„Słownik uczuć i emocji” Małgorzaty Brzozy i Piotra Rachonia

Anna Balcerowska
Anna Balcerowska
Kategoria książka · 28 lipca 2010

Kierując się przeświadczeniem, że najlepszą formą konstruktywnej krytyki jest konfrontacja wielu różnych opinii i poglądów dotyczących tego samego tematu Redakcja Wywroty.pl zamieszcza kolejne omówienie „Słownika uczuć…”, linki do poprzednich omówień znajdzie Czytelnik na końcu artykułu.

 

Publikacja Małgorzaty Brzozy i Piotra Rachonia już na wstępie wywołuje pewien dysonans. Zawarte na okładce informacje wskazują, że czytelnik ma do czynienia z trzema formami: słownikiem uczuć i emocji, dialogiem między pisarką i pianistą, a także słownikiem szerokiej werbalizacji. Taki tytułowy miszmasz  wywołał u mnie konsternację, ale tylko chwilową, bo ostatecznie górę wzięła ciekawość. Pierwsze strony zamiast zachęcić skutecznie zniechęcają i jedynie silna wola może pomóc w przebrnięciu przez psychologiczne wywody. Te jednak zdają się nie mieć końca, a ponieważ z cierpliwością u mnie słabo... książka wylądowała na półce. Pewnie leżałaby tam do dziś, gdyby nie dołączona do niej płyta. Ukojona kompozycjami Rachonia postanowiłam dać „Słownikowi...”, a raczej „Dialogowi...” jeszcze jedną szansę.    Pominąwszy wszystkie możliwe wstępy skupiłam się na samej rozmowie. Otwierałam książkę na przypadkowej stronie i czytałam tylko po jednej kwestii. Dopiero z czasem przekonałam się zarówno do formy jak i treści lektury. Z dialogu stopniowo zaczął się wyłaniać obraz dwojga ludzi o odmiennych pasjach i doświadczeniach. Małgorzata Brzoza jawi się jako kobieta zdecydowana, pewna siebie. To, co najbardziej irytuje w jej definicjach to niepotrzebny patos i aforyzmy, złote myśli, za pomocą których wprowadza kolejne wątki. Denerwujące są również te fragmenty jej wypowiedzi, w których powtarza kwestię Rachonia, ale innymi słowy. Ze słów pianisty wyłania się z kolei obraz człowieka wrażliwego, niepewnego, ale jednocześnie pogodzonego z samym sobą. Jego definicje podobają mi się przede wszystkim dlatego, że są szczere i proste, bez zbędnych zapętleń i wielkich słów.

        Mimo początkowych oporów dialog czyta się przyjemnie. Jego konstrukcja pozwala zastanowić się nad własnymi uczuciami i przeżyciami. Przypomina także o trudności związanej z nazywaniem i mówieniem o emocjach. Jest jednocześnie pięknym dowodem na to, że słowa mają moc oczyszczającą i choć czasami tak trudno je wypowiedzieć, to warto rozmawiać.

Książka nie zaczyna ani nie kończy się na dialogu, ale to jedyna część, którą bym pozostawiła. Inne wątki uważam za zbędne, przede wszystkim wspomniane już koncepcje psychologiczne.

        Każdy definiuje swoje stany emocjonalne i uczucia przez pryzmat własnych, niepowtarzalnych doświadczeń. Dlatego wbijanie ich w naukowe teorie uważam za absurd. Encyklopedyczna definicja danego uczucia staje się pusto brzmiącym zapisem i pozbawionym emocji równaniem.

        Małgorzata Brzoza poruszyła także kwestię marzeń i przebaczenia. Jest też garść rad dotyczących siły pozytywnego myślenia. Te tematy zostały omówione w sposób pobieżny i tendencyjny. Choć zajmują niewiele miejsca i można je pominąć, to jednak ich obecność psuje ogólne wrażenie. Nad tabelką z „idealną sobotą za pięć lat” wybuchnęłam gromkim śmiechem. Nie wiem, jak można sprowadzać marzenia prawie wyłącznie do jedzenia. Podobne odczucia mam po przejrzeniu wątku z technikami przebaczenia. Według mnie, to bardzo osobisty problem, proces, który zachodzi w głębi serca. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić sytuacji, w której człowiek próbujący coś komuś wybaczyć otwiera książkę np. na stronie 349, czyta, następnie stosuje jedną z omówionych technik, otwiera oczy i po sprawie... Pewnie świat byłby lepszy gdyby tak się dało, ale to chyba nie takie proste. Albo może to jest proste, tylko ja niezbyt dokładnie zgłębiłam tajniki pozytywnego myślenia…

 

Anna Balcerowska

Zobacz również:

 

www.wywrota.pl/db/artykuly/17524_malgorzata_brzoza…

 

http://www.wywrota.pl/db/artykuly/17529_przepraszam_a_co_to_jest_milosc_recenzja.html