Nietoaletowy słodko-gorzki humor Šabacha, czyli „Gówno się pali”

Marcin Sierszyński
Marcin Sierszyński
Kategoria książka · 24 lipca 2011

Dopiero dziś, 25 lat po jego debiucie, a 17 od pierwszego wydania Hovno hoři, mamy okazję powoli poznawać tego sławetnego czeskiego pisarza.

Petr Šabach. Ostoja czeskiej literatury, jeden z motorów ichniej kinematografii, błyskotliwy żartowniś, idol naszych południowych sąsiadów, bezustannie wznawiany w coraz to bardziej udanych publikacjach. Na podstawie jego książek powstało wiele filmów, a każdy Czech wie, kim jest ów autor. Polacy zaś dopiero dziś, 25 lat po jego debiucie, a 17 od pierwszego wydania Hovno hoři, mają okazję powoli poznawać tego sławetnego pisarza. Dziwi to przynajmniej z kilku oczywistych powodów. Po pierwsze: położenie geograficzne. W przeciwieństwie do – chociażby – rynku francuskiego, rodzimy stawia głównie na literaturę amerykańską, co niezwykle rzuca się w oczy w popularnym domu z książkami, jakim jest Empik. Dzięki temu, oczywiście, utrzymują się różnorakie księgarnie, ale zbyt często pomijane są osiągnięcia literatur narodów sąsiedzkich, co powoduje zanikanie wiedzy o istnieniu jakiejkolwiek innej literatury, nie tylko czeskiej, ale również litewskiej czy (nieodżałowanie) pisanej przez Białorusinów. Książka z tych krajów ma niewielkie szanse trafić na wystawę, czy chociażby na półkę znajdującą się na poziomie oczu potencjalnego czytelnika.

 

Po wtóre: mamy znakomitych tłumaczy z literatury czeskiej, gdzie wystarczy wspomnieć tylko Leszka Engelkinga, by zdać sobie sprawę z ogromu pracy niektórych osób, by przybliżyć nam twórczość południowej Republiki. Również tłumaczka Gówno się pali, Julia Różewicz, stanęła na wysokości zadania i podaje nam dzieło nie pozostawiające żadnych skaz na polskim języku. Ponadto pokusiła się o przypisy, które wyjaśniają kilka kulturowych subtelności zawartych w tekście. Mamy specjalistów w tej dziedzinie, a wydawnictwa nie boją się publikować ich przekładów. Po trzecie: Czesi są w Polsce bardzo popularni, gdy idzie o przesławny czeski humor. A Šabach jest jego jednym z najlepszych przedstawicieli, który potrafi rozbawić do łez i wprawić w zadumę jednocześnie (czego niewątpliwie uczył się od Bohumila Hrabala). Dlaczego więc przyszło nam tyle czekać na pierwsze tłumaczenie jego książki? Niefortunne te niedopatrzenie.

 

Jednak nie ma co się użalać. W końcu dostaliśmy gotowy, przełożony produkt. Gówno się pali to zbiór trzech opowiadań, jednej jednostronicowej impresji, od której pochodzi tytuł zbioru, oraz fragmentu czasopisma „Lekarz domowy” z 1993 roku. Począwszy od pierwszej strony robi się coraz zabawniej. Pierwsze opowiadanie to „Zakład”, gdzie dwoje staruszków, jeden lichy, drugi krzepki, zakładają się o koronę za sekundę, który z nich wytrzyma dłużej niż dwie minuty pod wodą (bo ciężej wstrzymać oddech, gdy pory na skórze nie oddychają), do czego wykorzystują knajpianą umywalkę. Następny tekst to „Bellevue” i dziewczęce rozmyślania dotyczące zmiany płci. Wyjątkowości temu opowiadaniu dodają filmowe, szybkie ujęcia różnych scen, tworzące komiczny obraz sytuacji rodzinnej. I wreszcie, ostatnia, najdłuższa opowieść zatytułowana „Woda z sokiem”.

 

Temu właśnie należy przyjrzeć znacznie bliżej. Można sądzić, że ten tekst to niezwykle skrócona, literacko fantazyjna wersja autobiografii Šabacha. Śledzimy przygody – raz smutne, raz wesołe – małego bohatera, któremu przyszło dorastać w czechosłowackiej, szarej i komunistycznej rzeczywistości. Spotyka na swej drodze pierwsze miłości, skorumpowanych partyjniaków, zbuntowanych rówieśników, nietłukliwe szklanki z Polskiej Republiki Ludowej, Kowboja który zostanie krnąbrnym sędzią z osobnym poczuciem moralności, dziewczyny uczące się swojego ciała i profitów związanych z delikatnym jego używaniem; aż wreszcie poznaje A. i po sześciu latach chodzenia pobierają się, co nie zmienia poczucia surrealizmu niektórych wydarzeń wciąż zachodzących w jego życiu. Wręcz przeciwnie, do asortymentu dziwnego losu dochodzą dodatkowo skomplikowane stosunki damsko-męskie, widziane przez pryzmat tym razem ustatkowanego mężczyzny. Smaczkiem w tej narracji są introspektywne przemyślenia bohatera, a także prowadzenie jej, jakby dopiero co się pisało te słowa. Co jakiś czas bowiem pojawiają się dialogi Šabacha z A., który czyta jej tę właśnie książkę, chcąc się dowiedzieć, co ona o niej sądzi. Trafne a zabawne są te konwersacje, zważywszy także na szczególny, zimny i analityczny umysł nieznanej nam z imienia partnerki bohatera.

 

Przyznam, opłacało się czekać tyle czasu na pierwsze tłumaczenie czeskiego bestselleru. Mam tylko nadzieję, że nazwisko Šabacha utrwali się w głowach wydawców tak mocno, jak ma szansę to zrobić u polskich czytelników. Ci bowiem, znudzeni amerykańską popkulturową papką, powinni poszukać odpoczynku w ambitnym humorze, jakiego przedstawicielem jest właśnie autor Gówno się pali. Śledźmy uważnie poczynania wydawnictw, być może już niedługo dostaniemy kolejną gratkę z południa.

 

 

Marcin Sierszyński

 

 

Petr Šabach, Gówno się pali

Wydawnictwo Afera, Wrocław 2011,

okładka twarda, stron 164