Dwie czwarte, czyli Soap&Skin w Krakowie.

gilli-killi
gilli-killi
Kategoria koncert · 27 lutego 2013

Ty, który to przeczytasz i Ty, który nie. Proszę Pani i Pana, wyobraźcie sobie próżnię – miejsce, którego nie ma. Zobrazujcie sobie NIC tak, by nawet tego nie było. Gdy już tam dotrzecie, spotkacie mnie - autora tekstu napisanego długopisem bez wkładu, piórem bez atramentu i bez kury nawet.

       

Dawno, dawno temu, gdy na świecie istniały jeszcze autobusy, ulice, przystanki i sklepy, kiedy istniał nawet świat, wsiadłem do autobusu i, z pomocą jego i ulic Krakowa, wyruszyłem na spotkanie z Nieznanym. Połykając kolejne przystanki i uzależnione od nich narkoleptyczne twarze ludzi, nie mogłem podejrzewać, że niebawem, jeszcze tego wieczora, historia zatoczy koło.

 

Koło ów okazało się jednym z czterech, odkręconych wprost z Wielkiego Wozu, którym do Klubu Studio przyjechała Anja Plaschg, blada niczym ściana. Choć same ściany wciąż nie miały bladego pojęcia, że wkrótce zostaną zamurowane, a ja nieświadomie dotrzymywałem im towarzystwa.

 

Kilka chwil później czas wypełnił się, zawirował, stanął w miejscu, ruszył ze zdwojoną szybkością, by (prawdopodobnie) za chwilę znów zwolnić tempo, nagiąć, rozpruć, pozszywać. Pani w brązowej tunice, wbijając, to w niego, to we mnie, kolejne utwory, fundowała nam obu mistyczne voodoo. W przeciągu spektaklu trzaskały we mnie drzwi do wszystkich jam, komór i przedsionków, a okna zasłaniały powieki tak, by ten, kto nieproszony nie mógł zajrzeć do środka.

       

Występ Soap&Skin przeistoczył się wręcz w religijny obrzęd. Jego główna kapłanka z szamańskim impetem hipnotyzowała wpatrzonych w nią wyznawców, a nawet współmuzyków, którzy po każdym utworze-litanii zapadali w głęboką ciszę, jakby chcąc spijać każdy, najcichszy dźwięk z Jej ust. Mi natomiast Austriaczka objawiła się przy tym jako wybitna i niesamowicie wrażliwa artystka, potrafiąca swoimi kompozycjami, emocjami i bytem scenicznym, wprawić publikę w trans. Szczególnie tę część, której nigdy wcześniej nie było dane uczestniczyć w podobnym wydarzeniu, własnymi uszami posmakować muzycznych dzieł sztuki. Takim mianem należy bowiem określać utwory Anji Plaschg, gdyż "Thanatos", "The Sun", czy "Lost" bez wątpienia o, co najmniej, kilka epok, wyprzedzają te (niestety) znane nam z radiowych list przebojów.

 

Po „Marche Funebre”, które wraz z „Deathmental” spięły przedstawienie złotą klamrą, Pan Morrison, głosem Anji obwieścił Koniec. Tym samym wyszło na jaw, kto jest odpowiedzialny za spirytualny pogłos artystki.

 

Dwóch pozostałych czekało już na zewnątrz, już dzierżyło w dłoniach lejce, gotowi do drogi. 

 

 

tekst: Michał Killiński

zdjęcia: Urszula Jędruch

 

Soap&Skin - dyskografia

 

2009: Lovetune For Vacuum

2012: Narrow

 

 

 

Klub Studio

ul. Budryka 4, Kraków

Koncert z dnia: 22.02.2013