Zadziwiająca jest precyzja frazy Ryszarda Będkowskiego, który jednym krótkim zdaniem potrafi stworzyć pomost pomiędzy rzeczami zwyczajnymi, a tymi zupełnie nie z tego świata.
Debiutancką książkę Ryszarda Będkowskiego dostałem w ręce właściwie od
razu jak tylko się ukazała. Dziś od jej premiery mijają ponad dwa lata,
ale zdecydowałem się przypomnieć właśnie o niej. "Przypomnieć" - to
dobre słowo. Ryszard Będkowski ze swoją książką pojawił się zupełnie
niespodziewanie, zgarniając pierwszą nagrodę prestiżowego Konkursu im.
Jacka Bierezina w 2005 roku, potem, w 2007, po raz kolejny Gorzkie
jezioro zgarnęło laury, gdy zostało uhonorowane drugą nagrodą w ważnym
konkursie "Złoty Środek Poezji" w Kutnie. Od tej pory, moim zdaniem, z
książek debiutanckich do poziomu Gorzkiego jeziora zbliżył się
może jedynie Elsner (a i to ze wskazaniem na Ryszarda Będkowskiego),
nie zbliżyła się natomiast, na przykład (tu nastawiam głowę do batów
;)) Julka Szychowiak (przy całym szacunku do jej ogromnego potencjału).
Mimo to, obecnie niewiele słychać o autorze. Szkoda, bo choć może i o
samym autorze mówić nie trzeba, a i nie wiadomo, czy sam byłby
zadowolony z tego powodu, to jego teksty niezmiennie wymagają uwagi.
Gorzkie jezioro jest książką, która pod dwóch latach wciąga i zadziwia
dokładnie tak samo jak wcześniej. Ktoś mógłby tutaj powiedzieć że
"zadziwia" jest tutaj złym słowem - Gorzkie jezioro
jest książką napisaną stosunkowo klasycznie, z dbałością o słowo, a nie
o rewolucję w tymże słowie. Ja jednak upierać się będę przy słowie
"zadziwia" - bo zadziwiająca jest precyzja frazy Ryszarda Będkowskiego,
który jednym krótkim zdaniem potrafi stworzyć pomost pomiędzy rzeczami
zwyczajnymi, a tymi zupełnie nie z tego świata. Coś pękło w nas niezauważenie jak zapadająca się gwiazda (wiersz pt. Miasto nie istnieje). A więc jednocześnie tu, we wnętrzu, jak i w zupełnie innej, pozornie obcej przestrzeni.
To jest właśnie istota Gorzkiego jeziora. Odkrywamy ją już od pierwszych zdań. Strona tytułowa do pierwszej części tomu brzmi Sosnowiec.
Czyli będziemy mieć do czynienia z czymś nazwanym, a więc na wskroś
prawdziwym i zwyczajnym? Prawdziwym, to na pewno. Ale raczej nie
"zwyczajnym". W każdym razie, nie w rozumieniu TEGO świata.
Prawdziwym, bo bohater historii Gorzkiego jeziora nie mógł urodzić się "gdzie indziej". Pociągi odeszły przedwcześnie/ jak wody płodowe, a przecież mieliśmy się dzisiaj narodzić/ w innym miejscu, na innym brzegu (Anatomia według Rembrandta).
Właśnie to miejsce jest bowiem miejscem, gdzie będzie otrzymywał Listy
z tamtego świata, gdzie zaczyna się prawdziwe życie. Jest to życie
jednocześnie zakorzenione w tej, jak i w tamtej rzeczywistości. W
budynku szpitala miejskiego Janina Będkowska/ z zamieszkania Kasprzyk,
żadna tam wróżka, jak każda kobieta/ wypełnia niezrozumiałe, boskie
polecenia (Prawdziwa histeria podróży okołoporodowej).
A więc peryhelia rodzą się w oparach wódki, pijany ojciec przychodzi w stanie mocno wskazującym/ na kwantowy. (***przyszedł do mnie ojciec) Proste historie miłosne ignorują ciało, prowadzą na pasaże słońc (wiersz pt. Zawsze będziesz mnie kochać). Wszystko, jak już wspomniałem, w wydaniu wyjątkowo precyzyjnym, dojrzałym i wyważonym.
Nie było by tego wyważenia, gdyby nie szczypta (auto)ironii. Podmiot liryczny utrzymuje, że urodził się z przywidzeń i głodu i w wyniku przegranego zakładu o czekoladę. (wiersz Nic porusza za oknem) W szpitalu wieszczą, że na szczęście pani syn będzie urodzonym idiotą. (Prawdziwa histeria podróży okołoporodowej)
"Wariactwo" peela traktowane jest jednocześnie nieco ironicznie, ale i
śmiertelnie poważnie. Paradoks? Nie, wariaci i dzieci tak mają. Trudno
nie uśmiechnąć się odruchowo, kiedy czyta się, że podmiot liryczny
tajemniczemu Pierdziwężowi nigdy nie wybaczy, ale trudno też nie rozumieć, że dziecko traktuje Pierdziwęża jako realne zagrożenie (wiersz pt. Przystanek Pekin). W wierszu Wariatka miała psa mamy
przejmujące studium choroby człowieka i świata, ale jednocześnie
skwitowane puentą wyjątkowo ciepłą, jakby w tym momencie podmiot
liryczny głaskał tytułową wariatkę po głowie: wariatka do pracy nic nie musi. dobrze ma. moja kochana siostra.
Dobrze ma wariatka, że znalazła się w tak mocnym debiucie. Miejmy
nadzieję, że to nie ostatnie słowo Ryszarda Będkowskiego. Jak
wspominałem, obecnie o nim niewiele słychać. Może to i dobrze? Może po
cichu przygotowuje właśnie nową książkę, aby po raz kolejny, zupełnie
niespodziewanie zadziwić i wciągnąć, tak jak "z nikąd" wyskoczył przy
debiutanckiej książce? Byłoby to miłe z jego strony. A na razie
zachęcam do kolejnych spacerów nad Gorzkim jeziorem.
PS. Nie wiem czy książka jest do dostania gdziekolwiek, kto nie czytał,
autor na szczęście wklejał na starej pp, więc można sobie poczytać te z
tomiku, i inne, tutaj (o ile dobrze widzę, tam są wszystkie wiersze z Gorzkiego jeziora):
http://www.poezja-polska.pl/stary/new/debiuty.php?users_id=2374&str=5
PS2. Kilka wierszy na zachętę:
List z tamtego świata
Czas stanął w miejscu, w którym światło
pod pozorem cienia, spiętrzyło się iglicą
wymierzoną w niebo wprost w nielegalne
zgromadzenie chmur obserwujących popisy
niejakiego Ryszarda Będkowskiego
na drewnianych saneczkach zręcznie omijającego
kominy na dachu kamienicy przy Kowalskiej dwa
ulicy miasta kompletnie rozpuszczonego we krwi.
I gdyby jeszcze bardziej się skupić można
by zobaczyć przedwcześnie rozwinięte
w amorficznej postaci zalążek rymu, embrion
rytm, rozdęte fałszywą wiosną, kaftanem śniegu
spięte, śniące i nieprzytomne, ciało karkołomne.
Jak każdy poeta, Cygan, śpiewak, Żyd, nie mogłem
powstrzymać się od śnieżenia świata minus cztery
i pół dioptrii: baraku po dawnej szkole żydowskiej
powidoków wyburzonej cerkwi, ludzi wplątanych
w zawiłe koalicje ulic; znane mi tylko z fotografii
kruche kobiety ze szkła oceanarium fotoplastykonu
wymieniające spojrzenia z manekinami
z wystaw przy ulicy Modrzejowskiej
anemiczne, rozdmuchane złudzeniami
i poczuciem klęski, obarczone dziećmi, przez sen
liżącymi północ na skrzypiących biegunach
sanek, którymi zjeżdżaliśmy w głąb podwórek
przez bramy, pomiędzy żeliwne pachołki, bijąc
łbami o kocie łby wobec podejrzeń,
że nam się to jednak nie śni, że umarliśmy
a przyszłość zawsze jest zmyślona.
Anatomia według Rembrandta
tkwią we mnie ciała obce. rozległe jak opustoszałe dworce.
obliczone peronami ulic. nie wychodzę z domu. wszędzie
jest niebezpiecznie, nawet w łazience. pod dłonią
ostrzą się przedmioty. ściana przejmuje szeptem rur.
przesłuchuje mnie woda. donoszę na siebie do lustra.
ciało z napięciem tłumaczy c|oś cyrklem żebra. lewa
ręka objaśnia siebie. genealogia światła pozostaje w cieniu.
nudzę się śmiertelnie na lekcji doktora Tulpa.
najpewniej czuję się na tyłach miasta, wycofany ścieżką.
nocą zmieniam optykę na ciemną. w skamieniałościach
stwierdzono braki rozwiązań. sufit waży czterysta ton.
zamknięte drzwi donoszą skrobanie zwierząt.
( zastanawia brak rozporządzeń o istnieniu Boga)
martwi mnie rozkład. pociągi odeszły przedwcześnie
jak wody płodowe a przecież mieliśmy się dzisiaj narodzić.
w innym miejscu, na innym brzegu.
Zawsze
będziesz mnie kochać
Śmierć ciała jest jego najpiękniejszą cechą.
Rafał G. M. Wojaczek / z listu do Teresy /
piszemy do siebie. dziwne to pisanie, bo ręce masz zajęte
milczeniem. pokój twój taki mały i cichy, że nawet
kołowanie gwiazd słychać. ostatnio, kiedy cię widziałam,
karmiłeś sobą ptaki. wszystko już zaszło rdzą, przeszło;
mgła, tynk i powietrze. tylko oczy, jak sód świecąc, biegną
po Czarnej Przemszy. nie Odrze. rozgałęzią się, rozpędzą
w ogień. zbledną.
trzeci miesiąc podnoszę spadające ptaki. pod dno
schodzę. przesuwam trawniki. wyświecam się. krwawię.
głód zmyślam. parzę ci herbatę. wszystko muszę za ciebie robić
- umarli są jak dzieci. pisałeś: Ty jesteś starsza o mnie. dzisiaj
ciągnie od księżyca. nie mam odwagi zdobyć się na coś więcej;
rowki w tynkach prowadzą na pasaże słońc - krążą
po promieniu czaszki,
o cztery szwy. za daleko.
Wariatka miała psa
Na skróty
nie wiem czy moim synom wystarczy zapewnienie,
bardzo was kocham, chciałem żebyście byli.
zazdroszczę tej z ósmego piętra. pluje na grających w piłkę:
zagórskie syfy, skurwysyny! zamykam okno.
drgnięcie nadgarstka, jak pociągnięcie smyczą.
Miśka zdechła (to już dwanaście lat) nie śpisz?
sprzęty parują z wysiłku próbując ukryć się
w ciemnościach.
rano zmieniam optykę. patrzę pod słońce.
stoi przed domem: Ooo jjiidzie kociorz pierdolony!
piasek mam w oczach. wariatka na pętli ma psa.
suka już dawno zdechła.
wariatka do pracy iść nie musi.
dobrze ma. moja kochana siostra.
Wiosna na motywach zimy
z braku; innych możliwości i większych ambicji,
w wyniku wrodzonego idiotyzmu,
(melduję posłusznie Szwejku)
przyjąłem posadę nocnego stróża – Księcia.
(poezja najwierniej trzyma się sennych recepcji,
krążących much i wyblakłych lamperii).
potem w przejściu podziemnym i ja po przejściach;
recytujący wiersze, zawsze pod innym tytułem,
np.: „wiosna na motywach zimy” albo „inny wątek”
w parku, lub innym miejscu, z którego kiedyś zjeżdżałem na sankach,
(również tej zimy, kiedy wszystkie platany, co do jednego, pękły).
(trzeba coś zrobić z tymi nawiasami - można je pominąć).
nie można pominąć powietrza, które, jak to w Sosnowcu,
jest szczególnie gęste, kwaśne i (zwłaszcza w okolicy dworca) ciężkie.
nie rozumiem mowy semaforów; niebieskiego światła, fioletowego też nie.
muszę oderwać się od szczegółu, bo spowalnia,
zarasta tkanki. chętnie opuszczę to miejsce.
Leszek, z braku mebli, trzymał książki w pralce.
nie lubił swojej schizofrenii i inteligencji.
mocował się ze słońcem a ja, ja piłem z wiadra.
leżeliśmy nad Gorzkim jeziorem, w myślach pisząc wiersze.
tam pokazał mi żyletkę, którą chciał się zdrapać z tego świata.
na pióra było za wcześnie.
w sieni śmierdziało mgławicami
- w kałużach taplały się myszy (a może gwiazdy),
koń pił z tego samego, co ja, wiadra.
matka Leszka witała „dzieńdooobry”, ojciec milczał,
jak zaklęty. pewnego dnia wyszedł napić się.
wróciła (w przenośni) tylko czapka.
tak było aż do wiosny (zima nie trwa przecież wiecznie),
wiosną wróciły zapleśniałe buty i poczucie krzywdy.
nigdy (nawet w przenośni) nie znaleziono paska.
może gdybyśmy umierali mniej dokładnie
(tutaj kończę, bo skończyła się kartka)