Według Heraklita z Efezu „Na jawie świat jest dla wszystkich jeden i ten sam, ale we śnie każdy ucieka do własnego świata”. Czasem jednak ktoś nam zostawia otwartą furtkę i gestem zaprasza do zgłębienia się w tym jego świecie.
Tak też zrobił Janusz Styczeń wydając swój najnowszy tom poetycki — Furię instynktu.
Od pierwszych wersów zanurzamy się w oniryczną opowieść tajemniczego narratora, w której stale pojawiać się będzie czas: zarówno ten w klasycznym — czy może raczej: podstawowym — ujęciu, jak i czas, który urasta do rangi osobnego bytu, wielkiego obserwatora, a czasem także towarzysza; innymi słowy: Czas.
Furia instynktu, w całym swym pozornym chaosie, jest tworem spójnym, a wiersze w tym tomie zawarte mają formę naszpikowaną powtórzeniami, czasem urwanymi zdaniami — jak opowieść człowieka, który właśnie się obudził i za wszelką cenę próbuje nie zapomnieć w swojej relacji o żadnym szczególe; stanowią strzępki scen, które pozwolono nam w tym dziwnym teatrze obejrzeć, jednak nigdy do końca. Jesteśmy biernymi świadkami pożądania, tęsknoty, śmierci, bólu, a czasem już tylko samej nawet bierności. Choć każdy z tekstów jest osobną całością, łączą się ze sobą w jakiś dziwny i pokrętny sposób jak sny, których doświadczamy: jeszcze się jeden nie skończy, a tu już wyłania się następny i — na zasadzie luźnych skojarzeń, innym razem z pomocą jakiegoś rekwizytu lub postaci — nawiązuje do któregoś z poprzednich.
Sytuacje opisywane przez Janusza Stycznia (czy może raczej: opowiadane, gdyż kolejny raz mamy do czynienia z wyjątkowo narracyjną poetyką) są niezwykle plastyczne, a do tego wciągają jak najprzedniejsza z powieści; bez znaczenia jest, czy kto woli kryminał, romans czy mitologię, bo wszystko to znajdzie w tym sennym festiwalu historii. Utwory te nie składają się jednak wyłącznie z fabuły, jakby się niektórym zdawać mogło. Wiersze Stycznia każą przystanąć i zastanowić się nad doświadczeniami bohaterów tych tekstów; przeżywane przez nich sytuacje zmuszają do refleksji o miłości, śmierci, ukrytych (lub nie) pragnieniach. Sytuacje stawiają między wierszami pytania o naszą przeszłość i przyszłość; nie sposób nie pomyśleć podczas lektury tego tomiku choć raz: „A co ja robię ze swoim życiem?”. Czy gdybym była w sytuacji panny młodej z „Białego ślubu”, też stałabym się taką śniegową Ofelią? Czy będę umiał umrzeć choć z połową tej godności, którą miał „Zraniony pingwin”? Czy za kilkanaście albo kilkadziesiąt lat będę żałować zmarnowanej miłości jak mężczyzna z „Włosów przeszłości”? Czy za ścianą nie rozgrywa się dramat małej dziewczynki jak w „Stłuczonej filiżance”, albo wręcz tragedia rodem z „Nocnego klienta”?
Chociaż czytelnik jest tylko obserwatorem tych wszystkich wydarzeń, to już od samego początku zostaje rzucony na tak głęboką wodę, że z każdym kolejnym tekstem tylko zanurza się coraz głębiej w onirycznym klimacie scen, w przeżyciach i w przeżywaniu — jak publiczność na widowni bardzo dobrego spektaklu na moment zamiera i zapomina o tym, że gdzieś poza tą sceną istnieje inny świat, i skupia się na emocjach malujących się na twarzach aktorów lub wykorzystywanych przezeń i ulegających ożywieniu przedmiotów (vide: „Kobieta wdziewająca pończochy” czy „Miłość od pierwszego wejrzenia”).
Furia instynktu przepełniona jest symbolami, metafizyką i eschatologią, a żeby było jeszcze mniej jednoznacznie, ocieka zmysłowością i emanuje bólem. Być może jednak jestem w błędzie, a to wszystko wydaje się takim być przez Czas, / który lubi wszystko sprowadzać do wymiarów / symbolicznych, dlatego zachęcam do samodzielnego zgłębienia Furii instynktu.
© Magdalena Czuczwara
Janusz Styczeń
Furia instynktu
wyd. Biuro Literackie, Wrocław 2011
s. 84, okładka miękka