„Ty albo zupełnie inny obłęd” Mikołaja Sarzyńskiego.

Nisza Krytycznoliteracka
Nisza Krytycznoliteracka
Kategoria książka · 2 września 2010

O wywrotowym debiucie poetyckim sprzed dziesięciu lat.

 

Ucieczka podmiotu i odzysk języka.*

Zaledwie dwadzieścia pięć wierszy Mikołaja Sarzyńskiego i dziewięć fotografii Anny Nowakowskiej składa się na tomik poetycki „Ty albo zupełnie inny obłęd” zredagowany przez Adama Borowskiego     i wydany w serii  Biblioteki Dykcji we wrocławskim Atucie,  w 1999 roku. Dziwny to jest tomik, nie tylko dlatego, że w tym debiucie, bardzo młodego ówcześnie autora,  znajdujemy całą masę lingwistycznych udziwnień i neologizmów (np. pornowolność), chociaż również dlatego.  Dziwność jednak polega tu bardziej na tym, że jest w tej poezji coś, co wprawia w zdumienie, co z pewnością nie ułatwia lektury, co wręcz może zniechęcić, a co można by nazwać
 parafrazując poetę    „ucieczką języka od samego siebie”. Ta odbywająca się  gdzieś obok ucieczka zamęczonego/ języka; przeprowadzana  z godną podziwu determinacją  transgresyjna auto-negacja języka poetyckiego  jest swego rodzaju buntem przeciw mówieniu ogólnie zrozumiałemu. Przewrotką języka, wywróceniem go na drugą stronę. Jakby słowa już nie chciały  tu dobijać  się         o sens, albo wręcz skarżyć się na jego niedostępność  i tłumaczyć się z permanentnego niedoboru a zapragnęły innego sposobu istnienia. Jakby ten język był „na głodzie”,         w nieustannej potrzebie poznawania, nie wypowiadania.

Słowa składające się na wiersze tomu „Ty albo zupełnie inny obłęd”, tłumnie wprowadzone przez autora w semantyczny trans, porzucają swoją wyjałowioną  zawartość znaczeniową, jednocześnie pozostając  pozornie tą samą lingwistyczną formą. Jest to jednak forma opuszczona przez sens. Może się wydawać, że w domu tego języka gospodarz bywa gościem a tymczasowy rezydent jest jąkałą, albo zdziecinniałym  neurotykiem, który używa słów na chybił-trafił tworząc zbitki  znaków  wprawiających racjonalny umysł       w osłupienie. Poznanie odbywa się tu bowiem na mocy instynktów, które zdają się czerpać radość z odseparowania zmysłów od władz intelektu. O bohaterstwie w liryce autor każe czytelnikowi zapomnieć. Podmiot tych wierszy ulega nieustannym rozszczepieniom, nie jest sobą,  jest nie-sobą, jego tożsamość jest nieuchwytna, porusza się w obszarze nieustannej transgresji, nie chce poddać się funkcjonalnej redukcji  do roli opowiadacza bądź prowadzącego dyskurs. Ale ten dyskurs toczy się w wierszach Sarzyńskiego „samoczynnie”, co wynika tu z przenicowanej  natury (odwróconej na lewą stronę) języka. Podmiot staje obok siebie i zaznacza swoją nieprzystawalność:  Obok mnie ja; podkreśla własną hipotetyczność, jest i  nie-jest próbą przebudzenia ciebie mnie z jawności.  To jest dyskurs nieustającej ucieczki  języka od samego siebie,  a podmiotu od przypisanej mu uprzedmiotawiającej roli; dyskurs  ucieczki od dominacji porządku urzeczowionego  świata; dekonstrukcja ontyki pierwszoosobowego bytu autora. Decentralizacja ego.

Sarzyński  wręcz zaprzecza możliwości zidentyfikowania go jako  konkretnie zaznaczonego bytu mówiącego. Daje do zrozumienia czytelnikowi, że jednej konkretnej tożsamości mówiącej nie ma i być nie może. Podobnie jak nie ma jedynie-właściwych znaczeń w języku a jedynie są możliwe. Cóż bowiem może znaczyć: delikatnie skulone dwa zamknięte/chyba zielone wypięte okrwione, albo: zielone otwarte nieruchome?        A jednak, w tym stanie rozkładu coś się z językiem dzieje, to dziwne mówienie dokądś zmierza, coś zaczyna uświadamiać. Wszystko jest tu niby-zrozumiałe lecz brak sensu,/ gdy jestem śmiertelny. Więc jednak konstatacja braku. Czy to jest domaganie się sensu czy może nie-śmiertelności?  Czy może wyraz nihilizmu…

 

W tomie „Ty albo zupełnie inny obłęd”,  słowa gubią przypisany im tradycyjnie (od narodzin do śmierci) sens; oświetlając się wzajemnie zacierają swoją odrębność. Stają się przez to migotliwą masą jątrzącą wyobraźnię, zaś migawka nie równoważy /(…) śmierć nie równoważy  Słowa powtórnie stają się materią pierwszą. Fermentującą potencją. Tryb intelektualnego ujmowania świata w obrębie jasnych i wyraźnych znaczeń zupełnie się w tej sytuacji nie sprawdza  w końcu słońce ledwo świeci w książkach         i żydowskich jękach.

Rozum kultury akademickiej ale i „kultury hipermarketów” pogrążył się w ciemnościach, to co uporządkowane i nieuporządkowane/ stało się odcinkiem zaciemnienia rzeczy. Człowiek uległ bowiem zaślepieniu przez wygięte wyschnięte światło,  codzienność pełną tytułów, haseł i pojęć; neonów, bilbordów i reklam; jej język jest wyjałowiony, podmiot zaś martwy jak automatyczna sekretarka…  Jednak tu nie rozpoznaje się śmierci.

 

W tomiku Mikołaja Sarzyńskiego wskazanie na różnicę, między organizującym język znaczeniem a wywołanym przez zaburzenie tej organizacji brakiem, jest jakimś psychodelicznym pomysłem na oderwanie świadomości czytelnika  od kompetencji  jego  krytycznego umysłu i wrzucenie jej w rozpędzoną wirówkę  post-lingwistycznej pralni sensu. Czemu służyć ma taka praktyka? Odzyskaniu. Jeśli nie świata, to przynajmniej pomysłu na niego…  Świat zwalnia i zgarnia/ słowa których początek zaplątał się/ w żaglach malarii.  To jest język z odzysku.  Zużyte  słowa w wierszach Sarzyńskiego zostają wyprane, odessane,    z rozmysłem pozbawione nic nie mówiącego już sensu. Skupione ze sobą od nowa na mocy brzmienia, sączenia, nanizywania,  zabawy (która wcale nie wydaje się zabawna), zaczynają zastanawiać.  To jednak nie są żadne narodziny nowych znaczeń języka z ducha negacji, wszak  najstarsze z istniejących rzeczy są/ niezrodzone. Tu język jest raczej wyrazem furii sprzeciwu wobec wszechdostępności znaczenia.

 

Świat końca XX wieku stał się globalnym hipermarketem, polityka wszechdostępności towarów i usług  udzieliła się również akademiom i uniwersytetom, które ogłosiły totalną wyprzedaż końcówek...  Bo coś się skończyło. Mowa już nic nie mówi. Język stał się narzędziem konstruktywnej i ekonomicznie racjonalnej komunikacji, narzędziem kontroli i społecznego przymusu zrodzonego przez wyrodną matkę konsumpcję.  Sarzyński ma do zaoferowania coś, czego szybkie przyswojenie,   w trybie studiów wieczorowych bądź zaocznych, nie wchodzi w rachubę; ta propozycja nie podlega żadnej, ekonomicznie poprawnej kalkulacji: Promień wyjęty z pomiędzy słów toczących pianę/ na pograniczu leży na ladzie/ źrenicy wyssanej jak oliwka. Język konsumpcjonistycznej codzienności wchłania, przeżuwa, trawi i wypluwa. Uczestnicy nieustannej wymiany (popytu na podaż) pozostają w mocy wszechobecnej komunikacji, która bezpiecznie/ ustawia sens przedmiotu.  A Sarzyński zdaje się mówić:  Nie,  u mnie myśl zwalcza siebie. Nie dostaniesz niczego w promocji, Drogi Czytelniku. Wydaje Ci się, że wszystko rozumiesz, wiesz, o co chodzi w literaturze i w życiu, czytasz nagłówki i spisy treści w czasopismach, oglądasz reklamy na słupach, wiesz  i nie masz wątpliwości gdzie, co najtaniej, najszybciej, bez specjalnego wysiłku.  I wszystko jest jawne, powiedziane na głos, nie musisz się więc zastanawiać dlaczego  z głowy dla głowy wszystko/ czas w niebycie linearnie/ odmierza rozpoznanie/ z głowy dla głowy pozostaje obce  I to jest Twój problem Czytelniku, zostałeś zreprodukowany przez kulturę uprzedmiotowienia, zaufałeś wizji społecznego ładu otoczonego murem pewnych i stabilnych zasad,  i zostałeś obcy sam sobie, a ja… nie jestem głosem jawienia się czegoś za murem / lecz próbą przebudzenia ciebie mnie z jawności.

Ten kontestujący wszystko i przed wszystkimi poetycki język dialektyki  paradoksów ma w sobie drażniącą właściwość wprawiania w zakłopotanie, wybijającą z lunatycznego rytmu codzienności. I to jest skutecznie zrealizowany poetycki koncept Sarzyńskiego, pierwszy etap tworzenia jest bowiem burzeniem, wszak zaczynamy zawsze od wolności. Sarzyński mówi „A”, chociaż nie chce powiedzieć,  co ma być dalej: mówię A,  reszta robi się/ sama. Zasiany w tej książeczce ferment rozrośnie się w czytelniku – który        w trakcie lektury może mieć wrażenie, że otworzył puszkę Pandory  – post- lingwistyczny wirus zrobi swoje…

 

Kiedy dziesięć lat temu po raz pierwszy wziąłem do ręki tomik „Ty albo zupełnie inny obłęd” Mikołaja Sarzyńskiego, pomyślałem,  że facet, który to napisał, albo wciąż jest pod wpływem środków zmieniających świadomość (co sugerują fotografie zamieszczone w tomiku), albo musi być poważnie chory psychicznie, a los tej „grafomanii” jest  już przesądzony... Od tamtej pory otwierałem ten tomik wielokrotnie, i tyleż razy zmieniałem zdanie…

Paweł Kaczorowski

 

Mikołaj Sarzyński, Ty albo zupełnie inny obłęd.

Biblioteka Dykcji, Wyd. ATUT,

Wrocław 1999.   Okładka miękka, stron 44.

 

http://www.atut.ig.pl/?274,ty-albo-zupelnie-inny-obled

 

 

Tekst eseju pochodzi z przygotowywanej do druku przez Fundację im. Tymoteusza Karpowicza  we Wrocławiu „Antologii Literatury Dolnośląskiej ostatnich dwóch dekad”.

 

O Mikołaju Sarzyńskim i jego wywrotowej działalności z Grupą Twórczą3U”.

 

Mikołaj urodził się 26 sierpnia 1977 roku we Wrocławiu, gdzie spędził część swego młodzieńczego życia,  od kilku lat przebywa w Stanach Zjednoczonych.

Poetycko-performerskie zapędy  realizował we współtworzonej przez niego grupie Syndrom, którą przemianowano z czasem na Ludzie z materiału. W końcówce lat dziewięćdziesiątych Sarzyński wraz   z kolegą ze studiów Markiem Szamlickim tworzą grupę np. – na przykład  i realizują przedsięwzięcia parateatralno-multimedialno-poetyckie.

 

Najgłośniejsze akcje i kreacje poetycko-performerskie zrealizował Sarzyński  wraz   z Grupą Twórczą 3U, która zawiązała się we Wrocławiu w roku 2003 jako ariergarda Pisma Literackiego 3U, powołanego do życia, redagowanego i wydawanego przez niego.

 

Grupa Twórcza 3U szybko uniezależniła się od Pisma Literackiego  3U; Jej członkowie przeprowadzili w 2003 i 2004 roku we Wrocławiu kilkadziesiąt (sic!) akcji ulicznych i zrealizowali kilkanaście znaczących projektów artystycznych, wystaw i  prezentacji  we wszystkich niemalże ważniejszych ówcześnie ośrodkach kultury niezależnej i galeriach Wrocławia, m.in. w: BWA Awangarda, Galerii Domek Romański, Entropii, Firleju czy Art Cafe Pod Kalamburem. Członkowie tej grupy podczas realizacji swoich przedsięwzięć zachowywali anonimowość, ich projekty sygnowane były mianem „3U” .   

3U