M jak merde!

Anna Balcerowska
Anna Balcerowska
Kategoria książka · 3 sierpnia 2010

Sukces Clarke'a opiera się na założeniu, że jego twórczość ma przede wszystkim bawić. Recepta prosta, ale skuteczna tylko wtedy, gdy autor rozumie różnicę między dobrym żartem a jego żałosną imitacją.

Ukazywanie rzeczywistości w krzywym zwierciadle ma swoją długą tradycję. Niesłabnąca popularność kabareciarzy i satyryków wynika z dwóch faktów. Po pierwsze, zawsze znajdzie się jakiś temat do sparodiowania. Po drugie, zawsze znajdą się chętni, by za trafne spostrzeżenia i celne riposty słono zapłacić. I tak to koło się zamyka. Poczucie humoru u każdego inne, więc i parodie różne. To oczywiste. Dlatego gdy przeczytałam, że M jak merde! to parodia James'a Bonda, a także powieści kryminalnych, lekko zadrżałam. Nie ze strachu przed agentem 007, za którym swoją drogą nie przepadam. Moje obawy były związane ze wspomnieniami z epoki kinowej, w której na jedno hollywoodzkie dzieło przypadało kilka jego parodii. Większość z nich, w mojej ocenie, wypadała częściej żałośnie niż śmiesznie. Wiem, że nie należy generalizować, ale jednak jakieś ostrzegawcze światełko się w głowie zapaliło. Do lektury przystąpiłam zatem bez przekonania, a nawet z lekką niechęcią. Okazało się, że niepotrzebnie. Ale po kolei...

 

            A jak akcja. Wartka, wciągająca, momentami absurdalna. Niestety, często dość przewidywalna.

            B jak Brytyjczyk, Paul West główny bohater książki i jednocześnie narrator. Wszystkie zdarzenia czytelnik poznaje z jego perspektywy. Człowiek inteligentny, niekiedy lekkomyślny, z ogromnym poczuciem humoru. Nie sposób go nie polubić.

            C jak Clarke. Stephan Clarke, autor i pomysłodawca całego zamieszania. Jak się okazuje, nie pierwszy raz. M jak merde! to już czwarta część przygód Paula we Francji. Nie wiem, jak to się stało, ale wcześniejsze umknęły mojej uwadze. Całkowicie usatysfakcjonowana najnowszą książką brytyjskiego pisarza będę musiała nadrobić zaległości.

            D jak dystans. I nie chodzi tu o u odległość, którą pokonują sprinterzy podczas walki o medale Mistrzostw Europy. Dystans do siebie i świata to cechy, które bardzo cenię, także u pisarzy. Clarke co chwila puszcza oko do czytelnika. Osadzając swoich bohaterów w coraz to bardziej absurdalnych sytuacjach udowadnia, że śmiech z samego siebie i swoich rodaków nie jest mu obcy.

            E jak ekologia, elity, elegancja i elokwencja. Wszystko to skrzętnie wypunktowane i z doskonałym wyczuciem wyśmiane.

            F jak Francuzi, a raczej ich karykaturalny obraz i poplątany język. W polskim tłumaczeniu co chwilę pojawiają się jeśli nie całe zadania, to chociaż pojedyncze słowa w oryginalnym brzmieniu. Czytelników nieznających francuskiego może to irytować, zniechęcać i skutecznie utrudniać lekturę. Z drugiej strony te wyrażenia nadają książce niepowtarzalnego klimatu i choćby dlatego warto przyklasnąć tej idei. Godny pochwalenia jest także wybór miejsca akcji.  Ku mojemu zdumieniu Clarke wybrał Marsylię i Saint-Tropez, przypominając przy tym, że Francja nie kończy się na Paryżu. Dobre wrażenie zrobiły na mnie także opisy urokliwych miejscowości na południu. Co prawda przewodnikiem turystycznym autor nie jest, ale doskonale wie, jak skutecznie działać na wyobraźnię.

            G jak tytułowe merde, w które wdepnie bohater. Nie będę się jednak nad tym rozwodzić, by nie zdradzać zbyt wielu szczegółów i nie psuć zabawy przyszłym Czytelnikom Clarke'a.

            H jak humor, a konkretnie jego świetne wyczucie u autora. Sam Clarke przyznał: „Pisanie M jak merde było niesamowitą zabawą(...), według mnie tę przyjemność da się wyczuć w trakcie lektury”. To prawda. Rzadko się to zdarza, ale w M jak merde! rzeczywiście czuć, że autor bawi się piórem i ma dużą frajdę z tego, co robi. Wyobrażam sobie nawet jak Clarke w trakcie pracy pokładał się ze śmiechu. Mnie samej od tego śmiechu nad lekturą przybyło kilka zmarszczek na twarzy, co akurat zabawne nie jest ani trochę. Ale cóż... coś za coś, jak to mówią…

            I jak itd., itp. aż do Z jak zakończenie. Finał co prawda z nóg nie zwala, ale wywołuje ostatnią salwę śmiechu. I pewnie o to autorowi chodziło. M jak merde! nie skłania do głębszych refleksji czy poszukiwania ukrytych sensów. To lekkie i przyjemne czytadło dostarczające frajdy z trafnych spostrzeżeń i udanych żartów. Sukces Clarke'a opiera się na założeniu, że jego twórczość ma przede wszystkim bawić. Recepta prosta, ale skuteczna tylko wtedy, gdy autor rozumie różnicę między dobrym żartem a jego żałosną imitacją. 

 

Anna Balcerowska

 

 

Stephen Clarke „M jak Merde!”; Wydawnictwo: W.A.B.; Tłumaczenie: Hanna Baltyn; Format: 123 x 195 mm; Liczba stron: 344; Okładka: miękka.

http://www.wab.com.pl/?ECProduct=951