Przez żołądek do orgazmu, czyli Harry Mathews zaprasza do świata literatury przepełnionego awangardą i poczuciem humoru.
Zamieszczona na okładce ilustracja autorstwa Winkfielda zapowiada niecodzienną lekturę. Nie może być inaczej, zwłaszcza, gdy autor, Mathews , należy do legendarnego już stowarzyszenia Oulipo. Tworzenie poezji według metody S+7, czy budowa lipogramów to najpopularniejsze zdobycze organizacji założonej przez matematyka i poetę, Françoisa Le Lionnaisa oraz pisarza Raymonda Queneau. Przynależność do tego ekskluzywnego grona wręcz nakazuje podejmowanie literackich eksperymentów. Wariacje ze słowami, formą i stylem są zatem nieodłącznym elementem „Osobnych przyjemności". Ta krótka książeczka jest zbiorem trzech utworów, w których autor balansuje między prozą i poezją.
Pierwszy tekst: „Wiejska kuchnia z Francji centralnej" to absurdalny przepis na jagnięcinę z Owernii. Autor na czternastu stronach opisuje krok po kroku rytuał przygotowania potrawy. Z każdą stroną mnożą się trudności, pojawiają się nowe składniki i wyzwania, które należałoby podjąć, by ową jagnięcinę przyrządzić. Pewnie dlatego czytelnik zamiast biec do kuchni, woli wertować kolejne kartki utworu i delektować się kolejnymi, coraz bardziej absurdalnymi wskazówkami autora. Przepis Mathewsa sam w sobie jest ucztą, niekoniecznie dla podniebienia. Jego lektura wzmaga apetyt na kolejną porcję tej niezwykłej twórczości.
Apetytu tego nie studzi kolejna część zbioru, czyli tytułowe „Osobne przyjemności". To 61 wariacji na temat masturbacji. Po wyjściu z kulinarnego świata Owernii, Mathews zabiera swojego czytelnika w podróż dookoła świata. Z każdego miejsca przesyła pocztówkę, a na niej, krótką, ale bardzo treściwą notatkę dotycząca masturbacji. Z minimalnej liczby słów płynie maksymalna liczba informacji na temat bohatera, jego zainteresowań, problemów i miejsca, w którym się znajduje. Na pierwszy rzut oka można by sądzić, że masturbacja nadaje się bardziej na temat tandetnego filmu erotycznego niż na wywód literacki. Nic bardziej mylnego, opisy Mathewsa nie są ani tandetne, ani tym bardziej żenujące. Przypominają beznamiętne notatki służbowe, ale jednocześnie są przepełnione humorem i absurdem.
Od tej podróży wzdłuż i wszerz świata masturbacji niejednemu może zakręcić się w głowie. Na ostudzenie emocji czeka więc jeszcze jeden tekst: „Ormiańskie zwitki". Punktem wyjścia do powstania tego fragmentu była wizyta Mathewsa w jednym ze starych klasztorów, podczas której autor poznał historię pewnej księgi. Nigdy nie udało się jej odnaleźć, ale jej tłumaczenie z XIX wieku stało się kanwą literackiej fantazji Mathewsa. Na podstawie dostępnych materiałów powstały luźne notatki opisujące najbardziej prawdopodobną wersję zdarzeń. Wszystko wskazuje na to, że domniemany autor przeżył jakąś katastrofę, a jedyną terapią po niej jest pisanie i erotyka. Tekst ten jest zupełnie inny od pozostałych, ma w sobie coś z mistycyzmu i orientalnej magii. Nie jest już tak luźny i lekki jak poprzednie, autor porusza bowiem problemy związane z twórczością. Pragnienie ukazania piękna chwili nieodzownie łączy się trudnością wyrażenia swoich myśli i uczuć za pomocą słów. „Ormiańskie zwitki" to jednocześnie najbardziej poetycka, niestety, ostatnia już część zbioru.
W polskim wydaniu „Osobne przyjemności" ukazały się w 2008 roku nakładem Biura Literackiego w tłumaczeniu Tadeusza Pióry, Kuby Kozioła i Andrzeja Sosnowskiego. Przekład osobliwej twórczości Mathewsa do łatwych zapewne nie należy, ale polscy translatorzy stanęli na wysokości zadania i w pełni oddali istotę tekstów zachowując przy tym ich osobliwe piękno.
Lektura dostarcza wielu przyjemności, chociaż nie zawsze jest lekka.