Wyspa Ściętych Hiacyntów nie jest lekturą łatwą, ale godną uwagi.
W ostatnich latach można jednak zaobserwować tendencję odchodzenia od realizmu magicznego. Młoda generacja hiszpańskojęzycznych pisarzy skupia się na odzwierciedlaniu codzienności, w której nie ma miejsca na magię. Gonzalo Torrente Ballester jest jednym z niewielu, który próbuje kultywować tę piękną tradycję w literaturze europejskiej. Niestety, nie zawsze skutecznie.
Wyspa Ściętych Hiacyntów łączy w sobie trzy największe literackie, a także ludzkie namiętności: miłość, twórczość i władzę.
Zacznę od miłości, bo po części obliguje do tego podtytuł List miłosny z interpolacjami magicznymi, a także dość obszerny prolog. Adresatką listu jest Ariadna. Nadawca jest w niej zakochany, acz nieszczęśliwie, gdyż ta woli jego przyjaciela – podobno eunucha... Opisy wzajemnych relacji tej trójki to tylko jedna z płaszczyzn tego wątku. Do tego dochodzą jeszcze tragiczne historie kochanków z Gorgony i wypaczone relacje między jej władcami. Konwenanse realizmu magicznego nakazują, by to właśnie wątek miłosny był najbardziej tajemniczy, może nawet irracjonalny. Autor próbował utkać historię niebanalną, zagmatwaną, z ponadczasowym uczuciem. Jednak zamiast pięknego, porywającego romansu Ballesterowi wyszedł raczej scenariusz kiepskiej opery mydlanej, zakrapianej trywialnymi scenami erotycznymi.
Punktem wyjścia całej powieści jest historia pewnego profesora, który zakwestionował istnienie Napoleona. Narrator, pisarz, próbuje ustalić, czy taka odważna teza może być prawdziwa. Nie bez znaczenia jest tu postać Ariadny. Greczynka towarzyszy profesorowi w osobliwej podróży w czasie, niczym mityczna bogini czuwa nad labiryntem historii i daje autorowi siłę.
Proces twórczy jest największym darem i jednocześnie przekleństwem każdego artysty. Dzieło, które w bólach się rodziło najczęściej nosi znamiona tego cierpienia i udziela się także odbiorcy. Zazwyczaj jednak negatywny ładunek emocjonalny nie jest wynikiem twórczej niemocy, ale stanu psychicznego spowodowanego sytuacją życiową. To nad nią zastanawiają się odbiorcy, a nie nad samym procesem tworzenia. Ten jest domeną psychologów, którzy (jak wszystko) sprowadzają go do kilku etapów, faz, kroków etc. Torrent Balester poszukuje związków między twórcą i tworzywem, między fikcją a historią. Sprawdza, na ile te płaszczyzny mogą się krzyżować, przenikać, uzupełniać. Wyspa Ściętych Hiacyntów zdaje się być powieścią zapętloną, z mnóstwem wątków, interpolacji, odwołań, w których łatwo się pogubić. Balester co chwila pozwala sobie na dygresje, odstępstwa od tematu, przeskoki wywołując wrażenie, że nie ma pomysłu na powieść, albo siły na jego zrealizowanie. Te zabiegi na pewno nie uatrakcyjniają lektury, momentami przypominają niezrozumiały bełkot. Odbieram je jednak jako wyraz bezradności wobec daru twórczości, który staje się klątwą. Tak jak końca nie mają dygresje i wątki poruszane przez autora, tak końca często nie ma bieg danego dzieła. Sam autor nie wie, jak potoczy się akcja i jaką formę ostatecznie będzie miał utwór. Niewiedza ta często spędza sen z powiek, ale jest też źródłem satysfakcji, przede wszystkim dla odbiorcy, który ma większą frajdę gdy utwór jest nieprzewidywalny.
Pozostał jeszcze jeden wątek, mój ulubiony, czyli władza. Wydawać by się mogło, że wszystko, co można powiedzieć o rewolucji powiedział już Kapuściński w Cesarzu, a o niebezpieczeństwie systemu totalitarnego – Dostojewski w Biesach. Ballester przedstawia fikcyjną historię wyspy Gorgony, na której doszło do przewrotu. Symbolem okrucieństwa nowej władzy są tytułowe hiacynty, które na polecenie przywódcy zostały ścięte. Temu wydarzeniu wyspa zawdzięcza swoją drugą nazwę. Są one jednocześnie symbolem bezdusznej, zaślepionej swą niszczycielską mocą władzy. Ballester przypomina, że terror rodzi się często pod płaszczykiem szlachetnych ideałów. Pokazuje jak łatwo manipulować ludźmi, którzy mamieni gruszkami na wierzbie tracą zdolność samodzielnego, krytycznego myślenia. Opowieść autora jest alegorią, w której pobrzmiewają echa tragicznej historii XX wieku. Przerażające jest to, że te brutalne lekcje wciąż się powtarzają. Władza zawsze rodzi jakieś patologie, prowokuje do nieetycznych działań, daje poczucie wyższości i bezkarności. To władza daje przyzwolenie na życie w kulturze kłamstwa. Wszyscy wiedzą, że coś jest nieprawdą, ale nikt nie ma odwagi się złamać, bo ostatecznie mało kto ma w sobie tyle charyzmy, by stać się prowodyrem zmian.
Warto wspomnieć także o metafizycznym aspekcie powieści. Wykorzystując postać Żyda Wiecznego Tułacza autor snuje rozważania nad czasem, a także nad chronologicznym porządkiem, który zamyka człowieka w pewnych schematach. Podróż w czasie i przeglądanie się w zwierciadle historii to wątek, który wypadł najlepiej. Jeżeli w powieści Ballestera można w ogóle mówić o magicznym realizmie, to właśnie w tym kontekście.
W Internecie jest mnóstwo negatywnych opinii na temat Wyspy... Ich autorzy są zawiedzeni, że treść książki jest nie do końca zgodna z notą wydawniczą. Wszystkim rozczarowanym zapowiedziami zamieszczanymi na okładkach chciałabym przypomnieć, że te kilka zdań ma zachęcić czytelnika do zakupu, tudzież wypożyczenia danej książki. Jest to więc reklama, a tej jak wiadomo, nie powinno się do końca wierzyć. Choć przypisywanie towarowi cech, których tak naprawdę nie posiada jest oczywiście nieetyczne, a w pewnych przypadkach wręcz niezgodne z prawem. Ale to już zupełnie inny temat, nad którym nie będę się tu rozwodzić. Oberwało się także tłumaczowi, który stwierdził, że „Torrent rozśmiesza do łez”... Ja też podczas lektury nie pokładałam się ze śmiechu, ale to już kwestia indywidualnego poczucia humoru. Uwadze czytelników nie umknęły błędy stylistyczne i językowe, których również sporo naliczyłam. Co prawda każdemu zdarzają się pomyłki, ale tak duża ich liczba nie najlepiej świadczy o redakcji i korekcie. Puryści językowi będą zawiedzeni. Gonzalo Torrent Ballaster na czterystu stronach daje erudycyjny popis. Buduje bardzo długie wypowiedzi. Zdarza się, że na jednej stronie znajdują się tylko dwa bardzo rozbudowane zdania. Autor nie wprowadza także tradycyjnych dialogów (trzeba pamiętać, że cały czas pisze list). Wyspa Ściętych Hiacyntów nie jest lekturą łatwą, ale godną uwagi.
Anna Balcerowska