O tym, co spajają „Spojenia” Jacka Bieruta

Nisza Krytycznoliteracka
Nisza Krytycznoliteracka
Kategoria książka · 29 lipca 2010

Metafora spojenia elementu poziomego z pionowym przewija się w tej książce dość często: nie tylko jako zetknięcie słupka z poprzeczką, ale też jako punkt przecięcia belek krzyża. W takim sensie „Spojenia” mogą odnosić się do łączenia wszystkiego, co teoretycznie sprzeczne...

 

 

Ponoć celowe trafienie piłką w spojenie słupka i poprzeczki bramki wymaga od piłkarza wyjątkowej sprawności technicznej, a w niektórych przypadkach – wręcz wirtuozerii. Podobnie jest zresztą z literaturą: połączenie nowatorskiej, eksperymentalnej formy z wciągającą narracją nie każdemu autorowi pozwala na spektakularny pokaz pisarskich umiejętności: wielu tonie w gąszczu przekombinowanych zabiegów, gubiąc po drodze czytelnika wraz z kredytem zaufania, który okazuje on pisarzowi, sięgając po jego dzieło. Jacek Bierut natomiast w niczym nie tonie, ani też nikogo nie gubi. Jacek Bierut bez trudu trafia piłką w spojenie słupka i poprzeczki; robi to w niezłym stylu, w dobrym tempie i – co dla mnie osobiście szczególnie wartościowe – ze sporym poczuciem humoru.

 

„Spojenia” to historia życia dwóch przyjaciół – Jacka Podkałka i Adama Bożyżuczka – przyjaciół, których splątane koleje losu przekształcają z czasem w zajadłych wrogów. Wychowani w niedużej, dolnośląskiej miejscowości w czasach poprzedzających zmianę ustrojową (początek opowieści zbiega się z wybuchem stanu wojennego, choć historia jest tu tylko tłem), od dziecka zarażeni atmosferą małomiasteczkowej stagnacji i braku perspektyw, chłopcy marzą o podróżach, kobietach i lepszym życiu. Szara codzienność wdziera się jednak w ich życiorysy zanim zdążą rozwinąć skrzydła: Jacek Podkałek w przypływie namiętności zapładnia nie tę dziewczynę, którą kocha i w rezultacie godzi się na przyszłość, jaką przewidziała dla niego rodzina dziewczyny, Adam Bożyżuczek zaś trafia do więzienia, by po wyjściu uciekać przed rzeczywistością w świat książek, studiów i alkoholu. Po latach dowcipny los postawi na drodze Adama dorastającą córkę Jacka – Ulkę i każe mu zakochać się w niej bez pamięci, przekreślając tym samym długoletnią przyjaźń chłopaków z jednego podwórka. Adam i Ulka wyjeżdżają, by budować swą przyszłość z dala od krępujących ich ruchy korzeni, ale raptus puellae prędko okaże się być tylko początkiem nowych kłopotów. Chroniczny brak pieniędzy zmusi ich do zamieszkania w rozlatującym się mieszkaniu z babcią Bożyżuczkową (cudowna postać, która przed wpuszczeniem parki do domu każe im stać na schodach i recytować Słowackiego, a kiedy wreszcie decyduje się otworzyć drzwi, ostrzega: Ja tu mam siekierę, wnusiu, przy samych drzwiach. Jakby co (…) to czerknę w brzuch, jestem gotowa). Budowanie świetlanej przyszłości będzie więc żmudnym wiązaniem końca z końcem, chodzeniem w wiecznie przemakających butach i spaniem na posłaniu z kartonów. Jaki kraj, taka Lolita i taki Humbert, aż chciałoby się rzec. Nie zmienia to faktu, że miłość Ulki i Adama wydaje się być czymś autentycznym, szorstkim i mocnym w świecie, w którym ludzie dobierają się w pary pod wpływem przypadku; w świecie, w którym seks i prokreacja to tylko kolejne sposoby zagłuszenia w sobie pustki i samotności. Jest to bowiem świat straconych złudzeń, niewykorzystanych możliwości; świat, w którym ludzie chodzą do knajpy z tego samego powodu, dla którego piszą wiersze – z tchórzostwa, żeby trochę się z niego wygramolić. Sama próba zawalczenia o siebie jest w takich okolicznościach czynem nieomal heroicznym. Kiedy u kresu opowieści ścieżki dawnych przyjaciół ponownie przetną się ze sobą za sprawą innego bohatera, obaj będą już dosyć śmiesznymi podstarzałymi panami, w równym stopniu czującymi, że w życiu głównie przegrywali. Zupełnie, jakby ludzkie wybory nie miały w obliczu ironicznie ślepego trafu żadnego znaczenia: aktywność rujnuje człowieka w takim samym stopniu, co bierność, bo przecież takie jest życie, jeden peron z jednym pociągiem, który stanie.

 

Formalny eksperyment Bieruta samoczynnie nasunął mi na myśl „Grę w klasy” Cortázara. Argentyński pisarz określił część rozdziałów w swojej powieści jako te, bez których można się obejść, Bierut zaś w zamieszczonej w „Spojeniach” instrukcji obsługi przekonuje: [W pierwszym i drugim czytaniu] fragmenty oznaczone kwadratowymi nawiasami […] koniecznie pominąć. Pominięcie rzeczonych fragmentów zuboży jednak książkę o dość bogatą warstwę filozoficzną i wiele błyskotliwych rozważań dotyczących sensu (czy może raczej bezsensu) ludzkiej egzystencji. O ile jednak w „Grze w klasy” Cortázar sam sugeruje alternatywną metodę czytania, odsyłając czytelnika do kolejnych rozdziałów, o tyle wrocławski pisarz stawia na samodzielność odbiorcy, narzucając mu jedynie początek: Rozpocząć [kategorycznie!] od rozdziału zatytułowanego „Teściu”, potem już w dowolnej kolejności.

 

Specyfika narracji niejednokrotnie pozostawia wrażenie zawieszenia gdzieś pomiędzy, w przypadkowych punktach porozrzucanych na wykresie spinającym przeciwległe końce całej tej historii. Być może w tym kontekście tytułowe „Spojenia” należy interpretować jako miejsca nadające opowieści spójność, bez względu na kolejność ich przedstawienia. Metafora spojenia elementu poziomego z pionowym przewija się zresztą w książce dość często: nie tylko jako wspomniane już zetknięcie słupka z poprzeczką, ale też jako punkt przecięcia belek krzyża. W takim sensie „Spojenia” mogą odnosić się do łączenia wszystkiego, co teoretycznie sprzeczne: niskiej, pijackiej dykcji dialogów z wyszukaną erudycją dygresji; pozornej religijności postaci z uderzającym w ich zachowaniu brakiem wiary w cokolwiek.

 

Jerzy Łukosz w zbiorze esejów krytycznoliterackich „Imperia i prowincje” stawia tezę, iż pisanie o literaturze jest, w gruncie rzeczy, pisaniem przede wszystkim o lekturze, a więc – pisaniem o tym, kto czyta. Dzielenie się własnym odbiorem z innymi czytelnikami nagle wydało mi się zajęciem nie tylko odpowiedzialnym, ale wręcz intymnym. W związku z tym trudno mi stwierdzić, na ile książka Jacka Bieruta kładzie nacisk na takie kwestie jak utrata wiary, obnażanie małomiasteczkowej hipokryzji czy zmaganie jednostki z czasem i własną śmiertelnością, a na ile moje czytelnicze receptory wyłapały z niej to, co chciały wyłapać. Faktem jednak jest, że w takcie lektury receptory te pozostawały w stanie pobudzenia i ciągłej gotowości do interakcji z tekstem, co oznacza, że dostrzegły w „Spojeniach” interesującą pozycję.

 

Dominika Ciechanowicz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

*

Jacek Bierut, Spojenia

Oficyna Wydawnicza ATUT, Wrocław 2009

Okładka miękka, stron: 336.

 

http://www.atut.ig.pl/?462,spojenia

 

*

 

 

Por. też:

Jerzy Łukosz

Imperia i prowincje. O literaturze niemieckojęzycznej i polskiej w dwudziestym wieku.

Oficyna Wydawnicza ATUT, Wrocław 2000

http://www.atut.ig.pl/?153,imperia-i-prowincje

 

.