"Trap" - najnowszy tomik poezji Sendeckiego nie lada utrapieniem dla czytelnika.
„Trap" to najnowszy tomik poezji Marcina Sendeckiego. Przebrnięcie przez kilkanaście wierszy jest nie lada utrapieniem i to nie tylko dla czytelników, którzy za tego rodzaju twórczością nie przepadają.
Tomik składa się z kilkudziesięciu, zazwyczaj bardzo krótkich wierszy. Trudno znaleźć jakikolwiek klucz do analizy tej specyficznej poezji. Lektura tego zbioru nie należy do lekkich, ani łatwych. Schody pojawiają się już na samym początku. Czym jest ów „Trap"? Czy to rozkaz dla czytelnika, pułapka, czy też może kładka, po której należy przejść, by wsiąść na łódź i odpłynąć ze słowami Sendeckiego na pokładzie? Po wejściu na pokład trudno poczuć się na tym statku swojsko. Osobiście za poezją nie przepadam, dlatego tym bardziej trudno odnaleźć mi się w świecie skonstruowanym z przenośni, metafor, aluzji i ukrytego pod płaszczykiem słów drugiego dna. Nawet kilkakrotne czytanie tego samego tekstu nie ułatwiło mi zrozumienia przesłania poety. Z drugiej strony, może na tym właśnie polega geniusz współczesnej poezji? Chcąc, czy nie czytelnik jest zmuszony do refleksji i odnalezienia sensu, bo nic nie jest klarowne, nie ma żadnych wskazówek.
Wiersze Sendeckiego emanują jakąś dziwnie negatywną energią, wprowadzają w ponury nastrój. Z każdym wersem i strofą coraz bardziej odnosiłam wrażenie jakbym wędrowała przez zimne i naznaczone jakąś mroczną tajemnicą zaułki niebezpiecznych miast. Myślę, że owo wrażenie wywołało nieustanne poruszanie przez poetę tematu ciemnych ulicy, halogenów czy mroku. Autor nie pokusił się na zbytnie wyrażenie emocji, pod tym względem jego wiersze są niezwykle skąpe. Poszczególne słowa pełnią raczej funkcję użytkową, a nie emotywną. W poezji Sendeckiego nie ma również miejsca na czułe sentymenty i przesadną ckliwość.
Jedynym uczuciem, jakie pojawiało się we mnie za każdym razem i pozostawało na dłużej był smutek i żal. Smutek wywołany przede wszystkim przygnębiającymi słowami Sendeckiego, żal, bo wiele wierszy to chyba drwina z czytelnika. Mam tu na myśli zwłaszcza te krótkie, dwuwersowe teksty jak „W Boże Narodzenie w Tomaszowie", czy „Zbieracze kitu". Intuicyjnie wydaje mi się, że mogą to być swego rodzaju prywatne żarty, aluzje do wydarzeń i sytuacji, których przeciętny, nieznający Sendeckiego czytelnik po prostu nie zrozumie. Jeśli moje przeczucia są słuszne, to pozostaje mi jedynie dywagować nad sensem ich zamieszczenia w zbiorze.
Wiersze Sendeckiego rozczarują więc czytelnika, który szuka w poezji piękna, wzruszeń, wygórowanych emocji, czy uniwersalnego przesłania. Przypadną zaś do gustu tym, którzy lubują się w dość awangardowej twórczości i bez problemów odnajdują się w poezji współczesnej.
Marcin Sendecki jest polskim poetą i publicystą, od lat związany z tygodnikiem „Przekrój", gdzie pracuje w dziale kulturalnym. Zadebiutował w 1992 roku tomikiem „Z wysokości". Krytycy uważają go za czołowego poetę swojego pokolenia. Do mnie zdecydowanie nie przemawia.