Wiara czyni cuda - dramatyczna, ale pokrzepiająca relacja kobiety, która przeżyła ludobójstwo w Ruandzie.
Immaculee Ilibagiza, autorka książki „Ocalona, aby mówić” nie jest pisarką. Nie trzeba jednak pisarskiego talentu, aby spisać własne wspomnienia, zwłaszcza te najboleśniejsze. Psychologowie i inni specjaliści od ludzkiej pamięci i duszy już dawno odkryli, że najlepszym sposobem na poradzenie sobie z balastem złych doświadczeń jest konsekwentne wyrzucanie ich z siebie. Słowa te biorą sobie do serca zwłaszcza te osoby, które w życiu doznały najgorszych i najbardziej niewyobrażalnych cierpień. W ten sposób powstają poruszające świadectwa, w których ból, cierpienie, a wraz z nimi człowieczeństwo nabierają zupełnie innego znaczenia.W trakcie ludobójstwa w Ruandzie w 1994 roku zginęło około miliona osób. Większość z nich to członkowie mniejszościowego plemienia Tutsi, których wymordowali dawni sąsiedzi i przyjaciele z plemiona Hutu. Przerażające? Może, ale tylko przez chwilę. Taka informacja, choćby nie wiem jak długa i pełna makabrycznych szczegółów, szybko odchodzi w zapomnienie. Wszystko dlatego, że liczby, choćby nie wiem jak wielkie, zawsze są martwe i suche. Liczby w takich przypadkach nie działają na wyobraźnię, nie budzą współczucia, nie wywołują litości. Te uczucia pojawiają się dopiero wówczas, gdy głos w sprawie zabierze świadek. Najlepiej cudownie ocalony. Jedna relacja otwiera oczy i rzuca światło na całość. Immaculee Ilibagiza jest właśnie taką cudownie ocaloną przed rzezią ruandyjską kobietą z plemienia Tutsi.
Relacja Immaculee zawiera jej wspomnienia z dzieciństwa i młodości. Nie brakuje też niezbędnych informacji na temat sytuacji politycznej. Ta opowieść przybliża czytelnikom historyczny rys ludobójstwa, ale nie skupia się tylko na nim. Jak sama autorka podkreśla, to nie jest ani historia Ruandy, ani historia rzezi, tylko jej prywatna. W wyniku walk plemiennych Immaculee straciła najbliższą rodzinę i przyjaciół. Rzeź zabrała jej także marzenia i zrujnowała plany na przyszłość. W takiej sytuacji łatwo wpaść w pułapkę nienawiści, rozczarowania i pragnienia zemsty. O wiele trudniej spróbować się z tym wszystkim pogodzić, odnaleźć i zacząć nowe życie. Immaculee wybrała jednak tę trudniejszą drogę. W swojej opowieści kobieta wspomina o związanych z tym trudach, ale na każdym kroku podkreśla, że siłę dała jej miłość do Boga i modlitwa. Ta książka to w większości zapis relacji, jaką podczas ukrywania się przed żądnymi krwi Hutu, Ruandyjka nawiązała z Bogiem. Ta więź okazała się silniejsza niż nienawiść i zło, które zawładnęło całym otaczającym ją światem. Na pewno każdy słyszał powiedzenie, że wiara czyni cuda. Czytając relację Ilibagizy można stać się świadkiem takiego cudu. Momentami cała ta tragedia schodzi na dalszy plan, traci swoją moc. Wszystko za sprawą niewyobrażalnej siły, jaką może dać chyba tylko nieskażona, głęboka i czysta wiara. Można współczuć Immaculee, ale przede wszystkim należy ją podziwiać. Ją i pewnie tysiące podobnych, których historii nigdy nie poznamy. Ta relacja, nawet jeśli była „pisaniem dla zapomnienia” może tak naprawdę stać się pokrzepieniem dla tych serc, które borykają się z problemem straty ukochanej osoby albo strachem. Oczywiście nie dla wszystkich źródłem takiej siły będzie modlitwa i wiara w Boga. Książka ta przypomina jednak, że nawet po największej tragedii i cierpieniu można się podnieść i zacząć żyć na nowo. Pierwszym krokiem w tym nowym życiu jest pogodzenie się z sobą samym i odnalezienie wewnętrznego spokoju i harmonii. Banalne, ale prawdziwe. I w dodatku bardzo trudne.