Zwyciężczyniom gratulujemy, a czytelników i czytelniczki zapraszamy do przeczytania nagrodzonych tekstów.
Wywrotowcy, Wywrotowczynie!
Jest nam niezmiernie miło ogłosić laureatów konkursu na najlepszą prozę poetycką w stylu bizzaro. Nagrodę główną wyślemy do Aleksandry Augustyn (godło dinolia) za celne, treściwe i odznaczające się artystycznym wysmakowaniem dzieło.
Chcielibyśmy również wyróżnić publikacją tekst Ewy Frączek (godło ciało_obce) za ciekawy pomysł i realizację.
Oddajemy teraz słowo jurorowi:
Umiłowani bracia i siostry.
W pierwszej kolejności chciałbym zauważyć, że jesteście chorzy. Przynajmniej pewna część z was. Biorąc pod uwagę definicje szeroko pojętego zdrowia, normalności oraz stabilności, jesteście chorzy, nienormalni oraz niestabilni. Wykorzystujecie swoją wyobraźnię bez skrępowania, frywolnie oraz bezczelnie, co więcej uważacie, że to zabawne. Cóż... Kupuję to!
Przewlekła choroba prowadzi w bardzo różne miejsca, przynosząc czasami skutki wyjątkowo drastyczne jak w moim przypadku napisanie niekomercyjnej (sic!) książki, a na dodatek wydanie jej (o zgrozo). Nie wiem dokąd zaprowadzą was wasze gorączki, jednak warto pielęgnować to zakażenie, pogarszać swój stan systematycznie.
Bizarro – słowo, które mocno brzmiało w tytule konkursu to oczywiście pojęcie wytrych. Ja na przykład nie wiem co to jest bizarro i nie zamierzam się dowiadywać. Każdy kto próbuje skatalogować to pojęcie, dorabia dupie uszy. Oczywiście można jakoś nakreślać czym jest bizarro, jakoś opisywać całe zjawisko. Nie mniej jednak, bez względu na to czym jest, stanowi formę, a nie treścią. Wiele osób wciąż zapomina o tym oczywistym podziale. Moim zdaniem pewne rzeczy należy zawsze rozróżniać. Odróżniać literaturę od pisarstwa, pisarza od „powieściopisarza”, poezję od tworzenie wierszy, et cetera, et cetera.
Największa zaleta bizarro czyli nieskrępowanie sztywnymi kategoriami oraz daleko posunięta dowolność, stanowi też jego największą pułapkę. Łatwiej tworzy się w ramach, od zawsze tak było i zawsze tak będzie. Z tego właśnie powodu posługując się bizarro bardzo łatwo jest odpłynąć za daleko, polecieć w kosmos i nie wrócić. Nic nie napisze się samo, bez konkretnego pomysłu na tekst, żadna forma nie nadrobi tego braku, a z całej zabawy wyjdzie prędzej czy później paplanina, kolorowe klocki rozrzucone na podłodze, z których nie sposób nic złożyć. W bardzo wielu nadesłanych tekstach widać to było wyraźnie. Oczywiście forma konkursu zakładała bardzo krótkie teksty i nikt nie oczekuje Bóg wie czego, co nie oznacza, że nie da się sporo zrobić. „Buty dziecięce, nigdy nie noszone”, kojarzycie?
Jeżeli chodzi o wyniki, to powiem szczerze, poziom był niezły i dość wyrównany. Mimo tego, mnie osobiście nie sprawiło trudu wskazanie kilku najlepszych tekstów. Wybór zwycięzcy też był dla mnie raczej jasny. Oczywiście w tym miejscu powinienem napisać, jak bardzo serduszko mi krwawi, że nie możemy nagrodzić wszystkich, że to takie trudne i tak dalej. Obawiam się jednak, że po takim tekście wcieliliby mnie przymusowo do TVNu i wolę uważać.
Laureatom gratuluję i życzę kolejnych infekcji, uczuleń, podrażnień, zakażeń oraz nowotworów. Gorączkujcie i prątkujcie. To dla Sztuki.
Kłaniam się nisko po same ptaszysko.
Karol Ketzer
NAGRODZONE TEKSTY:
Piwne oczy
W nocy wszystkie piwa są ciemne. Ale nie wszystkie mają takie brązowe, lekko skośne, zezowate oczy – takie same jakie posiada Wiesław. I nad ranem powinny zniknąć, rozpłynąć się jak senne marzenia, a nie wpatrywać się uporczywie z wszystkich stron w obudzonego Wiesława, leżącego na łóżku w pokoju gościnnym cioci Genowefy.
Oczy… Głębokie, bezbrzeżne, tępo spoglądające na człowieka. Szukające jego obecności, czyhające na jakikolwiek błąd, szydzące i nierozumiejące.
Wiesław dostał niemal oczopląsu widząc je wszędzie: w kuflach, na żyrandolu, na firankach z falbankami, w doniczkach z asparagusem. I mimo ustawicznego mrugania, przecierania własnych oczu, one nie znikały. Tkwiły niemrawo, wlepiając wzrok w swą ofiarę.
Zerwał się szybko z łóżka, pobiegł do łazienki, ale i tam były oczy. Jedna para przylgnęła do szczoteczki do zębów, nie dała się strząsnąć, naigrawała się białkami, przez co Wiesiek porzucił chęć umycia szczęki i jej okolic.
Druga para świdrowała w niego z lustra. To już było ponad siły! Gdy Wiesław próbował spojrzeć na swoje odbicie, lustro rozbiło się na tysiące kawałeczków, a odpryski szkła wbiły się w policzki mężczyzny. Zalepił plastrem co wyraźniejsze rany i ubrał się błyskawicznie, nie zważając na to, że jedna para oczu uczepiła się spodni w okolicach pośladka, wpijając się szpilami w ciało, a druga pląsała smętnie na nitce zwisającej po urwanym w pośpiechu guziku.
Wybiegł na ulicę. Spojrzał i pożałował, że tak szybko opuścił mieszkanie. Oczy były wszędzie: na płytkach chodnikowych, na drzwiach do sąsiednich budynków, na huśtawkach. Część z nich leżała na ulicy, przejeżdżana z głośnym chrzęstem przez samochody. Ale z plam krwi i śluzu oczy odradzały się na nowo.
I gdziekolwiek udałby się Wiesław, oczy podążały za nim. Przez cały dzień. Niestrudzenie wgapiały się w niego, mrużąc się, to znów rozszerzając, mrugając i nieruchomo tkwiąc.
W tych warunkach trudno było pracować. Sklep z galanterią skórzaną, w którym wykonywał swą powinność Wiesław, stał się obiektem oczoidalnym. Oczy rozrywały w strzępy futrzane kołnierze, skórzane kamizelki i palta. Nawet pora śniadaniowa nie przyniosła ulgi – oczy były w kanapkach, pływały w kawie, chrzęściły w zębach, nadając posiłkom nieco białkowego posmaku. Podobnie było podczas obiadu. Duże oczy pływały w okach rosołu, pluskały się w tłuszczyku, nurkowały między makaronem, a przede wszystkim mocno chlapały na wszystkie strony, przynosząc wstyd Wiesławowi, który ten posiłek zjadał zawsze w towarzystwie kasjerki. Szczytem odrazy stało się drugie danie, kluseczki z mrugającymi oczami, kluseczki łzawiące, mokre, rozpaćkane… –
– Ohydne ! – w ten sposób skwitował Wiesiek jednym najpotężniejszym słowem zjadany obiad, przez co naraził się kelnerkom, szefowi kuchni, sprzątaczce i pomywaczowi.
A później przyszła noc. Wiesław doczołgał się do łóżka, strzepnął z poduszki kołyszącą się podejrzanie parę oczu i wsunął się pod kołdrę. Zacisnął mocno powieki, a wtedy wszystkie inne oczy zrobiły dokładnie to samo. I nastał sen, w którym Jedno Wielkie Oko uparcie wpatrywało się w Wiesława, szukając u niego ukradzionego w zeszłym tygodniu w restauracji „Skobelek” otwieracza do piwa.
Aleksandra Augustyn
Krótka historia nieświadomości
Karol przyjechał wreszcie na ostatni nieuświadomiony skrawek ziemi. Wziął ze sobą wszystko, bezprzewodowy internet, serię wykładów od Johna Stuarta Milla po najnowszy feminizm, dziesięć dowodów na nieistnienie Boga, przewodnik dbania o higienę intymną i transparenty z wielkimi napisami „It is not too late”.
Mieszkańcy Stepbacklandii znali już angielski, ale wciąż używali także własnego dialektu. Chciał im uświadomić, że to niepotrzebne, bo dialekty się skończyły wraz z dinozaurami.
Ona pomagała mu każdego dnia, z zapałem, zachwycała się szczególnie aktywnością a la fitness i ideą równości płci. Ćwiczyła z ciężarkami na stepie pod palmą, a on patrzył z przyjemnością, jak z dnia na dzień ujędrniają się jej czekoladowe pośladki. Szybko weszła na następny szczebel wtajemniczenia, zaczęła prowadzić wykłady w kolejce po melony, opowiadać o względności wszelkich przekonań swoim kuzynkom i sąsiadkom. O tym, że ich własne zdanie jest najważniejsze, ich własne wybory najwłaściwsze, a zatem nie mogą wierzyć w obiektywną prawdę, nawet jeżeli wypowiadają ją starcy ze Stepbacklandzkiej Górki pod wpływem Stepbacklandzkiego Boga Ruru.
– To wspaniałe! – dzieliła się nowinami z Karolem – Hajla odkryła, że może ujędrniać piersi bez zgody Czałaja!
– Nie uwierzysz! Ndugu oświadczyła ojcu, że nie wyjdzie za Honuba!
Gapiła się na niego jak na bóstwo, robiła mu co dzień galaretkę z awokado, lecz on, rozplatając jej ręce ze swojej szyi, powtarzał, że tak nie wolno, że jesteśmy równi, każda płeć jest dobra, każda ideologia jest dobra, każdy brak przemocy jest zły.
Najbardziej lubiła równość. Ojciec uderzył ją, gdy wspomniała o ślubie z Karolem, wtedy ona uderzyła jego. Osłupiał i zaczął czytać Milla. Czytał coraz bardziej zawzięcie, potem nawet pomógł im rozebrać świątynię Boga Ruru.
Szamani masowo podcinali sobie żyły, ich krew sikała po twarzach wszystkich zebranych gapiów. Karol rzucił się by ich ratować, ale ona go zatrzymała. Gdy stał, powiewając bezradnie bandażami, przypomniała, stanowczo i ze zgrozą, że każdy ma prawo decydować o swoim życiu, nawet ociemniały od zabobonów szaman.
Ale o wyjeździe zaczął mówić dopiero wtedy, kiedy ona zaczęła mówić o ślubie.
– Może być w twoim, lepszym obrządku – powiedziała z rozpaczą, łapiąc się nieznanej Europy naostrzonych zębów rekina.
– Każdy obrządek jest równie zły! – wrzasnął Karol i następnego dnia już go nie było.
Ona wyła piętnaście dni i piętnaście nocy, w poduszkę ze sztucznego puchu, która, jak w każdej już chyba chacie, zastąpiła puchate poduchy z alergicznej, jak się okazało, skóry stepbacklandzkich piżmaków.
(Ciążę usunęła nowoczesnymi środkami, które były już dostępne, dzięki Karolowi. Apteka pod bambusem zyskiwała krocie na rozprzestrzenianiu tabletek wczesno i późnoporonnych, choć kolejki po nie ustawiały się na ogół w nocy. Za dnia kupowano raczej gałki oczne kolibrów, dobre na bóle pleców i karku. Poza tym Stepbacklandzkie kobiety, choć łykały tabletki garściami, robiły to z przyzwyczajenia tylko przy świetle Księżyca, w bezpiecznym oddaleniu od swoich wytatuowanych w piżmaki mężów).
Ojciec też płakał.
– Żal ci wnuka? – zapytała, może nawet wzruszona.
W odpowiedzi pokazał jej kawałki rubinów, które kiedyś ozdabiały świątynię.
– Myślałem, że jak się z tobą ożeni wygonicie kapłanów i zostanę królem – powiedział. Opuchnięte oczy posmarował żelem Vichy na obrzęki dla panów po sześćdziesiątce.
Zginął dwa lata później w walkach między kapłanami Stepbacklandboga a tym, którzy z rubinów wybudowali pomnik Karolowi.
Ewa Frączek