Wczorajszy wieczór (13 lutego) w Domu Kultury w Lublinie (nowa, znakomita miejscówka dla poszukiwaczy muzyki, książek, kawy i dobrych imprez) –Sofa świętowała koncertem swoje dziesięciolecie na scenie. Publiczność dopisała, atmosfera takoż: efektem było rewelacyjne spotkanie z muzyką.
Przede wszystkim te niecałej póltorej godziny koncertu było przekrojowym spojrzeniem na trzypłytową historię zespołu, który przez te kilka lat wypracował sobie specyficzny styl łączenia stylów, nauczył się też z płyty na płytę nachylać ją w konkretnym kierunku.
I tak sporo ostatnich nagrań pokazuje, że teraźniejsze wcielenie Sofy to przede wszystkim taneczne i elektroniczne bity (przyznaję, że koncept nieco wyświechtany, ale warto dać im szansę - oni nawet sztampą posługują się po mistrzowsku): tak jest w balladowej "Bloodshed", smutnej historii z syntezatorem w tle, dwukrotnie zagranym "Hardkor i Disko", które publiczność wyraźnie pokochała, a może i dla tego głównie momentu przyszła na koncert, "Chłopcy", przypominający raczej o dokonaniach CKOD w ostatnim wcieleniu, tyle że z trochę bardziej agresywnym bitem, albo "Obrażenia Wewnętrzne", bardzo dobry synthpopowy kawałek.
Z kolei dwie starsze płyty nawiązywały znacznie częściej do hip-hopu i soulu, bywały w tych kawałkach momenty okraszone Hammondem, jakąś małą solóweczką w stylu klasyków rocka, sporymi dawkami popisów MC, albo dyskotekowym blichtrem a'la Prince w czasach świetności ("Me Broke"). A to wszystko takie przećwiczone, ożywcze, dokładne, rewelacyjne. I dzięki tej przekrojowej podróży w czasie spróbować mogliśmy wszystkiego po trochę, czasami w różnych aranżach, niż te znane z płyt - wszystko razem złożyło się na rewelacyjny koncert.
Mamy świetny zespół w kraju, i ten zespół właśnie skończył dychę - niech żyją nam!
Dom Kultury w Lublinie
13 lutego 2013