Ktokolwiek stoi za „To nie jest książką”, dysponuje niewątpliwą erudycją, lekkim piórem oraz sporą pomysłowością.
Ktokolwiek stoi za To nie jest książką, dysponuje niewątpliwą erudycją, lekkim piórem oraz sporą pomysłowością. Osobnik ów napisał bowiem powieść pełną błyskotliwych aluzji literackich, zaskakujących zwrotów akcji i ciepłego humoru; dokonał tego i z jakichś powodów do autorstwa się nie przyznaje. Na okładce wydawca zamieścił następującą informację: „To nie jest książka pojawiła się znikąd. Zupełnie jakby spadła z nieba. Koperta, w której trafiła do wydawnictwa, nie była zaadresowana, podstemplowana, ani nie miała żadnych znaczków. Właściwie nie było nawet koperty, tylko maszynopis i dokumenty upoważniające do opublikowania książki. W miejscu autora napisano NIEZNANY”.
Zabieg ten z całą pewnością zaciekawia – trudno po zapoznaniu się z taką notatką nie mieć ochoty zajrzeć do środka. Nawet, jeśli jest to tylko zwykły chwyt marketingowy, to raczej z rodzaju udanych. Od razu nasunęła mi się historia Szatańskich Wersetów: kiedy wydano je w Polsce po raz pierwszy, nie podano nazwy wydawnictwa, nazwisk edytora, korektora, ani tłumacza (rzekomo z obawy przed zemstą muzułmańskich fundamentalistów), co tylko nasiliło szum wokół powieści i znacznie zwiększyło jej sprzedaż.
Imiona nastoletnich bohaterów To nie jest książki – Wieśka i Miłosz – wyraźnie nawiązują do dwojga polskich noblistów; jakby ktoś wątpił w celowość manewru, przekonać go mogą błyskotliwe dialogi, w których rozmówcy przemycają teksty typu: „gadanie z tobą jest jak wołanie do yeti”, czy „kot w pustym mieszkaniu”. Owa bystra para maturzystów wpada na trop intrygującej zagadki: otóż w XIX wieku pojawiła się wzmianka o dziwnej książce, zatytułowanej To nie jest książka, po przeczytaniu której każdy popadał w obłęd. Tematyka To nie jest książki ma rzekomo związek z kwestią nieśmiertelności – konceptem, którym żywo interesuje się Wieśka. Miłosz decyduje się szukać To nie jest książki z nieco innych powodów: choruje i chwyta się wszelkich możliwych sposobów przedłużenia sobie życia, a z opisu, na który trafił wynika, że może ona zawierać przepis na lekarstwo na raka.
Poszukiwania doprowadzają Wieśkę i Miłosza do niezwykłej biblioteki – jej pracownicy zamiast nazwisk używają przedziwnych pseudonimów (najbardziej przypadła mi do gustu postać nazywająca siebie Janiną Marion, autorka rozprawy zatytułowanej Umierając tracimy życie – cudowne nawiązanie do Żyjąc tracimy życie Marii Janion) i pracują w warunkach mocno odbiegających od standardowych. Biblioteka nie posiada bowiem nawet jednego komputera, żaden z jej pracowników nie potrafi korzystać z Internetu, katalogi obejmują jedynie niewielką część zebranych pozycji, a książki trzyma się nie tylko na półkach i regałach, ale też na parapetach, stołach, bezpośrednio na podłodze, a nawet w łazience. Do biblioteki wejść może każdy i wypożyczyć z niej wszystko, pod warunkiem, że sam sobie znajdzie to, czego szuka – zadanie raczej awykonalne. W związku z tym mało kto wie o istnieniu dziwacznej instytucji, co pracownikom bardzo odpowiada – mają święty spokój i czas na zajmowanie się swoimi sprawami.
Kiedy Wieśka i Miłosz pojawią się tam ze swoją młodzieńczą dociekliwością, energią i niewygodnymi pytaniami, nie wszystkim będzie to na rękę…
Niewątpliwą zaletą powieści jest żywy i barwny język, pełen nie tylko – jak już wspomniałam – nawiązań literackich, ale również aluzji do mniej lub bardziej aktualnych wydarzeń politycznych i społecznych (niepokorny uczeń liceum, do którego uczęszczają bohaterowie wydaje szkolną gazetkę, w której zamieszcza humorystyczny wywiad ośmieszający nielubianą nauczycielkę i tytułuje go „Wywiad z Grupą Trzymającą Władzię”).
Nie przesadzając: To nie jest książkę czyta się jednym tchem. Bo zwyczajnie, po ludzku wciąga, jak dobry kryminał; zaskakuje niebanalnym dowcipem i intertekstualnym bogactwem. Przyjemność lektury zakłóca – niestety! – niechlujność wydania: ilość literówek, a nawet (o, zgrozo!) błędów ortograficznych aż woła o pomstę do nieba. Szkoda, że korektor w Narbooku zaspał, zachorował albo zapił, bo myślę, że wysiłek autora wart jest co najmniej porównywalnego wysiłku ze strony wydawcy.
Autor nieznany, To nie jest książka
Wydawnictwo Narbook, 2011
Okładka miękka, stron 262.