Dziecko, które ucieka od rzeczywistości wyrasta na mistrzynię olimpijską prześladowaną przez tę samą rzeczywistość. Powieść pełna wspomnień, duchów przeszłości, absurdów katolickich, walki z własnymi słabościami i życiowych rozterek. Hipnotyzuje?
Jeśli miałabym komuś polecić Pływanie, to przede wszystkim rodzicom, jako przestrogę, aby zastanowili się, czy znają swoje dzieci i nie pogubili się w kontaktach z nimi, bo może to pozostawić na nich ogromne skutki. Albo może komuś, kto ma problemy osobiste i potrzebuje motywacji do walki z nimi lub też uświadomienia, że ktoś może mieć gorzej. Główna bohaterka to klasyczna męczennica, która osiąga wybitne sukcesy pomimo nieprzerwanie wiejącego jej w oczy wiatru. Jedna siostra umiera na raka, druga zostaje narkomanką, ojciec ginie w wypadku, matkę cała sytuacja psychicznie wykańcza, a w centrum wydarzeń znajduje się Phil – mistrzyni olimpijska borykająca się ze wzlotami i upadkami kariery sportowej.
Czytelnik lub czytelniczka szukający głębszej treści, musi wiedzieć, że książka nie ma w sobie nic odkrywczego. Szukałam, naprawdę. Moja nadzieja wyparowała po stu stronach, kiedy to nie mogłam się doczekać, żeby Bron (siostra) w końcu umarła, bo lektura sprawiła, że nie było mi jej nawet żal. Pierwsza cześć powieści, w założeniu kluczowa dla zrozumienia psychiki bohaterki, bo opisująca jej dzieciństwo, rzuca cień na znacznie lepszą resztę, poświęconą jej życiu skupiającemu się wokół kariery sportowej i po jej zakończeniu. Nie należy przy tej książce czekać na zwrot w fabule czy szukać skrzętnie ukrytej wartości dodatniej. Poruszany temat jest ciekawy, pomysł w zalążku wydaje się również dość nowatorski, ale proza, która na nich powstała niestety, nawet nie ‘wciąga” – a ja uważam to za warunek konieczny w literaturze popularnej.
Powieść czyta się ciężko, zwłaszcza na początku. Narracja jest monotonna, prosta, oparta na przypominającej nieco pamiętnikowy styl opowieści kobiety. Od czasu do czasu natrafić można na „skupisko” nieuzasadnionych powtórzeń, a dialogi w kursywie wyprowadzają mnie z równowagi, ale to może tylko kwestia mojej prywatnej, estetycznej nerwicy natręctw. Roi się tu również od nic nie wnoszących do fabuły szczegółów, nie potrafię też pojąć logiki w nazewnictwie rozdziałów i części książki. Czytelnik odnosi wrażenie, że pędzi dokądś, ale nie wie dlaczego, co nie pozwala na pełne zanurzenie się w świecie przedstawionym. Zdaję sobie sprawę, że do tego dystansu przyczyniła się zarówno kreacja postaci Philomeny, która postawiona w pozycji narratora wydaje się być poza rzeczywistością, którą opisuje, jak również samo tłumaczenie książki z języka angielskiego. Żałuję, że nie posiadam wersji oryginalnej dla porównania, jednak w polskim tłumaczeniu wyraźnie odznaczają się angielskie struktury językowe. Odnoszę wrażenie, że tłumaczki w głównej mierze skupiły się na dosłowności tłumaczenia, nie biorąc po uwagę wrażeń czytelnika i odbioru tekstu jako całości. Z drugiej strony podejrzewam, że nie miały łatwego zadania, gdyż powieść wydaje się być pisana potocznym, lakonicznym językiem.
Zdarzają się ciekawe momenty, trafne ironiczne obserwacje, jak na przykład streszczenie tego, co przeciętna osoba rozumie czy pamięta z kazania podczas mszy: „Ksiądz Tod mówi o pokoju, barankach, złotych promieniach, obfitości, czystości serca, prochu, brudzie, ziemi, błocie, słońcu, Bogu, aniołach, wojnie, tragedii, smutku, Bożym Narodzeniu, wierze, nadziei, indyku i nieskończoności czasu dostępnej istotom wyższym i czystym, które przyznawszy się do grzechu, dostąpiły prawdziwego odkupienia. A potem siada z surowa miną”. Dla kontrastu znajdziemy tu również skrajnie niedorzeczne wstawki z pierwszej części powieści, mające z pewnością na celu scharakteryzować punkt widzenia nastolatki: „Kiedy Bron jest w szpitalu, po drodze do domu pani Cocoplat (matka koleżanki Phil, Lilly) wysadza mnie przy Glenwood Memorial. Piję gatorade i rozmawiam o szkole. Lilly i ja dzielimy cipki na grupy, cipka Alety (pani Cocoplat) ląduje w kategorii czwartej: Święty Mikołaj. Lilly powiedziała, że cipka Alety wygląda, jak owłosione zwierzę.” Niestety, według mnie nie przypomina to „gniewu i żalu, przekutego na wolę zwycięstwa”, jak pisze cytowany na okładce The Boston Globe.
Jeśli założymy istnienie literatury kobiecej i przypiszemy jej konkretne cechy, oczywiście z indywidualnego punktu widzenia, to Pływanie znajduje się poniżej ich optimum. Podążając dalej w ocenie, zdaję sobie sprawę, że podwaliny istnienia w naszej świadomości pojęcia literatury kobiecej, stworzone zostały przez popularność wśród kobiet oraz promocję w mediach. W związku z tym nie mogę przyjąć takiej ewaluacji za ostateczną. Przyjmuję więc kategoryzację dzielącą literaturę w zakresie pomiędzy dobra a kiepska, i stwierdzam, niestety, że Pływanie oscyluje wokół minimum.
©Justyna Białogłowicz
Nicola Keegan, Pływanie
Przekład: A. Bartkowicz i A. Rogozińska
Seria: z miotłą
Wydawnictwo W.A.B., marzec 2011
Liczba stron: 448