Zdekapitalizowany wstrząs.

jacek
jacek
Kategoria książka · 4 października 2001

Mniej to jest recenzja niż impresja, opis uderzenia emocjonalnego, którego doznałem w związku z książką.

Niezwykła rzecz mnie ostatnio spotkała. Po z górą 8 latach powróciłem do książki, której czytanie przerwałem po paru stronach z przyczyn różnych. Dodać należy, że jakość lektury najmniej tu decydowała. Po prawdzie jednak była to któraś z kolei książka Vonneguta czytana przeze mnie w serii. Często tak robię. Jak mi się autor spodoba, to czytam go ile wlezie, aż do przesytu.

Tyle wstępu. Wróciłem do niej. Ma tytuł "Galapagos" i wyjść nie mogę z trwożliwego zdumienia, że akurat mi się tej książeczki zachciało teraz, w przedeniu globalnego NiewiadomoCoMożesięStać. To nie jedyna książka Kurta V. z katastrofą w tle (patrz choćby "Kocia kołyska") - co odbieram jako syndrom byłego żołnierza i jeńca, jak sądzę. Ale ta góruje nad innymi gorzką ironią, cierpką konstatacją nad bezużytecznością i jednoczesną tyranią wszystkiego, co ponadtrzykilogramowe, przerośnięte ludzkie mózgi na raz potrafią wprowadzić w życie. Często, a w zasadzie zawsze (czyli nigdy) nie licząc się ze swoimi włascicielami. Nieustający wytwórcy sprzeczności.

To nie koniec. Doszedłem do końca książki po to, aby... dowiedzieć się, że od 8-9 lat mam egzemplarz wybrakowany, pozbawiony zakończenia. Ostatnie słowo w moim egzemplarzu to: "Jeżeli" I teraz nie wiem, czy Kutr Vonnegut jeszcze raz zakpił ze mnie, czy przerośnięty mózg człowieka, który przygotowywał skład i druk zajęty był właśnie rozważaniem jakiejś kwestii, zupełnie nieistotnej ze względu na przetrwanie gatunku.

Rzecz się dzieje w 1986 roku. Milion lat temu. Teraz ludzie zamieszkują jedną wysepkę archipelagu Galapagos, tego samego, który popchnął Darwina do sformułania teorii ewolucji drogą doboru naturalnego w walce o byt. Zajmują się łapaniem ryb i rozmnażaniem. Ich mózgi są o wiele lżejsze, ciała pokrywa futerko, a zamiast rąk mają płetwy.

Miłej lektury.