„Przygody Hucka Finna” albo o tym, że Jim był czarnuchem i co z tego wynikło

Dominika Ciechanowicz
Dominika Ciechanowicz
Kategoria książka · 23 kwietnia 2011

Pamiętam zajęcia z literatury amerykańskiej na toruńskiej anglistyce, podczas których omawialiśmy „Przygody Hucka Finna" i burzliwą dyskusję, jaka się wówczas wywiązała. Dyskusję, która nie doprowadziła do żadnej konkluzji, w związku z czym jej temat można uznać za otwarty i wciąż aktualny: co z tym Jimem? Rasistowska to książka, czy wręcz przeciwnie?

 

 

 

 

Spierało się o to, zresztą, nie tylko kilkoro studentów

 filologii, ale także wiele wybitnych umysłów tak poprzednich, jak i tego stulecia: w sprawie Jima pisano całe rozprawy, wygłaszano płomienne mowy, a nawet zwoływano konferencje. Sam Ernest Hemingway nie pozostał wobec tej kwestii obojętny; Hemingway, którego następująca wypowiedź: „Cała nowoczesna literatura amerykańska wywodzi się z tej książki”, do dziś pozostaje najsłynniejszym cytatem na temat Przygód Hucka Finna.

 

O co tyle szumu, można zapytać. Przecież w powieści Twaina Jim i Huck są przyjaciółmi i głównym celem ich podróży tratwą w dół Missisipi  jest dotarcie do stanów, w których Jimowi nie grozi niewola. Zatem wszystko wskazuje na to, iż wymowa książki jest jednoznacznie antyrasistowska.

 

Kontrowersje, o których mowa, wywołało głównie nadużywane w powieści słowo „nigger” (czarnuch), powszechnie uznawane za obraźliwe, jak również  stereotypowe przedstawienie czarnego bohatera.  Jim – w porównaniu z Huckiem – jest postacią pasywną i niespecjalnie bystrą, a i sama natura ich relacji wydaje się daleka od ideału równości. To właśnie Huck jest podczas wyprawy wodzem, pomysłodawcą, stroną aktywną: choć sam pozostaje przecież wyrzutkiem społecznym i outsiderem, nie potrafi do końca pozbyć się myślowych schematów, w których go wychowano i w które wdrukowana jest dominacja rasy białej.  

 

Tak więc, mimo niewątpliwie szlachetnych zamierzeń, dzieło Marka Twaina  znalazło adwersarzy w grupie, po stronie której miało się opowiadać; odkąd trafiło do amerykańskich szkół i na uczelnie, czarni studenci niejednokrotnie głośno protestowali, urażeni językiem powieści. Co ciekawe, dokładnie w tej samej grupie znalazło zwolenników: Ralph Ellison, prawdopodobnie najważniejszy czarnoskóry pisarz amerykański dwudziestego wieku, zauważył w postaci Jima coś, co umknęło poprzednim krytykom – wyłaniającą się zza stereotypowej maski ludzką godność, która potrzebuje jeszcze czasu, by obrosnąć w siłę, ale kiedy do tego dojdzie – stanie się niezłomną.

  

Co takiego jest w tej książce, że mimo kontrowersji i protestów, od ponad stulecia uznawana jest za jedną z najwybitniejszych pozycji nie tylko amerykańskiej, ale też światowej literatury?

 

Być może jest w jej tematyce coś uniwersalnego; coś, co pozwala przetrwać próbę czasu: jednostka poszukująca wolności chyba nigdy się w literaturze nie zdezaktualizuje, tak samo zresztą jak konflikt wolny duch versus bezmyślny ogół. Dochodzi do tego przenikliwe  i dość ironiczne spojrzenie na społeczeństwo amerykańskie sprzed Wojny Secesyjnej: społeczeństwo (jak większość społeczeństw, w sumie) oparte na hipokryzji, fałszywej religijności i zbrodniczym wyzysku. Huck Finn, z perspektywy którego czytelnik śledzi  rozwój wydarzeń, przepuszcza wszystko, co widzi i słyszy przez własny, dość specyficzny filtr: nie jest wprawdzie chłopcem wykształconym, ale dysponuje naturalnym dystansem i fantastycznym zdrowym rozsądkiem, w starciu z którym wartości społeczne ówczesnej Ameryki wypadają raczej śmiesznie. Weźmy choćby takie spostrzeżenia Hucka na temat przydatności przypowieści biblijnych i pogadanek o życiu wiecznym, które serwuje mu panna Watson:

 

„Któregoś dnia po kolacji wdowa wzięła do ręki książkę i uczyła mnie o Mojżeszu ukrytym w sitowiu, a ja okropnie nie chciałem się niczego o nim dowiedzieć. Ale po chwili wdowa się wygadała, że Mojżesz umarł dość dawno temu, więc całkiem przestałem się nim interesować, bo nic a nic mnie nie obchodzą nieboszczycy.

(…)

A jak już raz zaczęła, rozgadała się na całego i opowiedziała mi dokładnie o niebie. Powiedziała, że człowiek nie będzie tam miał nic do roboty, tylko od rana do nocy będzie się przechadzał z harfą i śpiewał, i tak przez całą wieczność. Nie bardzo mi się to podobało. Ale znowu nic nie powiedziałem. Spytałem ją tylko, czy myśli, że Tomek Sawyer pójdzie do nieba, ale ona na to, że z całą pewnością nie,  co mnie ucieszyło, bo chciałem, żebyśmy byli razem”.

  

Pamiętać, poza tym, należy, iż Przygody Hucka Finna to w założeniu powieść przede wszystkim dla młodzieży, więc z definicji musi być ciekawa. Mark Twain dobrze znał się na rzeczy i do młodzieży trafić umiał; są w powieści prawdziwe przygody, jest wartka akcja, dobry humor i konflikt ze światem dorosłych. Pewnie, że dziś daleko staremu, poczciwemu Huckowi do popularności, dajmy na to, Harrego Pottera, ale wciąż przecież żyje i ma się nienajgorzej.

  

Kolejna wydana nakładem TELBITU w formie podręcznika do samodzielnej nauki powieść należąca do kanonu literatury z pewnością przyda się wszystkim, którzy zauważają przydatność czytania książek w oryginale w procesie poznawania języka. Może też znacznie ułatwić odbiór osobom biegle znającym angielski – faktem bowiem jest, iż arcydzieło Marka Twaina uznawane bywa przez współczesnych czytelników za niełatwe językowo, zwłaszcza ze względu na użycie specyficznego dialektu.

  

  

 

Dominika Ciechanowicz

 

  

Mark Twain, Przygody Hucka Finna… z angielskim!

Redakcja i opracowanie: Marta Fifel, Dariusz Jemielniak

Wydawnictwo TELBIT , Warszawa 2009

Okładka miękka, stron 500.