Anna Burzyńska i Michał Paweł Markowski, Teorie literatury XX wieku. Podręcznik, Kraków 2006, Wydawnictwo Znak.
Za każdym razem, gdy natrafiam, swoimi niezgrabnymi czytelniczo oczyma, na pozycję, która została zaszufladkowana przez księgarzy, albo i samych autorów, jako podręcznik, w mojej głowie pojawia się - niebezpieczne dla owych książek - pytanie: czy przyjdzie mi ją potraktować jako przedmiot warty tego, aby znajdywał się pod ręką, czy może jako rzecz zbędną, więc lepiej schować ją pod ręcznik?
Jeżeli już zostało napisane za każdym razem, to wynika z tego, że stało się tak również, gdy miałem przystąpić do lektury Teorie literatury XX wieku. Podręcznik autorstwa Anny Burzyńskiej i Michała Pawła Markowskiego. Zanim jednak odpowiedziałem sobie na postawione powyżej pytanie, musiałem przebrnąć z krytycznym nastawieniem przez bez mała sześćset stron poświęconych różnym nurtom teoretycznoliterackim. Każdy zaś, kto kiedykolwiek oddał się podobnej rozkoszy intelektualnej zdaje sobie sprawę, że podróż taka nie jest wcale zadaniem łatwym, chociaż pochłanianie wszelkich niuansów związanych z, szeroko pojętą, nauką o literaturze daje wewnętrzną satysfakcję, a już na pewno poszerza horyzonty czytelnicze, a nawet poznawcze. Powinno przynajmniej.
Uderzmy jednak już bezpośrednio w przedmiot niniejszej recenzji, który dla kogoś, kto nie miał jeszcze do czynienia z teorią literatury XX wieku, będzie zapewne ciekawym wprowadzeniem, a może i wystarczającym kompendium wiedzy w tej dziedzinie. Zresztą sam muszę przyznać, że odczuwałem radość z poznawania nowych faktów, że często znajdywałem interesujący cytat, albo myśl, która pozwalała lepiej zrozumieć niektóre zagadnienia. Niewątpliwym plusem są właśnie cytaty z klasyków teorii umieszczone przed każdym rozdziałem, a także obszerna bibliografia podana po omówieniu konkretnego nurtu. Bibliografię wspiera - również bardzo przejrzysta - chronologia. Chociaż warto zauważyć, że takie udogodnienia przydatne są czytelnikowi, który ów podręcznik potraktuje jako punkt wyjścia. Ale i o takim czytelniku warto pomyśleć, a może nawet uczynić nim zwykłego pożeracza zadrukowanych ryz papieru.
To co przemawia za dziełem Anny Burzyńskiej i Michała Pawła Markowskiego, to zebranie w jednej pozycji wszystkich najważniejszych nurtów teoretycznoliterackich (od psychoanalizy po postkolonializm) poprzedniego stulecia w jednym tomie - i to chyba największy atut tej książki. Jednak gdy chcemy powiedzieć o wszystkim, z reguły - to minus wpisany w istotę podręcznikowości i encyklopedyczności - gubimy gdzieś w trakcie wywodu niuanse i konkrety. Jakby się starając uciec od takiego zagrożenia autorzy Teorii... nadźgali w swój podręcznik pełno faktów, dat, nazwisk, ale nie udało im się uniknąć ominięć. I tak na przykład, gdy czytamy o intertekstualności nie dowiemy się nic o hipertekście, hipotekście i wielu innych z nią związanych pojęciach. W zamian uzyskamy informację o Kristevej, która owo pojęcie wprowadziła do badań literackich.
Wpadek jest więcej. Na stronie 374, pochłonięci lekturą na temat dekonstrukcji, przeczytamy: Według sformułowania Paula de Mana, dekonstrukcja to możliwość zakwestionowania znaczenia danego tekstu za pomocą elementów pochodzących z tego samego tekstu. Pół strony później mamy powtórkę z rozrywki: Spełniając prośbę o zdefiniowanie dekonstrukcji, de Man odpowiedział tak oto: "W obrębie tekstu możliwe jest zakwestionowanie albo zniweczenie sformułowanych w tym tekście twierdzeń za pomocą elementów pochodzących z tego samego tekstu". Istotnie bardzo ciekawa myśl, ale czy warta prawie dokładnego powtórzenia w tak bliskim sąsiedztwie? Właśnie w rozdziale o dekonstrukcji często ma się wrażenie, że czyta się w kółko, i w kółko, i w kółko, i w kółko... to samo.
I pewnie gdyby grzebać i rozkopywać, gdyby robić z igły widły, to znalazłoby się jeszcze takich niuansów od grona. Ja, po prostu, nie mogę być taki, ponieważ w większej części praca Burzyńskiej i Markowskiego dawała mi satysfakcję intelektualną. Napisana lekką - o ile umożliwiał to temat - polszczyzną ucieka od sztampowych podręczników, a poza tym jest prekursorskim dokonaniem na polskim rynku, jak możemy dowiedzieć się z ostatniej strony. A jaka będzie odpowiedź na postawione na wstępie pytanie? Może pod ręką nie spędzi za dużo czasu owa Teoria..., ale na półce z podręcznikami zajmie jedno z bardziej uczęszczanych miejsc, a do łazienki na pewno nie trafi. No, chyba że jako lektura podczas kąpieli, bo ostatnio przeprowadziłem się do mieszkania, w którym jest tylko wanna.