Pewnego dnia przyszedł do mnie

Verbena
Verbena
Kategoria książka · 11 grudnia 2011

Sprowadźmy świętych na ziemię. Obdarujmy paletą ludzkich uczuć. Pozwólmy odczuwać ból, strach, złość i radość. Pozwólmy kochać i nienawidzić . Być może wtedy staną się nam bliżsi.

 

Po najnowszą książkę Mariusza Wieteski, autora Zielonej Wyspy i Ołowianego Żołnierzyka, sięgnęłam jak po pewnik. Znając poprzednie pozycje wydane przez pisarza, liczyłam na kilka godzin dobrej lektury. Zaczęłam czytać późnym wieczorem, obiecując sobie rozłożenie przyjemności na kilka dni. Skończyłam w środku nocy, bez poczucia godzin, które minęły, z kubkiem niewypitej, zimnej już herbaty. Zaczytałam się bez reszty.

 

Pewnego dnia przyszedł do mnie… to historia, którą pozornie zna każdy. Wystarczy wymienić imiona bohaterów: Marię, Józefa, Christiana, Jezusa, Magdalenę, aby domyślić się, że autor wprowadzi nas w krainę biblijnych przypowieści. Jednak nie przygotowujcie się na coś oczywistego, bo nawet to, co dobrze znane, ukazane w innym świetle, może zaskoczyć. Autor zabiera czytelników do dwóch światów. Ci sami bohaterowie, te same wydarzenia jedynie miejsce i czas akcji odmienny.

 

W XX- wiecznej Barcelonie poznajemy Marię i jej syna Chrystiana. To historia matki, która poświęciła się szczęściu ciężko chorego dziecka. Nie potrafi zrozumieć ani zaakceptować jego „wygłupów”, wstydzi się za niego, cierpi, a mimo to kocha i ufa bezgranicznie. Jak każda matka. To również opowieść o chłopcu, który widzi, słyszy i czuje więcej niż inni, który zdaje sobie sprawę ze swojej niezwykłości i ceny, jaką przyjdzie mu za nią zapłacić.

 

Druga część książki, to podróż do starożytnej Jerozolimy. Na pierwszy rzut oka tu zgadza się wszystko. Jest spis powszechny, narodziny dziecka w szopie, ucieczka i śmierć na krzyżu.

Tyle że historie kreślone przez Mariusza Wieteskę są pozbawione oślepiającego blasku świętości. Autor opowiada o ludziach, którzy byli wytworem czasów, w jakich żyli. Obserwujemy ich wybory i rozterki, chwile radości i zwątpienia. Jest tu cały wachlarz uczuć, emocji, pragnień i żądz, bo jeśli wierzymy, że Maria, Józef i Jezus byli ludźmi, musieli być w swoim człowieczeństwie autentyczni, musieli grzeszyć i popełniać błędy.

 

Autor daje nam możliwość przyjrzenia się poszczególnym wydarzeniom z różnych perspektyw. Każda z postaci zupełnie inaczej odbiera te same zdarzenia. Brak jednej prawdy, brak niepodważalności tego, co uznaliśmy za pewne i jedyne, może wywołać bunt. Czy właśnie to było zamiarem autora? Czy dotykając nietykalnego chciał prowokować i szokować? Być może.

 

Dla mnie szokujący był przede wszystkim realizm obrazów. Czytając opowieść o gwałcie, czułam ból kobiety, odartej z kobiecości. Taki sam, bez względu na to, kim był sprawca i kim będzie owoc tego czynu. Współdzieliłam niepokój Marii szukającej zagubionego w Jerozolimie syna, przyznając jej pełne prawo do złości i pretensji. Cierpiałam wraz z matką, bezradnie przyglądająca się śmierci dziecka. Buntowałam się, tak jak ona, tak jak robiłaby to każda inna matka.

 

Urodziłam syna, który był dla mnie największa miłością. A ty, Boże, go zabiłeś. I chociaż on wierzył w Ciebie i oddał Ci serce, to nic się nie zmieniło!.

 

To krzyk bólu kobiety , która traci dziecko, najnaturalniejszy, instynktowny.

A Maria Magdalena?

 

Jest Mesjaszem? Tak. Moim. Choć okazywał złość, pogardę, a nawet wybuchał gniewem, dawał miłość. Przy nim czułam się bezpieczna. On nie tylko słuchał i mówił „Rozumiem” On przede wszystkim kochał.

 

Ta krzywdzona kobieta, która doświadczyła w życiu tak niewiele dobra, kochała człowieka, nie Boga. Jestem pełna szacunku wobec jej podniesionej głowy, nieugiętych kolan i walki o własną godność i godność miliona kobiet. Wbrew wszystkiemu.

 

Pewnego razu przyszedł do mnie… to książka, którą odczuwa się wszystkimi zmysłami. Głębia słów, z jakich została stworzona, maluje trójwymiarowe obrazy. Można wielokrotnie do nich wracać, odnajdując za każdym razem coś, co wcześniej było niedostrzegalne. Nie jest opowieścią o świętych figurach stojących w kościele, ale o ludziach, takich jak my sami, w których elementy dobra i zła równoważą się. To historia miłości do matki, dziecka, kobiety i mężczyzny, do ludzi. A taka miłość nie powinna nikogo obrażać, taka miłość nie jest kontrowersyjna.

 

Nie zniechęcajcie się minimalistyczną formą. Książka jest pełna, nie brakuje w niej ani jednego słowa. Po prostu przeczytajcie.  

 

 

 

 

Mariusz Wieteska, Pewnego razu przyszedł do mnie…

Liczba stron: 137

Spółdzielnia Wydawnicza Anagram, 2011