaleźć czasopisma, do którego odwołuje się Maliszewski, w związku z czym podaję najbliżej znane mi źródło. Gdyby spojrzeć na to w ten sposób: wiersz Pióry → czasopismo → Rozproszone głosy → powyższa recenzja, to otrzymujemy niezły łańcuszek pokarmowy. Starym wyjadaczom życzę smacznego.