Agnieszka Graff – „Magma” i inne próby zrozumienia o co tu chodzi. Recenzja książki.

(Grzegorz Janiczak)ArafatkaGrzes
(Grzegorz Janiczak)ArafatkaGrzes
Kategoria książka · 19 listopada 2010

Graff pisze m.in. o wspólnym interesie wszystkich kobiet, ale jednocześnie zadaje pytanie, czy aby na pewno te interesy były wspólne dla wszystkich kobiet?

 


 

 Agnieszka Graff – mądra kobieta. Autorka „Świata bez kobiet” (2001r.), „Rykoszetem” (2008r.) oraz „Magmy” (2010r.). Filolożka, wykładowczyni, tłumaczka, specjalistka od feminizmu i słusznej krytyki NGOsów. Mama uroczego Stasia.

 

Najnowsza książka Graff jest próbą podsumowania 20 lat feminizmu w Polsce, a także osiągnięć (lub braku owych) „społeczeństwa obywatelskiego” i zbiorem wielu refleksji na temat kościoła, kobiet (nie tylko feministek) i organizacji POZArządowych.

 

„Magma” to książka, którą czyta się bardzo szybko nawet w zatłoczonych i głośnych od gwaru pociągach (sam przeczytałem w pociągu na trasie Warszawa-Suwałki, mając w wagonie dwie szkolne wycieczki). W trakcie czytanie przyłapujemy się na tym, że co chwilę kiwamy głową, bo akurat się z czymś zgadzamy, o czymś słyszeliśmy lub sami wcześniej to zauważyliśmy. Dlaczego – o tym za chwilę.

 

Graff piszę m.in. o wspólnym interesie wszystkich kobiet, ale jednocześnie zadaje pytanie, czy aby na pewno ten interes jest i może być wspólny.
„Kobieta pracodawczyni nie jedzie na jednym wózku z kobietą, którą zatrudnia. [...] Zamożna kobieta, która korzysta z prywatnej służby zdrowia, niewiele wie o sytuacji pielęgniarek żyjących z głodowych pensji.”
I podpowiada żeby „słuchać się nawzajem” i „nie uciszać tych (kobiet), które mówią coś, co nie mieści się w horyzoncie naszych doświadczeń”.
Przeczytać możemy również o tym, że w polskim społeczeństwie panuje przekonanie, że kobietą jest dobrze, a feministki to takie „buntowniczki”, które kosztem „normalnych” kobiet próbują dorwać się do władzy i pieniędzy.

 

Feministka patriotka to według Graff (i nie tylko według niej, ja również się z tym zgadzam) to połączenie możliwe, słuszne, a nawet często spotykane - szczególnie w wydaniu polskim. Na manifach wśród wielu różnych „patyczaków” znalazło się kilka tych tzw. patriotyczno-feministycznych jak np. „Jestem Polką feministka!”. Za trochę nieodpowiedni uważa autorka często powtarzany cytat z „Trzech Gwinei” Virginii Woolf - „Jako kobieta nie mam ojczyzny. Jako kobieta nie chcę ojczyzny. Moją ojczyzną jest cały świat.”. Równocześnie zauważa jedną z niewielu pozytywnych zmian w polskim społeczeństwie, mianowicie umiejętność powiedzenia „NIE” oraz własnego „ALE”, a tym co znajdziemy po słowie „ALE” (odnośnie wielu uczestniczek Kongresu Kobiet Polskich, które mówiły „Nie jestem feministką, ale...”) nazywa polskim feminizmem, tworząc tym samym jego nową definicję.

 

Kolejnym problemem, który porusza Graff są NGOsy. Jej głośny artykuł w Gazecie Wyborczej wywołał debatę o tym, czy rzeczywiście organizacje pozarządowe działają zgodnie ze swoją misją, czy nie porzucają jej dla pieniędzy, które są im potrzebne, bo przecież żeby działać muszą mieć ludzi, a żeby ludzi mieć muszą im płacić. W pełni się (ponownie) zgadzamy. NGOsy popadły w ruinę, goniąc od projektu do projektu, rywalizując o granty z większych organizacji i rządów, zatrudniając samych ludzi po studiach, zamykając drzwi przed ludźmi z ulicy, bo jeszcze coś zrobią nie tak jak trzeba, za mało profesjonalnie i będzie katastrofa, bo grantu następnego nie otrzymamy, albo co gorsze odbiorą nam ten, który dostaliśmy, a przecież już bez tej kasy sobie nie poradzimy. Organizacje, które miały być pewną alternatywą dla władzy stały się (cytuję ale nie pamiętam już czy to pisała Agnieszka Graff, czy Kasia Kazimierowska w swojej recenzji) „psami uzależnionymi od państwowego budżetu, na krótkim łańcuchu”. Zamiast budować „społeczeństwo obywatelskie”, które miało przeciwstawiać się pewnym niuansom prawnym etc. wykonują usługi, do których dostęp obywatelom powinno gwarantować państwo, udzielają porady prawne, prowadzą szkolenia dla pracowników, uczą języków itd.

 

Graff krytykuje również brak realnego rozdziału państwa od kościoła. Stawia pytanie, co oznacza kościół katolicki w naszym kraju dla przeciętnego obywatela, a w szczególności dla Polki. Mówi też o paradoksie z polskiego ateisty. Osoba niewierząca bierze katolicki ślub, chrzci dzieci, które później dla świętego spokoju chodzić będą na religię, pójdą do komunii i część pójdzie też do bierzmowania, bo dziecko może stać się pośmiewiskiem, może być mu przykro, dziewczynki mogą zazdrościć białych sukni komunijnych swoim koleżankom, a chłopiec kolegom rowerów, które dostali w prezencie komunijnym, no i przede wszystkim, co ludzie powiedzą na to, że dziecko jest a tu ani ślubu, ani chrzcin nikt nie urządza. Absurdalne, ale niestety prawdziwe.

 

Jak trafnie zauważyła w swojej recenzji* Katarzyna Kazimierowska, „Graff powtarza myśli już wielokrotnie przez siebie (i szerokie grono feministyczne) wypowiedziane”. Jest to kolejna książka, w której czytamy o tym samym co zwykle. Dlaczego? Problemem polega na tym, że wszystkie pokrewne książki czyta wciąż to samo grono ludzi związanych z feministyczno-lewicującym środowiskiem. Niestety tego typu książki, artykuły, etc. nie trafiają „pod strzechy”, nie czyta ich Pani Krysia z warzywniaka, nie czyta ich sąsiadka z naprzeciwka, nasze ciotki, wujkowie, babcie i dziadkowie, nie trafiają one też do rządzących, bo którego polityka (w szczególności z prawej strony sceny) interesuje to, co Graff lub też inna feministka, czy ludzie z naszego otoczenia, mają do powiedzenia. Dla tzw. „zwykłych” ludzi jesteśmy (pozwolę sobie zaliczyć się również do feministyczno-lewackiego towarzystwa) bandą intelektualistów o zabawnych, buntowniczych, wydumanych, dziwnych a nawet często abstrakcyjnych poglądach, ale zapewne kiedyś dojrzejemy i wtedy zrozumiemy, że nie było tak jak dotąd mówiliśmy i przyznamy rację ludziom „zwykłym”. To właśnie brak zainteresowania z ich strony, powoduje również, że politycy nas olewają, bo nie stanowimy dla nich poważnego zagrożenia. Skoro nikt nas nie czyta, nie słucha i wszyscy się z nas śmieją, to oni (politycy) pójdą za przykładem ludu, zyskując tym samym jego zrozumienie i poparcie w następnych wyborach, które zapewne znowu wygrają ci sami ludzie, zamykając szansę na jakąkolwiek zmianę.

 

Nam pozostaje popierać samych siebie i czytać wciąż te same teksty przekształcane na tysiąc różnych sposobów i przyprawiając nowymi anegdotkami ze „światka intelektualistów” i życia „elity współczesnych lewicowych myślicieli”, na tyle pikantnymi, aby nasi czytelnicy nie usnęli po przeczytaniu kilku zdań naszej nowej książki czy artykułu.

 

Na całe szczęście teksty Agnieszki Graff należą do tych, przy których się nie usypia.

 

 

Grzegorz Janiczak

źródło:
http://rewolucjonista-grzegorz.blog.pl/

 

*http://kulturaliberalna.pl/2010/08/31/kazimierowska-skazani-na-magme-o-ksiazce-agnieszki-graff/