Nowy wspaniały świat v. 2.0

Marcin Sierszyński
Marcin Sierszyński
Kategoria książka · 18 lipca 2010

Tracą na tym tak naprawdę wszyscy – ludzie oczekujący na fachową recepcję literatury, dostęp do rzetelnych źródeł informacji, szukający profesjonalnych usług; ale także ci fachowcy, profesjonaliści (a nawet profesorowie!) którzy za swoje wykształcenie i doświadczenie w usługach dostają pieniądze (...)

 

W 2007 roku wyszła książka, której sam tytuł skłania do refleksji. Książka, która spowodowała kilka ważnych dyskusji. Książka krótka, sprowadzona do postawienia najważniejszych tez. Książka mogąca zmienić recepcję fenomenu, jakim jest Internet i społeczności, które współtworzą globalną sieć. Książka, która twardo i surowo ocenia to, co uznajemy dotychczas za błogosławieństwo i wielkość ludzkiej cywilizacji. Mowa o Kulcie amatora. Jak internet niszczy kulturę  Andrewa Keena. Już na widok treści zawartych na okładce ciarki przechodzą po plecach.


        Brzmi niepokojąco? To niech oliwy do ognia doda fakt współtworzenia przez autora pierwszego boomu  internetowego w Dolinie Krzemowej – sprawę doskonale zna z autopsji. A sprawę, którą poddał badaniom, roztrząsa  pod kątem idei Web 2.0, którą pokrótce można scharakteryzować jako określenie witryn internetowych bazujących na generowaniu treści przez użytkowników, tworzeniu się wokół nich społeczności i wykorzystywaniu otwartych licencji. Tim O’Reilly nazywa to architekturą uczestnictwa. W Polsce, który to kraj zna Internet dopiero od końca lat 90. ubiegłego stulecia, pojęcie Web 2.0 jest – choć często nieświadomie – powszechne, a czasy sprzed rozpowszechnienia tej idei mgliste lub nieznane (zwłaszcza dla roczników dziewięćdziesiątych i młodszych). Dziś Internet to wielka interakcja i hipertekst, dzięki któremu „globalna wioska” obejmuje już dosłownie cały glob.


         Jednak czytając Kult amatora odnosi się wrażenie, że Keen nie powiedział nic nowego. Jest to raczej usystematyzowanie powszechnej wiedzy i spostrzeżeń. Autor korzysta ze znanych mniej lub bardziej zdarzeń, które stanowią jeden z punktów podpierających postawioną tezę o stopniowej dezintegracji kultury, jaką znamy. A któż nie zna twierdzenia Thomasa Huxleya o nieskończonej liczbie małp, którym otrzymując nieskończoną liczbę maszyn do pisania stworzą w końcu arcydzieło na miarę Szekspira, dialogu platońskiego lub traktatu ekonomicznego Adama Smitha? Albo o pokoleniu „Kopiuj-wklej” (mniej radykalny w swoim wydźwięku, ale równie negatywny raport napisała niedawno dla Polityki Bianka Mikołajewska; Polityka, nr. 21 (2747), s. 34-39)? Są to na pewno ciekawe przykłady i łatwo je wykorzystać do ataku na społeczności internetowe. Zdawkowości argumentacji nie potrafię niczym wytłumaczyć ani sobie, ani potencjalnym czytelnikom. Może temat nie zasługiwał na obszerniejszą analizę? Wydaje się, że autor Kultu amatora postawił sobie za cel wyłącznie systematyzację i zwrócenie uwagi na problem, który rodzi Web 2.0 w kulturze, gospodarce i wartościach wyznawanych, jeszcze do niedawna, przez miliony ludzi na całym świecie.

 

W czasach publikacji w Internecie nikt nie wie, czy jesteś psem, małpą, króliczkiem wielkanocnym czy też pingwinem – z długim ogonem lub bez. To dlatego, że wszyscy inni zajęci są egocastingiem, są zbyt zanurzeni w darwinowską walkę o kontrolę umysłów, by słuchać kogokolwiek. Nie możemy zrzucić winy za ten smutny stan rzeczy na inne gatunki. To my, ludzie, skupiamy na sobie całą uwagę na tej nowej scenie zdemokratyzowanych mediów. Jesteśmy jednocześnie twórcami amatorami, producentami amatorami, technikami amatorami, a także, oczywiście, odbiorcami amatorami. Nadeszła godzina amatora i teraz to publiczność jest gwiazdą.

To smutne stwierdzenie, padające na pięćdziesiątej pierwszej stronie książki, jest najbardziej dosadnym i obejmującym treść Kultu amatora wyrazem kondycji współczesnego człowieka. Tracą na tym tak naprawdę wszyscy – ludzie oczekujący na fachową recepcję literatury, dostęp do rzetelnych źródeł informacji, szukający profesjonalnych usług; ale także ci fachowcy, profesjonaliści (a nawet profesorowie!) którzy za swoje wykształcenie i doświadczenie w usługach dostają pieniądze – mogą tracić pracę i wiarygodność przez zarzut o amatorszczyznę i zrównanie wszystkich ze wszystkimi. Radykalna demokratyzacja, ocierająca się o nonsens i przewartościowująca wszystkie wartości, staje się końcem cywilizacji budowanej przez specjalistów. A zatem zamiast dyktatury ekspertów, będziemy mieli dyktaturę idiotów (s. 52). Postawienie znaku równości między uczniem liceum a profesorem Harvardu – czy możliwość udawania przez absolwenta liceum profesora tego uniwersytetu – to symboliczny kres istoty rozwoju intelektualnego i duchowego człowieka. A przecież właśnie na tym opiera się Wikipedia.

 

Nie lepszy wydaje się kolejny popularny na całym świecie portal, jakim jest YouTube. Miałkość i nieraz debilizm wrzucanych przez użytkowników „filmów” woła o pomstę do nieba. Jakość również pozostawia wiele do życzenia. Niestety, portal wydaje się niezbędny do życia – niektórzy spędzają tam po kilka godzin dziennie, oglądając nie tylko teledyski (zmniejszone dochody profesjonalnych telewizji muzycznych i zarobków ich pracowników) i powtórki meczy (zmniejszone dochody telewizji sportowych…), ale także amatorskie nagrania głupców umieszczających tam sceny ze swojego życia, nastawione na autopromocję. A właściwie na tworzenie z siebie informacji, wydarzenia i kultury. Jakie to ma skutki dla cywilizacji? Nie trzeba sięgać daleko po przykłady – lista najpopularniejszych video jest tak znana, jak i dostępna na głównej stronie YouTube – budząca niesmak na przemian z żenadą.

 

Keen często atakuje portale wymieniając ich nazwy – nie potrzebuje żadnej zasłony dymnej, by wykazać wszelkie niezgodności, jakie rodzą.  A właściwie – jakie niszczą. Podobno tego procesu nie można zatrzymać, ale można spowodować, aby stracił swój impet. Niestety, napisanie li tylko książki jest słabym punktem w tych staraniach. Właśnie przez Internet spada kultura czytania, prócz zainteresowanych tematem i pracowników uniwersyteckich niewiele osób może zechcieć po nią sięgnąć. Ale co robić, skoro kampanie reklamowe i edukacyjne mają coraz mniejszy wpływ na użytkowników Web 2.0, stale parodiujących i naginających fałszywie rzeczywistość (a więc zmniejszając zaufanie do reklamy) akcji tak społecznych jak i prywatnych? Wydaje się, że sytuacja jest patowa. Jednakże Keen ma w zanadrzu kilka pomysłów, jak ratować kulturę, a najważniejszą zasadą jest: zacznij od własnego domu. Czy jednak komukolwiek będzie się chciało, będąc przyzwyczajonym do amatorskiej szybkości tworzenia, darmowości połączonej z nieposzanowaniem praw autorskich i selekcji uznawania wydarzeń za ważne lub nieważne? Na szczęście autor unika moralizatorstwa, dzięki czemu każdy może pozostać w zgodzie z własnym sumieniem.


Jak na Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Kult amatora wydaje się mało akademicki. Znacznie bardziej naukowy jest wstęp do polskiego wydania książki Keena, jaki napisał Kazimierz Krzysztofek, profesor socjologii z Warszawy. Sam dobór słownictwa stwarza więcej przyjemności i daje wrażenie, iż doskonale zna temat.  Dlatego zaskoczeniem dla mnie był styl Keena – prosty, mający dotrzeć do każdego, nie zraża specjalistycznymi słowami, ani filozoficznymi rozważaniami. Zracjonalizowane przewidywania przyszłości wraz z przywoływaniem interesujących przykładów dla potwierdzania tez sprawia, że książka jest przystępna. A jest to ważne, zważywszy na wagę problemu.

 


P.S. „Kto ma stwierdzić, że fantastyczna recenzja Kultu amatora (…), która skłoniła was do zakupu tej oryginalnej książki, nie została napisana przeze mnie – udającego entuzjastycznego czytelnika?” – pisze Keen. Rozumiemy problem, który generuje Web 2.0?

 

Andrew Keen, Kult amatora. Jak internet niszczy kulturę, tłum. Małgorzata Bernatowicz, Katarzyna Topolska-Ghariani, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2007, s. 198