Tyłek spragniony prawa (Tramwaj Literacki)

Redakcja
Redakcja
Kategoria książka · 20 września 2011

Pisarz z Angoli rodem, Pepetela, przedstawia czytelnikowi bohatera będącego wypadkową Szwejka, Dyzmy i Colombo.

Jaime Bunda z całą pewnością nie należy do asów w swoim fachu. Pracę detektywa

zawdzięcza kuzynowi, który, będąc dyrektorem operacyjnym Biura Kryminalnego, mógł przyjmować do pracy kogo tylko chciał, zatrudnił więc młodego krewniaka. Ten szczyci się zerowym pojęciem na temat praktycznej pracy detektywa, posiada natomiast ogromną wiedzę z dziedziny literatury kryminalnej. Jeśli młody Jaime wyróżnia się czymś z tłumu, to niestety nie jest to inteligencja absolwentów MIT, ani siła cyrkowych atletów. Nic z tych rzeczy. Ludzkie spojrzenia przykuwają jego nieproporcjonalnie duże pośladki, stąd przydomek (bunda to po portugalsku tyłek). Biedny bohater, nie mogąc wykorzystać swojego, niewątpliwie ogromnego, potencjału, siedzi na rzeczonych pośladkach przy biurku i umiera z nudów. Sytuacja zmienia się, gdy szef Biura, do tej pory wątpiący w umiejętności Bundy, daje mu do rozwiązania sprawę tajemniczego mordu czternastolatki. Jaime, jakby na skrzydłach opatrzności, wyrusza na miasto, by sprawiedliwości stało się zadość. I to jest naprawdę zabawne.

 

Pisarz z Angoli rodem, Pepetela, przedstawia czytelnikowi w książce Tajny Agent Jaime Bunda bohatera będącego wypadkową trzech doskonale znanych nam i swojskich postaci: Dzielnego Wojaka Szwejka, Nikodema Dyzmy i, w mniejszym stopniu, Pułkownika Colombo. Nie brakuje mu tupetu, bezczelności i znajomości setek sentencji, które, jak mniemam, sam wymyśla lub przekręca, dodając tylko wielkich autorów (vide: „Ja to wszystko rozumiem, ale czy nie słyszał pan, że dura lex sede lex, co znaczy prawo długo trwa i jest spragnione prawa? To cytat z Arystotelesa.").


Tłem dla demonstracji geniuszu tajnego agenta jest Luanda, stolica i największe miasto Angoli. Mimo iż zarówno kultura, jak i klimat są tak diametralnie inne niż w Polsce, obrazy przywołane przez autora są bardzo znajome – państwo noszące jeszcze blizny obalonego reżimu, pełne absurdu, dezorganizacji i korupcji. Ludzie też tacy swojscy, lubiący wypić, zjeść i zrobić raban, jeśli jest ku temu okazja. Podczas lektury momentami czułem się jak w domu.

 

Z drugiej strony jednak pamiętać trzeba o tym, że kraj ten jest od ponad ćwierćwiecza areną starć zbrojnych, czasem tylko przerywanych pokojem lub zawieszeniem broni. Sytuacja uległa w ostatnich latach poprawie, co nie znaczy, że życie jest lekkie. Sam Pepetela wie pewnie wiele na ten temat, bowiem jako członek lewicowej bojówki MPLA walczył w roku 1975 o niepodłegłość Angoli. Mało tego, po osiągnięciu tego celu był przez jakiś czas ichnim Ministrem Edukacji! Tam komuna upadła, choć nie z tak wielkim hukiem jak u nas, i spora liczba działaczy lewicowych poleciała ze stołków. Szanowny autor również, co nie przeszkodziło mu w pisaniu książki za książką i jednoczesnym wykładaniu na Uniwersytecie Angoli.

 

U Pepeteli najbardziej dziwi i cieszy to, w jaki sposób prowadzi narrację

pół żartem, pół serio, bagatelizując w pewinym stopniu patos zniszczeń wojennych i codziennego ubóstwa. Jest w tym wszystkim sporo ciepła, przewrotnej radości, takiej mimo wszystko. Drogi są pełne dziur, pracy często brak, a nawet jeśli jest, to pensji starcza na niemal głodowe racje. Ludzie jednak nie przejmują się tym szczególnie, żyją po swojemu, skromnie. No i z dowcipem, to było nieuniknione, skoro sam autor igra z czytelnikiem, od czasu do czasu umieszczając poza narracją wstawki, w których wyraża niepewność, czy aby nie zdradził szanownemu czytelnikowi pewnych informacji za szybko. Mało tego, w pewnym momencie niezadowolony zwalnia narratora, przekazując opowieść pewnej uroczej damie. Nie jestem przekonany, czy ta zagrywka wyszła autorowi na dobre, boweim w moim mniemaniu nie przedstawil wiarygodnie kobiecego toku myślenia, a porażające opisy krzywd i upokorzeń, jakich płeć piękna doznaje w krajach arabskich, w pewnym sensie burzą kpiącą, humorystyczną konwencję książki. Chociaż może tak trzeba, o niektórych rzeczach śmiertelnie poważnie. Nie trwa to długo, kilka stron później Pepetela daje szansę skruszonemu pierwszemu narratorowi i wszystko wraca do normy.

 

Wracając do Bundy, ten fircyk nie musi się martwić o pieniądze – na stanowisku detektywa Biura Kryminalnego, nawet jeśli nie robi nic poza siedzeniem przy biurku i wpatrywaniem się w muchy, zarabia pięć razy więcej niż dowolny inspektor policji. Żyć nie umierać, powiedziałby ktoś. Jaime Bunda czerpie więc z tego życia ile się da – bywa przy tym irytującym bufonem, choć nie można mu odmówić pewnego uroku osobistego. Nasz tajny agent to typ karierowicza - czując pod stopami twardy grunt zadziera nosa do samego nieba, traktuje wszystkich wokół protekcjonalnie i nie znosi sprzeciwu. Jest przy tym fanatycznie lojalny wobec państwa, nie znosi dywersantów rozsiewających niewygodne, jego zdaniem plotki, i tylko niesamowicie ważna misja, którą mu zlecono, powstrzymuje go od zadenuncjowania paskudnych wrogów jedynie słusznego ustroju. Wydaje mi się, że Pepetela miał w podkreśleniu tej cechy

pewien cel, nie wnikam jednak, gdyż od polityki stronię na ile to możliwe.

 

Całość napisana jest całkiem sprawnie – z werwą, dowcipem i lekką nutką autoironii. Pepetela zabawia czytelnika sporadyczną interakcją na linii autor-narrator-bohater, co jest zabiegiem godzącym w szeroko pojęte standardy teorii literatury, ale cóż z tego, skoro w ten sposób lektura jest jeszcze przyjemniejsza. Narrator to niezły gaduła, dla zatrzymania akcji produkuje urocze dygresyjne powiastki, mające głębiej wprowadzić odbiorcę w klimat opowieści. Wszelkie niuanse i różnice kulturowe są sprawnie wyjaśniane w przypisach przez tłumaczkę, przyjemnie i pożytecznie.

 

Myślę, że zwolennicy klasycznego kryminału, zaskakujących zwrotów akcji i genialnych detektywów będą mocno rozczarowani. Bunda ma w sobie coś ze słynnej Różowej Pantery, mu się wszystko udaje przypadkiem, raczej mimo niż z powodu. Robi jednak dobrą minę do złej gry i ciągnie śledztwo na ścieżki, o których nikt by nawet nie pomyślał. Bo taki już jest Jaime Bunda – „in vino veritas" – zawsze dochodzi do prawdy.

 

 

 

©Radosław Kolago/ Tramwaj Literacki

 

 

 


Pepetela, Tajny Agent Jaime Bunda
Wydawnictwo: Claroscuro, 2010

Liczba stron: 360