Ekstrem w wydaniu rosyjskim to coś, co można jednocześnie kochać i nienawidzić. To coś, co od lat stygmatyzuje ten kraj i tworzy jego egzotyczny obraz.
W ostatnich latach pojawiła się tendencja, by każdy dziennikarz udający się w egzotyczną (albo nawet nie) podróż spsiał swoje wrażenia i wydał je w formie książkowej. Dzięki tej fantastycznej inicjatywie przeciętny Kowalski może dowiedzieć się, na przykład, co Jarosławowi Kretowi podobało się w Indiach. Fani pana pogodynka pewnie nie posiadają się ze szczęścia, gdy ten uśmiecha się do nich z półki podczas cotygodniowej wizyty w hipermarkecie. Właśnie tam najczęściej zalegają te średniej wartości wydawnictwa, które oprócz gromadzenia kolejnych warstw kurzu przyczyniają się do zniechęcania mnie jako czytelnika do sięgania po pozycje o jakichkolwiek podróżach. Jednak jako zdeklarowana rusofilka nie mogłam sobie odmówić przyjemności przeczytania Ruskiego ekstremu. Tym bardziej, że felietony Borisa Reitschustera nie są zwykłą relacją z podróży. To swego rodzaju instrukcja obsługi Rosji, a ściślej rzecz ujmując – Moskwy. Reitschuter pojechał tam pierwszy raz ugodzony strzałą amora jeszcze za czasów Gorbaczowa. Serce Niemca oczywiście nie biło mocniej z powodu pierwszego sekretarza, ale pięknej Rosjanki. Koniec końców miłość do kobiety wygasła, ale za to do jej kraju nabrała na sile.
Mianem „ekstremu” Rosjanie określają wszystkie absurdy, które powinny być tylko mglistym wspomnieniem, a są codziennością. Ekstrem w wydaniu rosyjskim to coś, co można jednocześnie kochać i nienawidzić. To coś, co od lat stygmatyzuje ten kraj i tworzy jego egzotyczny obraz. Nie ulega wątpliwości, że wiele aspektów tego zjawiska ma swoje źródła w komunizmie. Echa ekstremu pobrzmiewają także w Polsce. Niektóre sytuacje opisane przez Reitschutera brzmią dziwnie znajomo, ale większość zdaje się być nad Wisłą melodią przeszłości. To zapewne zasługa budowniczych III RP, którzy chcieli odciąć się od silniejszego brata. Na wypadek jednak, gdyby ktoś tęsknił za dawnym systemem zostawili trochę jego reliktów, chociażby rozbudowaną biurokrację.
Niemiecka precyzja i rosyjski temperament to mieszanka naprawdę wybuchowa. Na kartach książki Reitschuter poszukuje historycznych powiązań pomiędzy swoimi dwiema ojczyznami. Z humorem i dystansem opisuje panowanie carycy Katarzyny na Kremlu i pobyt Putina w NRD. Wątki historyczne i polityczne pojawiają się jednak doraźnie, jako dygresje. Autor przytacza je jako ciekawostki, które uatrakcyjniają lekturę. W felietonach dominują opisy codzienności, o której można powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest szara i nudna. W Rosji nic nie jest przewidywalne i nie dzieje się według ukochanego przez Niemców, raz ustalonego porządku. Rosja to kraj, w którym wciąż ogromną rolę odgrywają przesądy. Reitschuter ze zdziwieniem opisuje rytuał opluwania i wyzywania kolegów przed egzaminem i długi postój w taksówce, której czarny kot przebiegł drogę...
W Ruskim ekstremie humor miesza się z gorzką ironią. Reitschuter przedstawia Moskwę jako państwo ogromnych kontrastów, a jej mieszkańców jako pogodnych miłośników wolności. Autor posługuje się lekkim piórem, pisze płynnie, potrafi wzbudzić zainteresowanie nawet drobiazgami. Książka napisana z perspektywy Niemca, i przeznaczona głównie na zachodni rynek z pewnością wywołuje tam nie lada sensację. Polski czytelnik, ze względu na mentalną bliskość z Rosją nie będzie aż tak zdziwiony, ale na pewno nieraz na jego twarzy odmaluje się wyraz zdumienia i niedowierzania. We mnie po lekturze obudził się jeszcze większy sentyment do Rosjan i wzrosło pragnienie, by tam pojechać i na własnej skórze przekonać się, czy Reitschuter aby trochę nie przesadził...
Anna Balcerowska
Ruski ekstrem Borisa Reitschustera ukazał się w maju 2010 roku, nakładem wydawnictwa Carta Blanca, w tłumaczeniu Sylwii Miłkowskiej.