Co ma Foks do jajka, czyli o „Wielkanocy z tygrysem”.

Dominika Ciechanowicz
Dominika Ciechanowicz
Kategoria książka · 8 lipca 2010

Od samego początku wiemy, że padamy ofiarą manipulacji: jeśli wątek nas wciąga, to dlatego, że stojące za tym wszystkim siły dokładnie sobie to wykalkulowały. (...) Przyjemność lektury trochę zakłóca jednak fakt, iż już na samym początku owe manipulujące całym tym przedsięwzięciem siły sprowadziły nas, odbiorców, do poziomu gospodyń domowych...

 


               W trakcie lektury książki Darka Foksa stale towarzyszyła mi męcząca myśl, że ten facet aż za dobrze wie, co robi. Że zaplanował to sobie z zimną krwią: napisać powieść, przy omawianiu której będzie należało użyć tych wszystkich uczonych terminów w rodzaju „postmodernizm”, „metafikcja”, „intertekstualność” i „eklektyzm”; że zrobił to, bo czasy wymagają od autora zabawy z konwencją i zabiegów balansujących na granicy literatury i teorii tejże. Że stworzył  historię pełną interpretacyjnych pułapek; historię, w której nie wiadomo kto pisze, dla kogo pisze i co właściwie jest pisane. I że w końcu wręczył efekt owych pisarskich eksperymentów skonsternowanemu czytelnikowi, śmiejąc się okrutnie w duchu i myśląc: Weź ty sobie teraz, czytelniku, główkuj.

 

Jeśli porównać „Wielkanoc z tygrysem” do jajka na twardo, to żółtkiem jest tu wątek kryminalny, będący podstawą  telewizyjnego serialu „Bergmanowo”, którego kolejne odcinki śledzimy ze świadomością, że ktoś tu sobie z nas kpi. Od samego początku wiemy bowiem, że padamy ofiarą manipulacji: jeśli wątek nas wciąga, to dlatego, że stojące za tym wszystkim siły dokładnie sobie to wykalkulowały. Wiemy to, bo już w pierwszym rozdziale autor wkłada jednemu z bohaterów w usta zdanie: Rapacka znowu nie żyje, po czym wyjaśnia: Monika Rapacka, największa gwiazda „Bergmanowa”, najukochańszego serialu narodu, umierała co dwa lata. Jej śmierć nieuchronnie podnosiła oglądalność. Nie zmienia to faktu, że jaskrawość żółtka wyróżnia się na tle reszty jajka: wątek ma wszystkie niezbędne elementy dobrego kryminału – tajemnicze zniknięcie, zwłoki i to więcej niż jedne, kilka niewygodnych tajemnic z przeszłości bohaterów, wartką akcję z kilkoma zaskakującymi zwrotami oraz dość błyskotliwego przedstawiciela prawa (straży serialowej), posługującego się klasyczną dla gatunku dedukcją. Przyjemność lektury trochę zakłóca jednak fakt, iż już na samym początku owe manipulujące całym tym przedsięwzięciem siły sprowadziły nas, odbiorców, do poziomu gospodyń domowych, które za każdym razem są ponoć śmiercią Rapackiej tak samo zachwycone…

 

Białkiem stanowiącym tło dla koloru kryminału są przeplatające się z kolejnymi odcinkami serialu fragmenty przedstawiające twórcze zmagania Wielkopolskiego – autora piszącego scenariusz filmu na podstawie „Lalki” Prusa. W warstwie żółtkowej Wielkopolski pełni zresztą rolę Watsona u boku serialowego Sherlocka – Reinera, a całość dodatkowo komplikuje fakt, iż denatka Rapacka jest główną kandydatką do roli Izabeli Łęckiej. Logiczne uporządkowanie tego metafikcyjnego galimatiasu mnie osobiście przerosło, a tytuły poszczególnych części tej warstwy („Izabela siedzi w gabinecie”, „Izabela potrząsa głową”, „Izabela wychodzi przed obiadem”) tylko pogorszyły sprawę. Nie mają one bowiem nic wspólnego z tym, co dzieje się w książce i – prawdopodobnie – mają na celu ukazanie postępu pracy Wielkopolskiego nad scenariuszem.

 

                 Poza żółtkiem oraz białkiem, jajko – jak powszechnie wiadomo – wyposażone  jest także w skorupkę. Skorupka wzmacnia konstrukcyjne zawikłanie powieści, ale też – przynajmniej częściowo – wyjaśnia zagadkę tytułu. Dowiadujemy się tu wreszcie, co do tego wszystkiego ma Wielkanoc: okazuje się on być pierwszoosobowym narratorem, który pojawia się wyłącznie na samym początku i końcu powieści i którego zadaniem jest przepisanie na maszynie opowiadania „Sny z puszki” autorstwa wspomnianego już Reinera. Opowiadanie to zresztą pojawia się przy końcu książki. Celem zmylenia czytelnika, jak sądzę.

 

Cel ten w pełni udaje się autorowi osiągnąć: czytelnik odkłada książkę z uczuciem lekkiego oszołomienia, zastanawiając się, co właściwie przeczytał. W efekcie nieco przysłonięta zostaje kwestia, na którą Foks zdaje się zwracać uwagę: refleksja nad stanem współczesnej kultury, przemielonej przez medialną machinę na strawną popkulturową papkę dla niewymagającego odbiorcy.

 

Na okładce „Wielkanocy z tygrysem” zamieszczono takie oto pytanie z artykułu Michała Witkowskiego: Czy Foks, mówiąc językiem krytyki socrealistycznej, jest „skrajnym formalistą”? i czytając te słowa dochodzę do wniosku, że to jest właśnie to, co chodzi mi po głowie. Że eksperyment z formą i konwencją dopracowany został przez autora w najdrobniejszych szczegółach i z chirurgiczną precyzją, może stąd właśnie wrażenie, że zabrakło mu… polotu. Coś jak żart, w którym siadło poczucie humoru.   

 

Dominika Ciechanowicz

 

 

*

Darek Foks, Wielkanoc z Tygrysem

Redakcja: Marcin Hamkało

Wydawnictwo Czarne

Wołowiec 2008'

Okładka miękka, stron 320.

 

www.czarne.com.pl